Translate

wtorek, 27 sierpnia 2024

Eksplozja barw, eksplozja uśmiechu. Poezja autorska, poezja aktorska. Festiwal Wschodzącego Słońca, Gliwice, 24.08.2024

Powroty z wakacji bywają trudne. Człowiek czuje się nieco wypalony, wciąż przeżywa doznania, emocje związane z wyjazdem, spotkaniami z ludźmi, pięknymi miejscami, a tu znów czeka bieżączka, trzeba się szykować do codziennej pracy. I wtedy z pomocą potrafią przyjść kwestie twórcze, artystyczne, kiedy z pomocą kilku dźwięków, słów, obrazów tworzy się odrobina magii. Taka sytuacja zaistniała w sobotę, 24 sierpnia 2024, na skwerku przed Biblioteką Centralną w Gliwicach, gdzie od godziny 15 odbywała się kolorowa impreza pod nazwą Festiwal Wschodzącego Słońca. I ja sobie na nią poszedłem.
Po raz pierwszy przeczytałem o planowanej zabawie jakieś dwa miesiące przed terminem. Pomyślałem wtedy: "hmmm... przyjrzę się atrakcjom". Na stronie Festiwalu Wschodzącego Słońca można poczytać o warsztatach z jogi, tańca, parzenia kawy, rysunku i malarstwie, poezji i origami, tworzeniu biżuterii, o koncertach i o potańcówce. O tym, że imprezę organizowała młodzież we współpracy z Biblioteką i Instytutem im. Korfantego w Katowicach. Mnie najbardziej zaciekawił jeden punkt programu - opisany jako "poezja z iskrami / performatywne czytanie młodzieńczej poezji". Uznałem, że warto byłoby wysłać jakiś utwór (przekonania zazwyczaj brak w momencie przesyłania, ono się pojawia w chwili prezentacji). Pomyślałem, że rytmiczna, podróżnicza, bardzo pozytywna Leśna ballada może się sprawdzić. I czekałem.  


Obserwowałem posty w mediach społecznościowych, aż wreszcie nadszedł dzień 24 sierpnia, godzina 14:00 i, jak zwykle dziarsko wyruszyłem pod bibliotekę zacząłem przeciągać wyjście w nieskończoność. Te opóźnienia stały się prawdziwą plagą wszystkich moich działań. Nieważne. Nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać, zastanawiałem się, ile osób, pod koniec wakacji, w mocnym jeszcze słońcu, wybierze się na imprezę. Okazało się, że frekwencja była całkiem spora (już na miejscu, stojąc przy Literackim Zaułku, usłyszałem rozmowę dwóch pań-współorganizatorek: nie sądziłam, że tylu ludzi przyjdzie - mówiła jedna). 

Wszystkie części festiwalu otrzymały swoje, fantazyjne nazwy. Od strony ulicy Kościuszki rozłożyły się Warsztaty parzenia kawy z KAFAR. Bezpośrednio przed głównym wejściem - punkt informacyjny, a przed nim scena dla planowanych koncertów w ramach Eksplozji Pasji (występy z podwyższenia przed samą biblioteką, u szczytu schodów). Na lewo od sceny punkt gastronomiczny, na prawo - ArtPuls, gdzie odbywały się, jak czytam w programie "Customizacja ubrań i toreb / warsztat tatuażu henną / sztuka origami / rysunek i malarstwo - plener artystyczny / tworzenie biżuterii / instalacja artystyczna". Z tyłu, najbardziej po prawej stronie - Literacki Zaułek i Scena ZEN. W chwili, w której przyszedłem, wielu ludzi siedziało dookoła namiociku z kawą, wielu dookoła namiociku artystycznego, a ja poszedłem sobie do Literackiego Zaułka i Sceny ZEN, gdzie trwały warsztaty z jogi, którym przyglądałem się spokojnie (ja się zawsze wolno rozkręcam i na początku prawie zawsze jestem bardzo cichy).     


Potem ruszyłem - skoro już przyszedłem, to fajnie byłoby zacząć coś robić, nim się zabawa skończy. Przyjrzałem się książkom na wymianę (nic ze sobą nie wziąłem, ale byłoby fajnie wymienić jakieś rzadko - albo wcale - otwierane pozycje na coś faktycznie zajmującego albo chociaż wzbudzającego emocje!) Można było sobie popisać na maszynie do pisania (pamiętam to z dzieciństwa, babcina maszyna pewnie jeszcze gdzieś jest; czas szybko ucieka i urządzenia szybko się zużywają), można było chwycić dowolną kartkę ze starej książki i zabawić się w "black-out poetry" - czyli czarnym pisakiem zamazać niepotrzebne słowa, by stworzyć nową treść (moje dzieło zamieściłem na zdjęciu poniżej, zakreśliłem wszystkie sugestie dotyczące wojny). W tym czasie ze sceny zaczęły dobiegać dźwięki muzyki występujących twórców Aleksa Kirsza oraz Fishnets (rockmani, przynajmniej ci drudzy, trochę się przysłuchiwałem, ogólnie ok, ale ja raczej stronię od podobnych koncertów). 

Zgadnijcie, co napisałem na karteczce samoprzylepnej przylepionej do postawionej tablicy (ha, ha, ha!)

Potem przyszła młoda pani Maja z Teatru WitWit, żeby zaprezentować przesłane na adres mailowy wiersze (kilka z nich napisała jedna z bibliotekarek, kilka było anonimowych), jak rzadko kiedy więcej przyszło słuchaczy niż piszących (najczęściej ich stosunek wynosi około 1:1, jeśli nie liczyć osób towarzyszących; mnie można wypatrzyć na filmie/zdjęciach z imprezy w czerwonej koszuli). Aha, co się rzucało w oczy, przeważającą część odwiedzających stanowili młodzi ludzie (tacy młodsi ode mnie), bardzo wesoło i pozytywnie nastawieni do atrakcji, chłopcy i dziewczęta. Od początku wyczuwało się ciepłą, pogodną atmosferę (i to nie dzięki mocnemu, sierpniowemu słońcu). 
Pani Maja mówiła czystym, miękkim głosem, zgrabnie przedstawiając teksty w różnych konwencjach (za późno zorientowałem się, że warto je nagrać, bo pani recytuje pięknie! Jedno nagranie zamieściła biblioteka na swoim profilu na instagramie, ja nagrałem utwory dwojga autorów - mój prezentowano jako przedostatni, zamieszczam go w całości na dole; sam nigdy go nie recytowałem). Urzekły mnie te chwile. 

Potem porozmawialiśmy o poezji, o tym, że we wrześniu odbędzie się kolejny turniej jednego wiersza w kawiarni KAFO z Krzysztofem Siwczykiem w roli jurora (mamy kompletnie różne spojrzenie na poezję), a przede wszystkim - pogratulowano pani Mai kapitalnego występu. Fajni ludzie się zgromadzili! Młodzi, energiczni, pozytywnie nastawieni do świata, do życia, z uśmiechami na ustach. 
Przysłuchiwałem się jeszcze występowi okazyjnie przygrywającego na gitarze śpiewaka i rapera Maciusia Widło (podobał mi się, ekspresyjny, zachęcający do zabawy gość), obejrzałem sobie też warsztaty artystyczne (tworzenie biżuterii, różnych rysunków, przetwarzanie ubrań), generalnie uważam, że miło spędziłem czas (wkrótce po występie Maciusia ruszyłem w drogę powrotną, nie wiem, słońce mi przygrzało czy coś, potańcówka mnie ominęła), a i parę ciekawych postaci poznałem. Ciekawe, co nam przygotują jeszcze. Ciekawe, czy będą kolejne edycje Festiwalu Wschodzącego Słońca. Mam nadzieję, że o niczym ważnym nie zapomniałem. Czuć, że lato dobiega końca. 

Wszystkie fotografie mojego autorstwa. 

Literacki Zaułek. 

Zgadnijcie, którą karteczkę przylepiłem ja? 


Przyszło wcale niemało ludzi. 

Czyżbyśmy mieli w mieście czystsze powietrze?

Nagranie (moje) Leśnej ballady w wykonaniu pani Mai z Teatru WitWit: 



A na koniec tekst prezentowanego utworu (i tu macie początek, którego nie ma na nagraniu). 
Napisałem Leśną balladę podczas pobytu na Przysłopie Potóckim w Beskidzie Żywieckim w Worku Raczańskim, dzień po wędrówce na Wielką Rycerzową, pod wpływem wierszy Bolesława Leśmiana, które miałem na wyjeździe przy sobie (do dziś chętnie wracam), niemalże od razu w takiej formie, w jakiej ją widzicie (później miała miejsce jedna większa poprawka kilku ostatnich strof). Inspirację stanowiła też lokalna przyroda (przykłady, opisy są z życia wzięte). 
 

Leśna ballada
Wędruję przez las - beskidzki, świerkowy -
przed siebie, niespiesznie, przez dzikie podszyty.
Odległy mi czas - ja słyszę rozmowy
wśród ptaków, a wrzesień jest bliski, lecz skryty.

Wędruję przez las - wśród wartkich strumieni -
te gonią za słońcem ku cichej dolinie.
Niejeden już głaz się w nurcie odmienił,
od wody płynącej - ja razem z nią płynę.

Z lewej głośny stuk - widzę dziób dzięcioła,
jak pewnie, wytrwale okrąża pień świerka.
Z tyłu głośny huk - jakiś drwal podołał
jakiejś sośnie starej - w gęstwinie ktoś ćwierka.

Szybko stawiam krok - nad leśnym moczarem;
słyszę dźwięki śmielsze, ktoś nade mną kracze.
Nagle - patrzę w bok - a kruk już się zdaje
odległy jak wiersze pełne zmyślnych znaczeń.

Przy granicy słup - to nie ta granica,
którą dziś postawię, przemierzając szlaki.
W dole stary trup - zginęła nornica,
pragnąc umknąć w trawie przed drapieżnym ssakiem.

Wtem zanika cień - opuszczam gęstwinę
na rzecz ludzkiej łąki - dla serca i brzucha.
Kończy już się dzień - pora do chatczyny
na minut pięć wstąpić - w swoich głos się wsłuchać.

To ostatni raz, nim na szlak powrócę.
Chłonę wszelkie śpiewy - widoki podziwiam -
i znów wchodzę w las - dołem będzie krócej -
żywiczne wyziewy - i mój nos ożywa.

Wędruję przez las - słońce już się chowa
za Wielką Praszywką - grzbiet wskazuje drogę -
muszę zdążyć w czas - nim ostatnie słowa
pod wiatą ucichną - idę śladem owiec.

Wędruję przez las - twardszy, niż się zdaje.
Z każdym trelem pliszki coraz bliżej jest nas.
Każdy leśny łaz stając przed rozstajem -
nawet idąc ku wsi - wędruje przez swój las.
24.08.2018


Dziękuję za uwagę i do poczytania! 

2 komentarze:

  1. Anonimowy09:43

    Gratuluję Tomaszu zamiłowania do natury i dzielenia się Swoimi odkryciami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. A mogę wiedzieć, kto zamieścił komentarz?

      Usuń