Translate

poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Zabrzańska Wiosna, szachowy weekend. Zdobyłem puchar!

Przedostatni weekend kwietnia wypełnił się w całości atrakcją w postaci Festiwalu Szachowego Zabrzańska Wiosna. Sezon wegetacyjny wkracza właśnie w swój najbujniejszy okres, popularność królewskiej gry wśród młodzieży i trochę starszych (metrykalnie) również kwitnie. Imprezy organizowane przez znaną zabrzańską szachistkę, Panią Katarzynę Krajewską, i jej klub UKS Szach Mat Zabrze cieszą się niesłabnącym uznaniem (udział wzięło 72 zawodników). W trakcie turnieju graczy podzielono ze względu na ranking. Jako posiadacz III kategorii szachowej trafiłem do grupy B. Grano tempem 30 minut + 30 sekund dodawanych za każde posunięcie. Jak mi poszło? Pewną zajawkę macie już w tytule! Zapraszam do poczytania! Jak przystało na szachowego amatora (i amatora w kwestii przygotowań) podchodziłem do turnieju z myślą "a nuż się uda osiągnąć jakiś dobry rezultat, może nawet zająć wysokie miejsce". Co prawda istniała możliwość zdobycia II kategorii, ale do tego trzeba by prawie wszystkie partie wygrać (ponieważ w jednych zawodach startowali gracze z III i IV kategorią, a wyniki partii ze słabszymi przeciwnikami są w szachach niżej cenione od wyników z równymi). Tu zaspojleruję: nikomu ta sztuka się nie udała. Sześć pierwszych miejsc miało otrzymać nagrody. Co ciekawe, rozstawiony byłem z numerem 1, ale podchodziłem do tego z dystansem i traktowałem tę jedynkę jako liczbę porządkową. 
Na turniej, jak to ostatnio zwykle mi się zdarza, dotarłem w niezbyt dobrej dyspozycji, nie do końca przekonany o własnych możliwościach, nie wiedziałem, na co naprawdę mnie stać. Aha, zanim przejdę do opisu zawodów i różnych sytuacji dodam, że klub UKS Szach Mat Zabrze ma nową siedzibę - na Wolności 416, czyli bliżej Zaborza, a dalej centrum. Przed lokalem (gdyby nie numer na budynku, to tak nieogarnięty człowiek jak ja miałby problem, żeby trafić, ha, ha!) ujrzałem znajomą twarz Macieja. Wszedłem, zgłosiłem się, zostawiłem rzeczy (plecak z kanapkami; ważna sprawa: przed grą trzeba coś zjeść, w trakcie też, napitek też jest ważny) w pomieszczeniu bocznym, posłuchałem odprawy i... zaczęło się! 
W pierwszej rundzie grałem białymi z kilkunastoletnim chłopakiem z IV i, choć udało mi się zdobyć gońca za pionka na początku gry środkowej, to nie potrafiłem utrzymać przewagi. Rywal wyrobił sobie wolne pionki i zdawało się, że partię tę muszę przegrać, gdy Adam niespodziewanie zaproponował remis. Przyjąłem z marszu, gra była w moim wykonaniu słaba. Przeciwnik twierdził, że mogłem się wybronić, ja twierdziłem, że jeszcze kilka ruchów, a miałby mnie na widelcu. Partię drugą grałem czarnymi z kolejnym młodym chłopakiem. Rozgrywka, jak to często z dziećmi, odbyła się bardzo szybko, po zakończeniu każdy z nas miał na zegarze więcej czasu niż na początku (dzieci i dorośli, nie róbcie tego w domu!) Przeciwnik, po dobrym debiucie i z ciekawymi perspektywami ataku, przyjął niekorzystną wymianę hetmana i pionka f za dwie wieże, co wykorzystałem, atakując hetmanem jego słabe punkty i powiększając stopniowo przewagę materialną. Gdy zdobyłem wieżę, rywal poddał się. 1,5/2 punkty. 
Po tych dwóch grach wrażenia miałem nieszczególne - chodziłem do toalety często jak Patrycja i klepałem w zegar szybciej niż Najman w matę, brakowało jeszcze tylko imprezy w tle jak u sióstr Botez i obrażania się na świat jak Fripp. W kolejnej rundzie czekał na mnie z czarnymi gracz z IV kategorią, który dobrze zaczął turniej. I tutaj okazało się, jak ważna jest w szachach psychologia. Gdy rywal zaczął grać obronę francuską, której nie lubię, postanowiłem ustawić solidną pozycję. Już w 13. posunięciu przeciwnik walnął babola: po biciu pionka f6 i ataku z odsłony gońca z f4 na hetmana c7 spanikował i bez namysłu (!) uciekł swoją królową, zostawiając gońca na e7 na pastwę pionka (bał się marszu pionka na h8, ale nie doliczył wariantu - nie było szans na zdobycie wieży). Jakby tego było mało, zrobił zaraz potem długą roszadę, czym podstawił mata Bodena (mata dwoma gońcami). 2,5/3 punkty. 
Potem zrobiliśmy krótką analizę partii na szachownicy w bocznym pomieszczeniu. Ewidentne było to, że rywal spanikował, sądziłem, że ta gra mogła się jeszcze długo toczyć. Czasami zdarzają się takie zaćmienia. Widzę, że im dłużej gram, tym bardziej jestem odporny na takie akcje (to nie znaczy, że nie podstawiam już takich rzeczy, ale że robię to rzadziej). Czekałem już tylko na kojarzenie rundy IV. Wiedziałem, że to ostatnia partia i można zagrać coś długiego i szalonego, bo nie ogranicza mnie czas. I rzeczywiście: system wylosował mi Kamila, z którym kiedyś już przegrałem. Z tego powodu ustawiłem bardzo defensywną pozycję, której rywal nie potrafił sforsować, z prawie wszystkimi bierkami na szachownicy przy otwartej linii f, a kiedy się w końcu otworzyła, doprowadziliśmy do sytuacji K+G vs. K. Czyli teoretycznego remisu. W słowach wydać trudno bigosu smak, jak szalona była to gra, raczej trzeba by ją przedstawić na planszy. 3/4 punkty. 
Na koniec pierwszego dnia turnieju spojrzałem jeszcze na losowanie par V rundy i już wiedziałem, że będę się mierzył białymi z liderem, który wygrał wszystkie cztery partie i z kompletem punktów prowadzi w tabeli. Wróciłem do domu, obejrzałem wywiady GM Mateusza Bartla z Mistrzynią (towarzyszył jej trener) i Mistrzem Polski w szachach - Michaliną Rudzińską i Wojciechem Morandą oraz Bartoszem Soćką. Zaprezentowali dużą klasę. 
Drugi dzień zawodów był może nawet bardziej emocjonujący od pierwszego. Liczbę nagród ograniczono do trzech, a dodatkowe przyznano rywalizującym tej samej niedzieli dzieciom. Partia białymi z liderem okazała się znacznie mniej wymagająca niż sądziłem, mój przeciwnik zaplątał w debiucie swojego hetmana na środku szachownicy i potem, żeby go uratować, musiał oddać skoczka. W zwycięstwie bardzo dopomogły gońce straszące cały czas atakiem na króla. 4/5 punktów. W rundzie VI mierzyłem się czarnymi, po raz kolejny na I szachownicy, z czołowym graczem turnieju. W trakcie partii poczułem, że nie jestem w zbyt dobrej kondycji, co się, niestety, potwierdziło. W pewnym momencie, mając całkiem niezłą pozycję, przeszarżowałem. Zapewne straciłem zimną krew, kiedy skoczek białych cały czas mi groził motywami taktycznymi, jedyny raz w ciągu zawodów. Pozwoliłem forsować przeciwnikowi wolnego pionka sądząc, że łatwo go zatrzymam i nie zauważyłem jego pięknych odpowiedzi. Potem, jak to mawia klasyk, powiązany jak baleron, nie mogłem już wiele zrobić, a na moje szachy hetmanem rywal poszukał dobrego schronienia dla króla i nie dało się już powstrzymać dochodzącego pionka. Zasłużenie, proszę pana, zasłużenie. 4/6 punktów. Wypadłem poza podium. 
Szósta partia była bardzo długa i niesamowicie wyczerpująca, a porażka sprawiła, że morale spadło na bardzo niski poziom. Spodziewałem się, że w kolejnej szykują się poważne kłopoty, bo forma, morale, brak szans na końcowy sukces uniemożliwiały już pełną koncentrację. Moim rywalem, grającym białymi, był bardzo groźny Maciej. Nie wiem, po co ustawiałem pozycję rodem z obrony królewsko-indyjskiej, potem z otwartą linią b i wszystkimi niemal bierkami na 7. i 8. linii wyglądałem śmiesznie. I nagle, w akcie desperacji... skontrowałem hetmanem i gońcem białopolowym. Atak tych dwóch figur na roszadę wystarczył do zwycięstwa, mój przeciwnik był załamany (wcześniej też pogubił punkty), ogólnie dobrze, że udało się zdobyć piąty punkt, bo się zupełnie na to nie zanosiło. 
Zobaczyłem, że zajmuję miejsce tuż za podium. W ostatniej, VIII rundzie grałem z młodym Oskarem białymi i szybko doszliśmy do pozycji H+S+pionki vs. H+S+pionki, po jednym wolnym pionie, pozycja tak sucha, jak to możliwe, więc podpisaliśmy szybko remis, bo kondycja nic a nic się nie poprawiała, już tylko czekałem na koniec. Po takim remisie możecie mówić mi Drawman, ha, ha (pozdrawiam Pana Giriego). 5,5 punktu/8. 
Nie włączałem telefonu przez cały turniej i nie wiedziałem, że medal jest tak blisko. Przeciwnicy wyżej poremisowali swoje partie, jeden gracz z 5 punktami się wycofał przed ostatnią rundą, ostatecznie uplasowałem się na III miejscu i zdobyłem mój pierwszy brązowy medal. Wygrał - dla porządku dodam - zawodnik Krzysztof Połcik z 6 punktami (miał IV kategorię, wbił III, ale było widać, że to mocny gracz, tylko nie grał wiele na żywo - powiedział mi, że to jego drugi turniej). Mój przeciwnik z VII rundy, Maciej, zajął II miejsce. Jak tylko usłyszałem, że mam puchar, to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, brzmiała: mam bigos! 
Przyglądałem się trochę partiom grupy A (najmocniejszej, zwycięzca zdobył normę na I), grup C i D (doszło do śmiesznej sytuacji, kiedy dzieciom pomyliły się stoliki/przeciwnicy), rozmawiałem z ludźmi i poznawałem nowe postacie (pozdrawiam Bartosza - zwycięzcę grupy A - Krzysztofa, Jarosława, Fabiana i jego tatę, Rysia i jego mamę, Straszaki, Jakuba, który jako jedyny mnie pokonał i innych jeszcze). 
Na koniec jeszcze, przed wejściem na podium, zwycięzca podpisywał odbiór nagrody i śmialiśmy się, że właśnie wziął chwilówkę/przyznał się do korzystania z silnika szachowego. Krótka ceremonia zakończenia i można ruszać do domu. Turniej zmęczył mnie fizycznie bardzo (o kondycji była już mowa), niemal natychmiast po powrocie zasnąłem. 
Poniżej pucharek. 

Puchar za III miejsce w grupie B

Gratuluję Pani Kasi świetnej imprezy i myślę, że jeszcze nieraz się spotkamy. 
Do poczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz