Dzisiejszy wpis podzielony będzie na dwie części. Pierwsza tyczyć się będzie sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy wskutek burzy ze Wschodu, druga - sposobów radzenia sobie z wywołaną tymże kryzysem względną bezczynnością. Albo na odwrót.
Czym można się zająć w dniu, który tak na zewnątrz (ze względu na aurę) i wewnątrz (z powodu obniżenia nastroju)? Można chwycić za książkę, zwłaszcza taką, która od dawna leży pod ręką i nie była jeszcze ruszana. Sam się zabrałem za kilka pozycji naraz (i, rzecz jasna, żadnej nie skończyłem): poezje Lorki, polskie poezje osiemnastowieczne (to właśnie to, czego dotąd nie tknąłem; wszedłem w posiadanie owej książki jesienią zeszłego roku (pozdrawiam Pana Rafała!) i, jak to ze mną bywa, zainteresowałem się co bardziej frywolnymi fragmentami) czy historie rzymskie.
Można poprzyglądać się roślinkom - zwłaszcza tym jeszcze niewysianym. Brakuje mi mojej pelargonii na oknie. Czerwona barwa jej kwiatów zawsze działała na mnie ożywczo (bo czerwona; dlatego i dywan mam czerwony), gdy wokół widniały znacznie mniej intensywne kolory. Można spróbować herbaty z dziką różą i imbirem, a nawet miodem - dla gardła, dla smaku - lub z innej półki - tegorocznego, świeżego, ostrego jak diabli szczypiorku. Nos czyści pierwszorzędnie.
Można czegoś posłuchać - ale dziś nawet akustyczna muzyka jest dla mnie za głośna.
Za dużo się dzieje, żebym zdołał jeszcze zwrócić swoją uwagę na piękno dźwięków. I tu przechodzimy do części drugiej. Społecznej. Pierwsza była o mnie, to druga będzie o ludziach.
Na szerokim marginesie: widzimy, że jedną z najgroźniejszych broni, jaką dysponuje człowiek, jest poczucie humoru, które często bywa źle interpretowane. Sportowiec, który dla żartu dotyka przedmiotów rozstawionych w sali konferencyjnej, okazuje się potem poważnie chory. Podobnie osoba z kręgów politycznych, która dla żartu kaszle w stronę tłumu (tu oznak choroby brak). Jeszcze gorzej bywa w przypadku artysty, który żartuje, ale miłośnicy (jego twórczości, jego samego czy jego idei?) traktują jego słowa śmiertelnie poważnie, ale to temat na zupełnie inne rozważania. W każdym razie: dobrze jest zastanowić się, czy odbiorca, do którego się zwracamy, może zrozumieć, że ma do czynienia z ironią, czy też nie. Świat rozrywki czy nawet głębiej patrząc: sztuki jednak, jak wiemy, tym się nie przejmuje.
Bywają też tacy, którym sam wybór zawodu sugeruje, że są kimś! No, tak, ale jeśli bycie kimś oznacza, że można przychodzić do pracy zaraz po powrocie, dajmy na to, z Włoch, i twierdzić, że wróciło się z Austrii (bo po co robić sobie problemy? Że problemy mogą mieć inni? A kogo to obchodzi...) Po pierwsze - myślmy! O tym, co się dzieje dookoła. Przypomina mi się tutaj zdanie, które wygłosiła ustami jednej z bohaterek Śmierci na Nilu Agatha Christie:
- Niedobrze mi się robi, kiedy pan tak gada i gada bez końca, jak gdyby nikt się nie liczył, tylko pan jeden.
Patrzmy. Obserwujmy. Działajmy - lub nie. Kiedy trzeba. Jakoś trzeba przejść przez ten okres, kiedyś to musi się skończyć.
No, dobrze, a co z tym Międzynarodowym Dniem Poezji? Dałem taki tytuł, żeby - być może - przygotować Was na coś ciekawego. A być może... a, macie. Coś kolorowego na koniec szarego dnia:
Ścieżka
autorska
Stąpając
wolno po ścieżce autorskiej
nie
bój się unieść aż do stanu wrzenia;
najtrzeźwiej chłonąć żar jak wody morskie,
to
co zwyczajne, zwykle czeka przemiał.
Żeby
wyjść do ludzi, trzeba też wyjść z siebie;
żeby
wzruszyć serca, pragnij stopić skały,
ale
wiedz, mój drogi, że to stan niestały,
a
umiarkowania więcej miej w potrzebie.
Raz
przyjmiesz razy, a raz zniesiesz ciszę;
bądźże
cierpliwy, słysząc liczne rady.
Z
czego się śmiejesz? dobrze znasz mnie, słyszę:
jestem
przekorny - piszę do szuflady.
20.08.2018
Większe litery w tym wierszu, bo nawet w okularach nie idzie tego przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńWitaj Iwonn! Dawno Cię tu nie było! Co dobrego? Gdzie Ty teraz publikujesz?
Usuń