Translate

sobota, 29 lutego 2020

Wokół Szklarskiej Poręby

29 dzień tegorocznego lutego maluje się raczej w posępnych barwach. Pełne zachmurzenie nad miastem, mało sprzyjająca większemu wysiłkowi aura, niska temperatura (o, właśnie przyszedł mi do głowy pomysł na kolejny wpis. Ale o tym cicho, bo się wyda...) Trzeba się jakoś rozgrzać. Dlatego zapraszam Cię, Czytelniku, do kolejnej pięknej podróży, przeżyjmy ją razem. A naszym celem będą tym razem Szklarska Poręba i okolice. 



Szklarska Poręba to miasto w południowo-zachodniej Polsce położone pomiędzy Karkonoszami na południu z górującą nad Szklarską Szrenicą (1362 m n.p.m.) a Górami Izerskimi na północy z Wysokim Kamieniem oraz Czarną Górą. Dookoła zabudowań rozciągają się rozległe lasy z dominującą jodłą o pięknym zapachu, który dodatkowo dobrze wpływa na nos (pomimo wielu lat starań powietrze na Górnym Śląsku nadal jest bardzo zanieczyszczone, co nie tyle widać, co czuć, zwłaszcza, gdy się na choćby chwilę wyjedzie w inny rejon Polski). Przez górskie okolice prowadzą liczne szlaki turystyczne. 
Byłem tam wraz ze znajomymi (razem: dwa auta, siedmioro ludzi i jeden pies) pod koniec stycznia, gdy na powierzchni ziemi zaległa warstwa śniegu - wystarczająco grubo, by poczuć zimę, której w tym sezonie brakuje (pogoda przypomina wszystkie pory roku po kolei). Spaliśmy w schronisku młodzieżowym "Wojtek" położonym nieco na uboczu miasta, za to nieźle z resztą skomunikowanym. Co można powiedzieć o tym obiekcie? Miejsce wyposażone w prysznice z ciepłą wodą, przyjemne, wieloosobowe pokoje, duża świetlica (bawią tam harcerze), liczne ekspozycje przedstawiające informacje na temat schroniska, okolic Szklarskiej Poręby. Obiekt niewielki, zadbany, całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie. 
Piątek poświęciliśmy na uzupełnienie zapasów i na zakwaterowanie, przygoda czekała na nas w sobotę. Wybraliśmy się w kierunku punktu widokowego Śnieżne Kotły (tu, na marginesie tylko, powiem, że okolice te leżą na obszarze Karkonoskiego Parku Narodowego, czyli, innymi słowy, obowiązują tam określone reguły zachowania). Leżący śnieg zapewnił nam odpowiednią aurę, było mroźno, raczej sucho i niezmiennie wesoło. Przeszliśmy czarnym szlakiem z miasta do Kotłów, po drodze zachwycając się pięknymi widokami i zapachem zielonego lasu. Ominęliśmy Szrenicę, bo nie mieliśmy dość czasu, poza tym sama droga wystarczająco nas, ludzi miasta, zmęczyła. 
Za punktem widokowym rozciąga się bardzo niebezpieczne miejsce, skalista, głęboka przepaść, do której lepiej się nie zbliżać, bo powyżej jest ślisko. Szliśmy dalej wąską ścieżką omijając "kocioł" bardzo ostrożnie, naprzeciwko nas zaś wyjeżdżali jeden za drugim szusujący narciarze. Dalej droga prowadziła przez las - ponieważ trasa jest łatwo dostępna, to wymienię tylko punkty, które mijaliśmy: Obniżenie pod Śmielcem, Czarna Przełęcz pod Śmielcem, Rozdroże pod Śmielcem itd. 

Tu mapa terenu: 

Wróciliśmy do miasta, gdy dzień już zdecydowanie miał się ku końcowi. Robiło się coraz bardziej mroźno, a żołądki coraz bardziej domagały się jedzenia. Udaliśmy się do lokalu Chata Ducha Gór, który z tego miejsca mogę śmiało polecić, bo mają dużo miejsca (i dużo klientów), ciepło i bardzo dobre jedzenie. Nie mogliśmy się zresztą powstrzymać przed zawinięciem dodatkowej porcji (to dzięki dwóm panom, którzy najwyraźniej musieli wcześniej gdzieś wyjść i nie dokończyli posiłku). Ważne było też to, że musiało się znaleźć miejsce dla psa (ten to się dopiero wymęczył! Ale jaki był szczęśliwy!) Myślę, że zdjęcie wystarczy: 


Potem przyszedł czas na odpoczynek. Odwiedzili nas znajomi jednego z nas, słuchaliśmy różnych, specyficznych piosenek (ale nie będę tu zamieszczał odnośników do piosenek o kieliszkach czy o coli, kto wie, o co chodzi, ten wie). Jeszcze gorący prysznic, zabawa w skojarzenia, chyba nikt nie wie, jak to się stało, że zasnęliśmy, bo stało się to tak nagle...
Niedzielę zaczęliśmy od spakowania się i wyjścia ze schroniska. Niektórzy z nas poszli jeszcze na mszę, inni byli bardzo zmęczeni po wcześniejszej wędrówce. W sumie to nie spodziewaliśmy się, jak bardzo i opuściliśmy "Wojtka" dopiero koło dziesiątej. Skierowaliśmy się w stronę słynnego tutaj Wodospadu Kamieńczyk (to nie lato, więc nie latały wszędzie dookoła muszki... pamiętam, jak byłem tutaj wiele lat temu i było aż czarno od okropnych, tnących gdzie popadnie insektów), nad którym zaświeciło słońce. 
Następnie udaliśmy się w stronę Wodospadu Szklarki. Prowadzi do niego prosta droga czarnym szlakiem, dobrze oznakowana (przeciwieństwo tego, z czym mamy do czynienia w Worku Raczańskim, Praszywka Wielka się kłania). U dołu możemy podziwiać ten cud natury, a wokół szumi woda, jest zielono, mroźno, rzeczka z kamienistym dnem wartko sunie naprzód, aż spada z łoskotem w wąską gardziel. Obok sprzedawane są pamiątki. I tu jedna uwaga: kto wpadł na genialny pomysł, żeby zapakować grosik na szczęście i sprzedawać z dodatkami niczym talizman po dziesięć złotych!? W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Starą Chatę Walońską, którą opisałem już uprzednio. Działy się również rzeczy, które muszą pozostać tam, gdzie się działy. Potem jeszcze spożyliśmy posiłek i ruszyliśmy z powrotem do domu, a ciężkie głowy opadały coraz niżej. 
Piękny to był wyjazd, fantastyczne wrażenia, pozwoliły odreagować nam wszystkim po styczniowych trudach codzienności. Gdzie też pojedziemy następnym razem?

Kolejny odcinek już za parę dni, oparty będzie głównie na fotografiach, ale to sami zobaczycie. 

Wszystkie zdjęcia moje, powstały 25 i 26 stycznia tego roku. 

Na zdjęciach: 
1. Pachnący las jodłowy
2. Oświetlona przez słońce skała na szlaku prowadzącym do Śnieżnych Kotłów
3. Przepaść przy Śnieżnych Kotłach
4. Tu też tętni życie! 
5. Drogowskaz... 
6...i krajobraz! 
7. Schronisko "Wojtek" w Szklarskiej Porębie (widać mój cień)
8. Słońce nad Kamieńczykiem
9. Stara Chata Walońska
10. Szklarki z dołu...
11...i z boku! 
12. Tarcza ze znakami zodiaku w Starej Chacie Walońskiej (muzeum minerałów) 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz