Translate

sobota, 26 października 2019

Po Szczeblach do Baby Jagi. W Beskidzie Wyspowym


Przed pięcioma laty, wraz z czworgiem znajomych, spędziłem kilka dni wędrując przez Beskid Wyspowy. Szlak prowadził nas od położonych na południe od Krakowa Myślenic przez schronisko na Kudłaczach, Lubomir, słynną już dzisiaj w naszym kręgu górę Szczebel do schroniska na Luboniu wyglądającego jak chatka Baby Jagi. Rzecz działa się w lutym, stąd niesamowite i jedyne w swoim rodzaju przeżycie (przynajmniej dla człowieka takiego jak ja, który nie zwykł spędzać zimy w górach) schodzenia ze stromego szczytu przy zapadających ciemnościach. Glebę pokrywała cienka warstwa śniegu, a w powietrzu unosił się zapach świeżych jodeł.


Na początek, jak mniemam, trzeba przedstawić krótko cechy charakterystyczne terenu, po którym się poruszaliśmy. Poszczególne szczyty rzeczywiście przypominają wyspy na morzu płaskiego terenu, po wejściu na jedną górę schodzi się z niej całkiem, by wejść na następną. Niektóre z nich są strome (i to jak!) Wzniesienia porośnięte lasem, widoków niewiele, ludzi generalnie też. 

Mapa terenu

Wyjechaliśmy rankiem ze Śląska, by po krótkiej podróży dotrzeć do Myślenic leżących przy trasie Kraków-Zakopane. Było nas pięcioro: czterech chłopa i jedna dziewczyna. Celem pierwszego dnia naszej wyprawy było osiągnięcie schroniska na Kudłaczach. Pogoda była słoneczna, teren przyjazny podróżnikom, nic, tylko wędrować. Po dłuższym czasie wędrówki przez gęsty, jodłowy las (smaczne to! Znaczy, igiełki) wyszliśmy na obszar bardziej otwarty, na którym co jakiś czas pojawiały się wiejskie zabudowania i ślady ciężkich pojazdów. Szlak okazał się dość długi, ale do drewnianego, przytulnego, sympatycznego schroniska dotarliśmy jeszcze przed zmrokiem. W jego okolicy widoczne były zaspy śnieżne, których wcześniej nie uświadczyliśmy.
Późne popołudnie i wieczór spędziliśmy na przygotowywaniu posiłku, rozmowach i grze w karty (nie ma jak pierwszy raz zagrać w kierki i od razu w drugim rozdaniu zgarnąć wszystkie karty punktowane, nie ma co!) - sami nie zauważyliśmy, kiedy nadeszła pora, by się zbierać, umyć i spać. Jeszcze rzut oka na mapę – może zbyt pobieżny? - i można się zwijać. Następnego dnia wyszliśmy rankiem, trasa miała być długa… dopiero miało się okazać, jak długa i z jakimi niespodziankami.
Droga z Kudłaczy na Lubomir była stosunkowo łatwa, cały czas niemal prowadziła przez jodłowy las. Po osiągnięciu szczytu spojrzeliśmy na mapę i… zgroza! Finalnym bowiem celem naszej wędrówki miało być schronisko na Luboniu, tymczasem na drodze do niego wyrastało wzniesienie o groźnej nazwie Szczebel. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że sprawiało wrażenie niezwykle stromego, bowiem odległości między poziomicami były bardzo niewielkie. No, cóż, skoro już idziemy, to i z tym sobie poradzimy, ale – i tu uwaga do kolegi, który wybrał trasę – panie, coś pan wymyślił!?
Zejście z Lubomira do wsi było szerokie i rozległe, biegło w dużej mierze przez łąki i stosunkowo rzadki las. Chłopaki postanowili skorzystać z szerokich ścieżek w lesie i pozjeżdżać po nich na popularnym jabłuszku. Na dole rozstaliśmy się z parą naszych znajomych, która wcześniej wracała z gór i we trzech zaszliśmy do sklepu, by uzupełnić zapasy. Po krótkiej przerwie spojrzeliśmy raz jeszcze na mapę, na której gęsto ściśnięte poziomice przy nazwie Szczebel budziły uzasadnione obawy.
Podejście pod górę zaczęliśmy jeszcze za dnia. Było mniej więcej tak, jak można się było spodziewać. Bardzo strome północne zbocze, wilgotne, zabłocone, zalesione (czyli: pełne płytko położonych korzeni), sprawiło nam wiele problemów. Według oznaczeń na mapie przebyliśmy 500 metrów przewyższenia w przeciągu dwóch godzin! Gdy wreszcie teren stał się nieco bardziej płaski, co stanowiło ulgę dla nieźle umęczonych już nóg, nad Beskidem Wyspowym powoli zapadał już zmierzch. Sam szczyt Szczebla nie zachwyca: pośrodku stoi wielka tablica informacyjna i kilka stolików, a gęste zadrzewienia uniemożliwiają cieszenie się z rozległych widoków. Zresztą, i tak było już ciemno. A przed nami jeszcze zejście i podejście pod Luboń.
Południowa strona Szczebla jest zdecydowanie łagodniejsza od północnej, ale i tak po zejściu bolały nas kolana. Po tej wyprawie nazwa owej góry stała się niemal symboliczna. Coś nieprawdopodobnego! Jak zresztą widać na powyższej mapie, on wcale nie jest bardzo wysoki! Na Luboń wchodziliśmy mając za wskazówkę widoczny z oddali, świecący na czerwono ustawiony tam przekaźnik oraz szlaki wymalowane na drzewach jodłowych, tak obficie porastających górę, a i tak pomyliliśmy drogę. Nie trwało to na szczęście długo, nikt z nas po prostu nie zauważył, w którym miejscu ścieżka zakręca. Schronisko było już blisko. Kiedy wreszcie do niego dotarliśmy, była już godzina 22. Wrażenie, jakie sprawia ten obiekt, jest niesamowite, przypomina bowiem baśniowe chatki czarownic ze swoją drewnianą architekturą, uroczym kształtem wieży i rozbudowanym piętrem, z którego wszystkich stron można obserwować świat. Obok znajdują się pomniejsze zabudowania i ów ogromny przekaźnik.
Dobrze, że było otwarte. Siedzieliśmy tylko chwilę, pojedliśmy i zaraz poszliśmy spać. Na piętrze znajduje się tylko jedno pomieszczenie sypialne (samo schronisko jest niewielkie), które – oprócz ludzi – miało (ma?) jeszcze jednego lokatora – ciekawskiego, czarnego kota. Rankiem pokazał się nam jako niestrudzony obserwator, raz po raz obchodzący dookoła pokój i wpatrujący się w każde z okien. Bardzo przytulne i uspokojające miejsce.
Wkrótce po posiłku wybyliśmy z Lubonia i ruszyliśmy w drogę powrotną (na zboczach owej góry można zobaczyć gołoborze). Szkoda, że nie udało się zdobyć Turbacza, ale to może innym razem. To było bardzo miło spędzonych parę dni. Oby zawsze tak dopisywała pogoda, trafiało się cudeńko w rodzaju schroniska na Luboniu i… jak najmniej Szczebli na naszej drodze. Chociaż, kto wie, może warto się na niego raz jeszcze wspiąć?

Schronisko na Luboniu

2 komentarze:

  1. Anonimowy09:26

    Fajnie się czyta Twoje opisy, choć brakuje mi w nich zdjęć. Z chęcią zobaczyłabym jak wygląda gołoborze. Pierwszy raz spotkałam się z tym słówkiem. Nie chodzę po górach, ale czytając blog czuję jakbym tam była.
    Grażyna ze Strzelec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że nie wstawiłem zdjęć, ale z tamtej wycieczki po prostu ich nie mam. Te góry są fest fizycznie wymagające, jak się nie jest zaprawionym w bojach.

      Gołoborze: takie gołe skały wystające z powierzchni ziemi:
      https://gorydlaciebie.pl/wp-content/uploads/2015/10/Lubo%C5%84-Wielki.-19.jpg

      Niedługo pojawi się następny wpis o górach, ale innych.

      Usuń