Translate

czwartek, 16 maja 2024

Twórczość własna. Pierwsze koty za płoty. Ja, Efemeria, Kraków, 20.04.2024

Czego się spodziewać po spotkaniu autorskim organizowanym w zastępstwie innego wydarzenia, w nieodległym terminie i w mieście, w którym na co dzień się nie mieszka, nie pracuje itd.? Najpewniej wielkiej lipy, może nie tak wielkiej, jak piękne drzewa wzdłuż gliwickiej ulicy Mickiewicza, ale równie mocno oddziałującej na człowieka. Albo... ciekawego spotkania z ciekawymi ludźmi, które stanowi dobrą inspirację i zarazem motywację na przyszłość. Lub obu naraz. Zapraszam do zapoznania się z relacją! 

Pomysł zorganizowania tego spotkania wyszedł od Michała Krzywaka, który 4 kwietnia (data jest ważna, zwróć uwagę na to, ile jest czasu między czwartym a dwudziestym i ile masz rzeczy zaplanowanych na trzy tygodnie do przodu) napisał do mnie, że w Efemerii zwolnił się sobotni termin i czy jestem zainteresowany. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie, a w myślach sobie dodałem: może się nie udać zgromadzić widownię. Wcześniej już porzuciłem jeden termin (byłem tak znerwicowany, że nie wiedziałem, czy to się może udać i, być może przedwcześnie, powiedziałem, żeby mnie wykreślić). 
Napisałbym tutaj parę słów o mojej książce pt. Rycerz Florian odkrywa świat, którą miałem zamiar promować, sprawy potoczyły się jednak inaczej. Dlatego o bajkowym zbiorze będzie innym razem, np. przy okazji omawiania kolejnej edycji Ephemerosa (czyli w następnej notce). O podróży w obie strony (z Gliwic do Krakowa) można powiedzieć tyle, że się odbyła, czytałem po drodze Ducha króla Leopolda Adama Hochschilda o europejskiej kolonizacji Konga, mocna pozycja, polecam. 
Parę słów o przygotowaniach: wydrukowałem sobie wszystkie teksty, które mogłyby się przydać (i to rzeczywiście był dobry pomysł), a przy okazji dokonałem weryfikacji: do których utworów chce mi się jeszcze wracać, a które pozostaną świadectwem chwili. Dobrze jest czasem odłożyć telefon na bok. 
Tamtego popołudnia przyszedłem do Efemerii i przez dłuższy czas siedzieliśmy razem z Michałem, ze współorganizatorką Cecylią i Januszem Andrzejem Wieczorkiem w ogródku, po czym weszliśmy do środka. Aha, ważna rzecz: obok miało miejsce inne spotkanie, mianowicie krewnych i znajomych królika znajomych Michała Krzywaka (szkolnych; grono pedagogiczne, bowiem Organizator szanowny jest nauczycielem), którzy ostatecznie stali się publicznością podczas krótkiej prezentacji, choć (ze zrozumiałych względów) nie byłem z tego specjalnie zadowolony. Ponieważ w przeciwnym razie należałoby zaliczyć do widowni wymienione już osoby, a tak to w kawiarni znaleźli się ludzie, których przyciągnęła kawa! Jak to powiedział spiritus movens przedsięwzięcia: debiuty są trudne. Aha, zapomniałem dodać, że tamtego dnia do Wrocławia wyruszyła Odyseja Poetycka (może uda mi się kiedyś uczestniczyć w podobnym zjeździe; nie wiem, fajnie by było) i to też pewnie miało wpływ na przebieg kwietniowego wieczoru (ale nie przesadzajmy; cudów się nie spodziewałem). 
Ostatecznie nie poszło tak źle, zaprezentowałem kilka utworów (raczej tych krótszych z serii miniatur), pokazałem Rycerza Floriana..., komuś się nawet spodobała forma, komuś obrazki... Z jednym z poznanych ludzi zacząłem dyskutować o szachach (w związku z nowym pomysłem efemerycznych gospodyń: popołudniami przy stoliku i grze - szachach czy też kartach). I ta rozmowa ciągnęła się, a ludzie się schodzili, ludzie wychodzili. Wypiłem herbatkę, a potem znowu siedzieliśmy w ogródku, aż wreszcie przybliżył się czas odjazdu. Pożegnałem się z ludźmi i poszedłem. Takie to ciekawe spotkanie, w którym mało było poezji, a wiele z realiów (i nie ukrywam, że nie są mi bliskie romantyczne wizje twórczości, które zresztą mniej przynoszą efektów niż wyjazdy, nawiązywanie kontaktów z ludźmi, dopracowywanie utworów i szukanie nowych inspiracji). Takie to ciekawe spotkanie, po którym nie chce mi się zamieszczać utworów, choć ten poniższy publiczności się spodobał: 

Nad Czarną Wisełką 

Wyglądałem z zachwytem ku szumiącej Wiśle. 
Umysł zbłądził: cudownie stanąć w rajskiej ciszy
Wtedy jedynie mogłem o czyżyku myśleć, 
skoro wychynął z lasu przy szumiącej Wiśle, 
zupełnie nie martwiąc się tym, że moglibyście 
ujrzeć mnie urzeczonym, szepczącym: czy słyszysz? 
Nad Jeziorem Czerniańskim, spiętrzonym na Wiśle, 
zostawiłem gwar miasta ginąc w rajskiej ciszy. 

Zdjęcie mojego autorstwa.

Brama kamienicy, w której mieści się Efemeria

Innych zdjęć z powodów wyżej wymienionych brak, aczkolwiek jeżeli ktoś jest zainteresowany, to mogę za pośrednictwem Michała Krzywaka pokazać, kto jeszcze uczestniczył w tym wieczorze, z poniektórymi osobami nawet złapałem jakiś kontakt. Generalnie jednak widzę, jak wiele trzeba jeszcze w tę działalność twórczą i promocyjną włożyć. 
W ogóle: nic tak nie działa dobrze na frekwencję na wieczorach z poezją, jak otwarty mikrofon, co stanowi zarówno siłę, jak i słabość tej twórczości. 
I co dalej, można sobie zadać pytanie. Ano nic strasznego. Następnego dnia wstałem pełen energii do działania i różnych przemyśleń, które zapewne dadzą efekt dopiero w bliższej lub dalszej przyszłości. Dotyczyć powinny i formy, i treści tekstów, i całej specyfiki wystąpień i dalszej aktywności. Jak widać, ten tekst bardziej dotyczy rozważań nad kształtem prezentacji, całego procesu twórczego, tego, co jest potrzebne, żeby dalej w środowisku literackim, choćby takim skromnym, funkcjonować. Bo nie ukrywam, że następne utwory nie mogą się ukazać, jeżeli nie uda mi się popracować nad formułą (czyli postawienie na opowieści w większym stopniu niż dotąd, to mi wychodzi lepiej od miniatur), i, co też ważne, nad zasięgiem oddziaływania. Gdyby to nie było wystarczające, to mogę raz jeszcze przytoczyć słowa Michała: debiuty są trudne. Ty sobie poczytasz przez chwilę, a potem przełączysz na coś innego, a ja z tą myślą nieraz pójdę spać. 

Dziękuję za uwagę, do poczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz