Translate

wtorek, 9 lipca 2024

Szlakiem czeskich zamków i pałaców. Helfsztyn, Kromieryż, 6.07.2024

Weekend, gorące lato zachęca, by nie siedzieć w domu, tylko wyruszyć w drogę i podziwiać. W tę sobotę wybrałem się do pobliskich Czech, by odwiedzić największy czeski zamek - Helfsztyn (Helfštýn) w miasteczku Týn nad Bečvou - a potem udać się do niedalekiego Kromieryża (Kroměříž), w którym znajduje się m.in. piękny, zabytkowy pałac arcybiskupów ołomunieckich i otaczający go urokliwy park. Nie jechałem sam, byłem bowiem osobą towarzyszącą podczas zorganizowanego rajdu. I we dwóch dobrze nam się spacerowało. 
Pierwotnie nazwa tego bloga: Bliskie i dalekie szlaki miała sugerować, że co jakiś czas zaprezentuję tutaj ciekawe miejsca z Polski i ze świata, które warto zobaczyć. Tymczasem ostatnie kilka miesięcy to głównie wpisy o poezji: spotkaniach, promocjach książek, audycjach radiowych itd. Pomyślałem sobie, że w związku z odbytą w sobotę wyprawą do Czech warto wrócić do pierwotnej koncepcji tej strony. 
Co roku, na początku lipca, Krajowa Izba Doradców Podatkowych organizuje rajd turystyczny, a ja mam to szczęście, że znam pewnego doradcę, dzięki czemu mogę się razem z nim zabrać w drogę jako osoba towarzysząca. Ubiegłego lata odwiedziliśmy Ostrawę, Hradec nad Morawicą i Opawę. W Ostrawie podziwialiśmy osobliwą dzielnicę Poruba, jakby żywcem wyjętą z lat 50. lub 60., której układ dróg i koncepcje architektoniczne zachowały się po dziś dzień (prawie jak krakowska Nowa Huta). Potem przenieśliśmy się do przemysłowych Witkowic. Dawna huta żelaza dziś stanowi zabytek, tam też odbywa się festiwal muzyczny Kolory Ostrawy. Monumentalne budowle, olbrzymia przestrzeń poindustrialna. Hradec nad Moravici interesował nas z powodu dwóch zamków: renesansowego białego (przebudowanego na pałac) i neogotyckiego czerwonego (to "baśniowy" zamek") położonych w urokliwym parku. Tam swoje dzieła tworzyli znani kompozytorzy dziewiętnastowieczni: Ludwig van Beethoven i Ferenc Liszt (upamiętnieni stojącymi w doskonale widocznych punktach rzeźbami). Spokojna, leniwie płynąca rzeka Morawica pozwala się zatrzymać, zwolnić, poczuć piękno przyrody (w parku żyją np. jaszczurki zielone). Opawa z kolei to oaza ciszy, najspokojniejsze średnie miasto (60 tysięcy mieszkańców), w jakim kiedykolwiek byłem. 

Wszystkie fotografie mojego autorstwa. 
Architektura Poruby

  
Szeroka arteria Poruby

Krajobraz poprzemysłowy w Witkowicach

Brama Czerwonego Zamku w Hradcu nad Morawicą. Góra zdjęcia jest niemal biała, gdyż tak mocne świeciło wówczas słońce. 

Mając w pamięci takie wrażenia, z wielką radością wybrałem się na kolejny rajd. Wyjeżdżaliśmy o godzinie 6:40 z Gliwic, żeby dotrzeć do Katowic, a stamtąd już autokarem bezpośrednio do Czech. Grupa liczyła ponad 60 osób, a rolę przewodnika objął historyk z Uniwersytetu Śląskiego, profesor Zbigniew Hojka. Opowiadał po drodze o historii regionu, o Bramie Morawskiej, na przedpolu której leży Helfsztyn, gdzie zmierzaliśmy, o napięciach w stosunkach polsko-czeskich (rok 1968), o miejscowych obyczajach i przyczynach, dla których Czesi uchodzą dziś za mało wojowniczych (spustoszenie kraju podczas wojny trzydziestoletniej). Do dyspozycji uczestników oddano aparaty wraz ze słuchawkami, żeby było łatwiej słuchać opowieści o odwiedzanych miejscach. 

Przez cały dzień świeciło mocne słońce, opady zapowiadano dopiero na niedzielę (i rzeczywiście, padało potem przez większość dnia z przerwami). Podróż mijała nam bezproblemowo i sprawnie dotarliśmy do Tynu, w którym znajduje się zamek Helfsztyn. Dojazd nieskomplikowany, parking znajduje się tuż pod wzgórzem zamkowym górującym nad miasteczkiem. 

Tak prezentuje się wejście do zamku Helfsztyn. Pogoda, jak widać, znakomita. Ludzi nie brakowało. 

Helfsztyn to największy z czeskich zamków (oprócz praskich Hradczan). Jego dzieje sięgają ostatniej ćwierci XIII wieku, kiedy to założył go śląski szlachcic Friduš (Fridrich) z Linavy (o którym niewiele wiadomo, mógł być tzw. rycerzem-rozbójnikiem). Owalnego kształtu twierdza na wzgórzu nad rzeką Beczwą, dopływem Morawy (która wpada do Dunaju), powstała na planie o wymiarach 50x30 m. Otoczono ją masywnym murem oraz fosą. Zamek składa się zasadniczo z dwóch części: dolnej i górnej, mocniej ufortyfikowanej. Był kilkakrotnie przebudowywany, zmieniały się umocnienia (w ciągu XIV w. wybudowano cztery bastiony i przednią wieżę wraz z mostem zwodzonym), w przeddzień wojen husyckich stanowił jedną z najważniejszych fortec na przedpolu Bramy Morawskiej. Miejscowi panowie, rodzina Kravařów, należeli do zwolenników Jana Husa. Okres zawieruchy dziejowej zamek przetrwał, zmieniali się za to właściciele: w roku 1447 nabył go Vuk z Sovinca, a ten z kolei sprzedał twierdzę rodzinie Kostków w roku 1467. Od nich z kolei odkupił zamek Wilhelm z Pernštejnu (1475). On to powiększył teren fortecy, założył rozległy dziedziniec z budynkami gospodarczymi dookoła i wzniósł drugą bramę. Za jego czasów Helfsztyn stał się częścią największego z czeskich i morawskich majątków. Później gospodarze znów zmieniali się często. 

Herby właścicieli zamku w Helfsztynie

Na przełomie XVI i XVII wieku wzniesiono pałac w górnej części posiadłości, który dziś znajduje się w stanie ruiny. Katastrofą dla Helfsztyna, podobnie jak i dla całych wojowniczych dotąd Czech była wojna trzydziestoletnia, w czasie której twierdza została splądrowana i zdewastowana, a katoliccy namiestnicy cesarscy rozpoczęli dzieło kontrreformacji. Kilka lat po okrutnym konflikcie zamek był już tylko ruiną. Rozpoczął się jego upadek. 

Wejście na teren górnego zamku

Po II wojnie światowej dawną twierdzę zaliczono do zamków państwowych, co pozwoliło powstrzymać dewastację, a kilka lat temu rozpoczęto próbę przywrócenia Helfsztynowi godziwego stanu (np. zabezpieczono dachem wieżę pałacową). Budowle podlegają Muzeum w Przerowie.  
Kiedy weszliśmy do fortecy, na rozległym dziedzińcu zgromadziły się liczne rodziny z dziećmi, specjalnie dla których przygotowano atrakcje w postaci teatrzyku, pokazu wozu strażackiego (wraz z oblewaniem publiczności przez obsługę), liczne kramy z jedzeniem (też sobie zamówiliśmy, kiedy już przyszło wracać do autokaru), pokazy rzemiosła (plecenie koszy, dłubanie fletów, wyrób naczyń na kole garncarskim, tkanie dywaników itd.) Człowiek zachęcał dzieci do wspólnej zabawy, a my, po krótkim wprowadzeniu przewodnika, rozeszliśmy się, by podziwiać rozległy teren zamkowy. 

Wóz strażacki. 
 
Atrakcja dnia: strażacy oblewają publiczność wodą z węża. 

Po bokach głównej drogi zobaczyliśmy zabudowania gospodarcze, ale naszym głównym celem był górny zamek, na terenie którego obejrzeć można narzędzia kowalskie i mennicze, wieżę, którą czas zupełnie zniszczył, tzw. wieżę husycką, służącą jako punkt obserwacyjny (widać z niej Bramę Morawską, cały dolny zamek, dziedziniec i dziejące się tam rzeczy). Widoki kapitalne! Większa część zamku to jednak kamienne, gołe mury, których czas (i ludzie) nie oszczędził. 

Zabudowania gospodarcze, kramiki, mury, ruch w interesie. 

Wieża obserwacyjna.  


Ruina wieży, widać ślady po schodach. 

Widok hal przemysłowych przypomina, że nie jesteśmy już w średniowieczu. 

Widok na dolny zamek z górnego zamku. 

Kuźnia zamkowa. 

Tkacze przy pracy. 

Potem pojechaliśmy do Kromieryża - kiedyś już go odwiedziłem, ale byłem wtedy mały i niewiele zapamiętałem. Miasteczko znajduje się w kraju żlińskim, w krainie Moraw zwanej Haną, której głównym miastem jest Ołomuniec (nie wiedziałem o tym, przyznaję, zanim się wybrałem w tę podróż), nad rzeką Morawą. Kromieryż (Kroměříž) liczy sobie blisko 30 tysięcy mieszkańców (coś jak Giżycko). Jego historia łączy się z biskupstwem ołomunieckim (starszym od wszystkich polskich), tu mieści się siedziba biskupów (od roku 1777 arcybiskupów). Pod ich rządami miasto rozkwitło. Pałac Arcybiskupi, Ogród Kwiatowy i Pałacowy tworzą kompleks znajdujący się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Miasto uchodzi za jedno z najważniejszych kulturalnie w Czechach.  

Rynek w Kromieryżu. 

Bezpośrednio z autokaru powędrowaliśmy do centrum. Obejrzeliśmy Duży Rynek, nad którym góruje złota, barokowa kolumna maryjna, a wokół stoją urokliwe, różnokolorowe i bogato zdobione kamieniczki. A nad głowami lampa (kapelusz plażowy do czegoś się przydał). 

Rynek w Kromieryżu. 

No, ale przydałoby się coś zjeść, dlatego ekipą dwuosobową ruszyliśmy na poszukiwanie odpowiedniego lokalu. Znalazł się kawałek za rynkiem, w oficynie ładnej, żółtej kamienicy, a ściśle to w jej piwnicy. Zamówiliśmy obiad (taki typowy, bym powiedział, kotlet, ziemniaki + herbata), zdecydowanie dało się odczuć tak różnicę w temperaturze, jak i w natężeniu światła. Posiedzieliśmy chwilę. 

W piwnicy oficyny tej kamienicy spożyliśmy posiłek. Uwagę zwracają wyeksponowane na pierwszym planie kosze na śmieci. 

Można było się czegoś dowiedzieć o wojskach rumuńskich w czasie II wojny światowej (one to wyjęły Kromieryż spod rządów niemieckich). 

Pomnik na szlaku bojowym drugowojennej armii rumuńskiej.  

Do Ogrodu Kwiatowego (květnej zahrady) się spóźniliśmy (trzeba by mieć jeszcze z godzinę lub dwie na zwiedzanie, a tu tymczasem wybiła 15, a o 15:30 mieliśmy wchodzić do pałacu arcybiskupiego - a na parę chwil nie opłaca się kupować biletu). Popatrzyliśmy tylko z boku. Może innym razem się uda, zdjęcia sugerują, że jest to miejsce wprost bajeczne, pełne kolorowych kwiatów pośród kształtnych, efektownych, a i uspokajających zielenią roślin. 

U wejścia do květnej zahrady. Zabrakło czasu, by zwiedzić ten piękny obiekt. 

Wspomniana siedziba biskupia znajduje się o rzut kamieniem od Rynku w Kromieryżu. Zwiedziliśmy tylko pierwsze piętro, bo na drugie trzeba mieć osobny bilet i tu już za bardzo się nie chciało). Zresztą, dobrze się stało, czas wyprawy został gruntownie przemyślany przez przewodnika. Nie można robić zdjęć w pałacu (poza jednym wyjątkiem, stąd też ich tu nie będzie). 
Grupie przydzielono dwie panie przewodniczki (około 60 osób rozdzieliło się na dwie części), z których jedna opowiadała po angielsku (wszystko się dało zrozumieć), druga po czesku. Przeszliśmy przez komnaty, obejrzeliśmy wystrój (masa broni i trofeów myśliwskich w pierwszej), potem dawny salon cara Aleksandra III, kiedy tam przebywał (w 1885 roku w czasie rozmów z cesarską parą austriacką), meble, lustra, wystrój, liczne obrazy (najcenniejsze z nich przeniesiono piętro wyżej), portrety gości (Aleksandra, Franciszka Józefa i Elżbiety, arcybiskupów), poznaliśmy historie z nimi związane (głównie z carem i z co ciekawszymi spośród biskupów). 
W pałacu m.in. kręcono film Amadeusz. Z miejsc, których nie oglądaliśmy, wymienić warto zabytki sakralne, wieżę pałacową, mennicę biskupią, bibliotekę. 

Wejście do pałacu arcybiskupiego. 

Ukoronowaniem naszego zwiedzania było wejście do wielkiej, rokokowej Sali Sejmowej, jedynej w całym pałacu, którą wolno nam było sfotografować. Pomieszczenie olśniewa jasnością, blaskiem zdobień oraz ogromnymi rozmiarami. Nie ma w nim sufitu zniszczonego w wyniku pożaru, w związku z czym, przez połączenie sal dwóch kolejnych kondygnacji, przypomina swoim kształtem kościelną nawę. Upiększona została m.in. wyobrażeniami czterech pór roku znajdujących się nad każdą z czterech par drzwi. 
W Sali tej, w czasie Wiosny Ludów, obradował Sejm monarchii habsburskiej, a Kromieryż należał do najważniejszych miejsc w Europie (w tym czasie w Wiedniu rozgrywały się wydarzenia rewolucyjne). 

Fragment olbrzymiego plafonu (nie da się go w całości ująć na jednym zdjęciu; najlepiej podziwiać na miejscu). 

Pomieszczenie dla służby odróżniało się bardzo od pozostałych tym, że miast misternie ułożonego parkietu na podłodze leżał szary, surowy kamień przypominający o tym, że nie wszyscy uczestnicy pałacowego życia zaznawali luksusu przynależnego możnym panom. Po obejrzeniu go grupa pożegnała brawami panią przewodniczkę. 

Sala Sejmowa pałacu arcybiskupiego, w której brak sufitu niższej kondygnacji.  

Przeszliśmy do pałacowego parku o charakterze krajobrazowym, gdzie rośnie m.in. ponad 200 gatunków rzadkich drzew z różnych stron świata, w którym czekała na nas niemiła niespodzianka: w upalny dzień zepsuła się maszyna do lodów. Przeszedłem tylko niewielki obszar, temperatura dawała o sobie znać. Atrakcji nie brakowało. Piękny krajobraz przecinała leniwie płynąca rzeka Morawa, nad którą przerzucono mostek. Przez cały park wędrowały liczne ptaki, przede wszystkim pawie rozkładające kolorowe pióra, kosy czy też kawki. 

Paw się ukrył w klombie. 


Rybny staw w pałacowym parku. Cisza, spokój, słońce i śpiew ptaków. 

W parku stały (dość typowych rozmiarów) klatki dla ptaków (nimf, papużek falistych, tam to było cały czas gwarno, ale też sów czy bażantów) oraz małp. Po wolnym wybiegu przemieszczały się kury i kozy, a nieco z boku umieszczono staw pełen ryb, nad którym przysiadły kaczki. Serca nam jednak skradły mama pawica i małe pawiątko! 

Najbardziej uroczy widok wyjazdu: paw i pawiątko. 

Z kolei najbardziej kuriozalny był widok totalnie zarośniętego przez kielisznika (powój) klombu, tym bardziej, że obok znajdowały się uporządkowane rabatki (w jednej z nich pragnął ukryć się paw).  

W przypałacowym parku nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji inwazji powoju!!!

A potem zaczęliśmy powrót. Grupa spotkała się pod złotą kolumną, policzyła sięAutokar zatrzymał się tylko w Rybniku, by wysadzić uczestników stamtąd. Około 22:30 zamknąłem drzwi od siebie. Z myślą, że następny dzień będzie deszczowy i poranek można spokojnie przespać, zabrałem się za rozpakowywanie plecaka. Polecam każdemu wybrać się do obu miejscowości, warto tam dotrzeć! 

Dziękuję za uwagę i do poczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz