Translate

czwartek, 1 lipca 2021

Czar Krzywogońca. Świętojańskie poezjowanie na początek lata

Drodzy Czytelnicy! W dzisiejszym wpisie zapraszam Was do przeżycia wraz ze mną niezwykłej podróży w niezwykłe miejsce - do urokliwej wsi Krzywogoniec w Borach Tucholskich. Przejedziemy się przez całą Polskę, przespacerujemy się po okolicach, a przede wszystkim - odwiedzimy Fundację czAR(T) Krzywogońca i spędzimy wieczór przy poezji, muzyce polskiego bluesmana i atrakcjach przyrodniczych w wydaniu leśnika oraz pasjonata. A przy tym będziemy się dobrze bawić! Wchodźcie! 
Zacznijmy od początku. Wieś Krzywogoniec położona jest w Borach Tucholskich, w gminie Cekcyn. Ma tam siedzibę wspomniana wyżej Fundacja czAR(T) Krzywogońca zarządzana przez Panią Grażynę Wojcieszko. W dniu 26 czerwca 2021 roku (sobota) odbywały się tam, zorganizowane właśnie przez tę instytucję, finały dwóch konkursów poetyckich: "Woda i ogień" (III edycja, konkurs na wiersz z motywami nocy świętojańskiej i natury) oraz "O Złotą Pszczołę" (IV edycja, nagrodą jest możliwość opracowania i wydania własnego tomiku poezji), konkursu na najładniejszy wianek oraz inne występy towarzyszące. Wszystko to w ramach imprezy o nazwie Festyn Poetycki Leśnej Pszczoły ze Świętojańskim Poezjowaniem. 


Najpierw jednak trzeba było się tam dostać. Zgłosiłem swój utwór na konkurs "Woda i ogień" (nie odniósł sukcesu, ale to wydarzenie tego pokroju, że nie to jest w nim najważniejsze; przynajmniej wiadomo, w którą stronę iść dalej) i zacząłem planować wyjazd pociągiem. Mocno problematyczne okazało się połączenie ze Śląska do Bydgoszczy (odjazd o godzinie 3:52, zgroza!). Pamiętam dobrze uśmiech kasjerki na dworcu, kiedy wypytywałem o kolejne pociągi, na które nie było już miejsc, a ja postanowiłem próbować do skutku i udało się. Jedno, czego się obawiałem, to nocnej ulewy, ta jednak nie nadeszła, niebo było bardzo pogodne. 
Podróż przebiegała bezproblemowo (dodam: w obie strony) i krótko przed 13 znalazłem się w Cekcynie, skąd prostą drogą poszedłem do Krzywogońca. Płaskie przestrzenie, niewielkie domki, pola kukurydzy ciągnące się aż po horyzont i lasy sosnowe - oto lokalny krajobraz. W okolicy znajduje się także kilka jezior, ale zaszedłem tylko nad jedno: Jezioro Krzywogoniec (czyli nazwę ma identyczną jak miejscowość). Wioska rozłożyła się wzdłuż jednej głównej ulicy i, właśnie dlatego, ja skręciłem w boczną - siedziba fundacji mieści się w bardzo cichym, spokojnym miejscu pod lasem, nic, tylko cieszyć się oddaleniem od wielkiej cywilizacji. 
Impreza zaczęła się około godziny 16 od ogłoszenia wyników konkursu "O Złotą Pszczołę". Nagrody otrzymały Panie: I - Maja (Maya) Baczyńska - za projekt książki Pióra dzikich, II - Ewa Jarocka i III - Justyna Nawrocka. Wysoki poziom zaprezentowanych, inspirowanych przyrodą wierszy każe sądzić, że o wszystkich trzech autorkach (bardzo sympatyczne panie, nawiasem mówiąc) jeszcze nieraz usłyszymy. 
Następnie wystąpili dwaj panowie - miłośnicy przyrody. Pierwszy zaprezentował się fotograf, autor filmów oraz twórca kanału na portalu YouTube Marcin z Lasu - Marcin Kostrzyński. Pokaz jego nagrań, na których pokazał życie leśnych zwierząt (m.in. wilków, lisów, kun, dzików, rysi) ujął serca widzów. Filmom towarzyszyły barwne opowieści o przedstawianych stworzeniach, o tym, jak twórca przygotowywał się do kamerowania i o tym, jak trudno w gruncie rzeczy uchwycić piękno przyrody, która wcale nie pragnie zbliżać się do agresywnego wobec niej człowieka. Potem na małą scenę w budynku przeznaczonym na spotkania wyszedł leśnik z Nadleśnictwa Trzebciny - Piotr Kasprzyk (już mam nazwisko!) - i opowiedział o tym, jak trudna jest jego praca w kontekście licznych niesprawdzonych informacji, jakie pojawiają się na temat specyfiki tego zawodu w mediach i jak niewielka jest wiedza ogólna na temat lasu w społeczeństwie. Podawał też różne ciekawe szczegóły i wesoło dyskutował z Panem Marcinem. Pod rozwagę. 
Na koniec części pierwszej goście udali się na degustację potraw (bezmięsnych!) przygotowanych przez lokalne gospodynie z Koła Gospodyń Wiejskich. Można się było przekonać, ile wspaniałości można przygotować z jaj, pokrzyw, jak dobre są miejscowe ciasta z truskawkami czy rabarbarem, a także, jak piękne są lokalne stroje. A to był dopiero przedsmak największych atrakcji. 
Wieczorem przenieśliśmy się do amfiteatru w Krzywogońcu, gdzie odbyły się konkursy "Woda i ogień" oraz na najładniejszy wianek, a panie z lokalnego Koła Gospodyń Wiejskich ponownie częstowały swoimi specjałami. Pojawił się na przykład - tu ukłon w stronę jednego z czytelników, znanego miłośnika - bigos. Bigosu narobili też uczestnicy konkursu, tłumnie nie przybywając na jego rozstrzygnięcie. Szkoda, że frekwencja była niska, aczkolwiek około stu uczestników festynu poetyckiego to - jak stwierdziła szefowa przedsięwzięcia - bardzo dobry wynik. Kilka osób zaprezentowało się także w uplecionych wiankach z dzikich roślin rosnących nieopodal i wyglądało przeuroczo, szczególnie zwyciężczyni zawodów oraz startujące w nich dziewczynki. Po więcej szczegółów odsyłam do wyżej podlinkowanej już strony fundacji. Publiczność bawiła się znakomicie. 
Na koniec festynu odbył się koncert warszawskiego muzyka bluesowego (Bartosza) Sosnowskiego, jednoosobowego zespołu człowieka o charakterystycznym, zachrypniętym głosie (jak Tom Waits, Joe Cocker, a trochę i Don Vliet alias Captain Beefheart) grającego na gitarze. Bardzo mi się ten występ podobał i świetnie się przy tym bawiłem (a siedziałem w pierwszym rzędzie), tupałem, klaskałem, śpiewałem (gardłowo; lepiej byłoby powiedzieć: wrzeszczałem), tak, jak to powinno wyglądać. Rozmawiałem zresztą i z nim, i z jego menedżerką Olą Górecką: sympatyczni, dobrze nastawieni do życia ludzie. Od paru dni Sosnowski to jeden z najchętniej słuchanych przeze mnie zespołów. Bardzo energiczny, całkiem chwytliwy (refren piosenki Po prostu), kandydat do miana odkrycia roku (wcześniej nie znałem). Wszystkim polecam o to na przykład. 
Potem jeszcze przyszła pora na rozstrzygnięcie konkursów, ogłoszenie wyników i podziękowanie laureatom (dla porządku dodam, że zwyciężyła - jak mniemam, zasłużenie - Pani Grażyna Brylska). Generalnie zmysłowe, aromatycznie pachnące lasem i latem wiersze radością wypełniały tucholskie powietrze, które zdążyło się już do wieczora ochłodzić. Jeszcze kilka rozmów na podsumowanie i przyszła pora powrotu. Kiedy w niedzielę przed godziną siedemnastą wchodziłem do siebie, byłem potwornie zmęczony drogą, ale też szczęśliwy, że mogłem uczestniczyć w tak niezwykłym wydarzeniu, w które zaangażowało się tak wiele barwnych, wrażliwych na piękno przyrody i na ludzi osób. 

Bardzo miły był to wyjazd, podczas którego spotkałem szereg kapitalnych ludzi, których wszystkich tu nie dałbym rady wymienić, ale wspomnieć na pewno warto o organizatorach (jako całej grupie, a w tym Pani Grażynie Wojcieszko, obu Paniom Beatom, Pani Dorocie Gromowskiej), Panu Marcinie i Panu Piotrze, laureatkach konkursu "O Złotą Pszczołę", Sosnowskim i jeszcze innych ludziach. A, i oczywiście o kasjerce z dworca PKP za cierpliwość, ha, ha! Oby więcej takich spotkań, które uskrzydlają, dodają energii do działania i inspirują własną twórczość, która, mam nadzieję, już niedługo się objawi w nowej formie. Kto wie, może w podobnym składzie spotkamy się jeszcze? 
Podobało mi się też to, że mogłem pojechać i odwiedzić nieznane mi dotąd, a piękne, zakątki Polski we wschodniej części Borów Tucholskich. Cekcyńskie pola kukurydzy mają swój urok, a i szereg nazw zapadł mi w pamięć. Nie wiem, dokąd będzie następny wyjazd (tzn. wiem, ale nie o taką podróż mi chodzi, tylko o jeszcze niezaplanowaną, w ciekawe miejsce), ale z pewnością i tam znajdę coś ciekawego, co warto zobaczyć, pokazać, cieszyć się tym. Świętujmy swoje życie. 
Do poczytania! 

Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa! 























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz