Translate

czwartek, 11 maja 2023

Szachowa wiosna w Gliwicach

W sobotę, 6 maja 2023 roku, odbył się drugi szachowy turniej z cyklu Gliwickie Cztery Pory Roku pt. Wiosna. Impreza organizowana m.in. przez GM Zbigniewa Paklezę cieszy się coraz większą popularnością, w zawodach umiejscowionych w Centrum Edukacyjno-Kongresowym Politechniki Śląskiej uczestniczyło ponad 130 graczy z całej Polski. Frekwencyjny sukces złączył się z radościami imprezy towarzyszącej, radościami kontaktów międzyludzkich i, oczywiście, radością z samej gry. Gliwicki arcymistrz szachowy Zbigniew Pakleza, znany popularyzator szachów w Polsce, organizuje w tym roku cykl turniejów pod nazwą Gliwickie Cztery Pory Roku. O Zimie była już mowa na moim facebookowym profilu, z początkiem maja przyszła pora na Wiosnę. Lato planowane jest na początek września, Jesień na listopad. Będzie się więc działo (a w Gliwicach szachowo dzieje się nie dość, jak na potencjał ludzki; dlatego cieszą takie inicjatywy). 
Turniej rozgrywany był tempem 10 minut + 5 sekund za posunięcie na zawodnika na dystansie 9 rund. Nad zachowaniem form w trakcie zawodów czuwał międzynarodowy sędzia Michał Wejsig, któremu pomagał arbiter z Ukrainy. Krótka ceremonia otwarcia - z wystąpieniem przedstawiciela Politechniki oraz przedstawiciela sponsora SAP Polska - odbyła się około 10, po czym można było zasiąść do gry. 
Miałem na tyle niski ranking (#74 na start), że w pierwszej rundzie zasiadłem przy piątym stoliku z dużo mocniejszym od siebie przeciwnikiem (znanym mi skądinąd) i gładko przegrałem (0/1). W drugim pojedynku, granym białymi, dla odmiany zwyciężyłem dość łatwo (1/2). Trzecia gra miała charakter szachowej zadymy - rozbiłem pozycję białego króla, ale nie umiałem się dobrać mu do skóry, a rywal groźnie kontrował. W ciekawym motywie zdobyłem związaną wieżę na środku szachownicy i odzyskałem utraconą wcześniej jakość. Skończyło się remisem z uwagi na trudność w przeprowadzeniu ataku kończącego (1,5/3). W trakcie zawodów szachistom towarzyszył deszcz ledwie dudniący o parapety. 
Czwartą partię przegrałem dość niespodziewanie, w mniej więcej równej pozycji podstawiłem motyw taktyczny (1,5/4). W piątej przeciwnik, grający białymi, połakomił się na moją wieżę i nie zauważył, że mogę ją bronić pionkiem. A ponieważ wcześniej dla ataku poświęcił figurę, wykończenie było już proste (2,5/5). W szóstej rywal mający czarne zdemolował mnie pozycyjnie. Choć wszystko na pozór wyglądało ok, nie miałem żadnych możliwości wybronienia się przed groźbami. A zawdzięczałem to zlekceważeniu ataku na roszadę poprzez wybicie skoczka na f3 i konieczność odbicia pionkiem z g (2,5/6). Pomiędzy tymi partiami sporo rozmawiałem z przeciwnikami o grze i o innych rzeczach, a kondycja szybko się pogarszała. Wiedziałem, że nie mogę się wycofać, ale kryzys odczuwałem dość mocno. W rundzie VII sytuacja na planszy także przybrała mało korzystny dla mnie obrót. Co prawda łatwo zdobyłem białego pionka centralnego, ale przeciwnik równie łatwo mi go odbił, zacząłem grać tempem blitzowym, niedokładnie, miałem już dość gry. I w trudnej już pozycji przeciwnik pozwolił mi przepchnąć wolnego pionka, ustawić wieżę na drugiej linii, a w końcu podstawił rożen (3,5/7). Wynik lepszy niż gra. 
W VIII partii doszło do mniej typowej sytuacji. Grałem z przeciwnikiem na oko 40 lat starszym (białymi). Do pewnego momentu gra była bardzo ostra, zacięta, pozycje obu krótkich roszad się chwiały i sypały, ale trzymały. Materialnie staliśmy po równo i w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że rywal poczuł się słabiej, zaczął kasłać, musiał odejść od stolika po jakąś pigułkę (a siedzieliśmy na końcu sali gry, więc było blisko). Wrócił po chwili i... to już nie był ten sam przeciwnik. Najpierw podstawił jakość, potem skoczka, a potem matowałem go dwoma hetmanami (drugiego zrobiłem z odwróconej wieży). Ciekawe, jak potoczyłaby się gra, gdyby dziadek miał więcej sił (4,5/8)?  
W ostatniej rundzie grałem ze znajomym z internetowych czatów szachowych, Marcinem, który przyjechał aż z Gdańska (czuć postęp cywilizacyjny, poprawiła się jakość dróg na północ-południe) i przyjąłem remis w dość niejasnej pozycji (czailiśmy się na siebie na skrzydle hetmańskim). Morale było co prawda niezłe, ale forma fizyczna słaba i to decydowało (5/9). Z dziewięciu partii aż sześć zagrałem z ludźmi, których już wcześniej znałem/kojarzyłem. 
Partie się pokończyły i przyszło do przeprowadzenia ceremonii zamknięcia, przemawiała m.in. dziekan Wydziału Mechaniczno-Technologicznego Politechniki, prof. Anna Timofiejczuk. Najbardziej mnie zaskoczył mój osobisty sukces - jako zawodnik bez rankingu FIDE zająłem trzecie miejsce w tej klasyfikacji (a ogólnie #51) i zdobyłem nagrodę w wysokości 100 złotych. Koledzy śmiali się później ze mnie, że powtarzałem cały czas, że jestem w bardzo złej formie, a coś wygrałem. Cóż, forma była rzeczywiście zła, mózg był na wpół zamroczony, więc osiągnięcie niespodziewane. 
Dla porządku dodam, że w turnieju zwycięstwo odniósł mistrz świata w szachach podwodnych Michał Mazurkiewicz, który uzyskał 8,5 punktu na 9 możliwych. Na kolejnych miejscach uplasowali się Kamil Grochol i Łukasz Gabryś, z którym sromotnie przegrałem partię w pierwszej rundzie. Co ważne, obyło się bez istotnych incydentów (może z wyjątkiem prób wykonania roszady hetmanem). 
Zaraz po turnieju pozostała w salach Politechniki grupa zajęła się porządkami. Poszło nam sprawnie i po dłuższej chwili wszystkie szachy były już złożone, szachownice i zegary pochowane, a krzesła zasunięte. Czekała nas teraz część nieoficjalna - grill z arcymistrzem, w którym udział wzięło kilkanaście osób. Główną atrakcję tej części imprezy stanowiło oczekiwanie, aż kolega Raidman wreszcie rozpali grilla stanowiły partie w szachach drużynowych tempem 7+3. Polegało to na tym, że podzieliliśmy się na dwie siedmioosobowe drużyny, w których poszczególni zawodnicy kolejno wykonywali posunięcia. Mój zespół przegrał sromotnie 0:3! Prócz tego nie brakowało jedzenia, śmiechów, anegdot okołoszachowych, opowieści Zbigniewa i Michała Mazurkiewicza o szerokim świecie. 
Jak już wspomniałem, zmęczenie z upływem czasu sięgało szczytu, dlatego też szybko podjąłem decyzję o powrocie do domu, chociaż impreza była wspaniała, a zapasy nie kończyły się niczym w jakiejś baśni. Opuściłem towarzystwo z kolegą, który mnie podwiózł, koło 22, a do domu dotarłem jakieś pół godziny później (nie, aż tyle nie jechaliśmy). Wkrótce zasnąłem. 
Turniej i impreza poturniejowa odbywały się w świetnej atmosferze, można było poznać masę świetnych ludzi, spędzić miło czas, sprawdzić swoje umiejętności w grze w szachy, słowem - zdecydowanie było warto! Do zobaczenia, Zbychu, Aniu, do zobaczenia, ludzie, w kolejnych zawodach w naszym pięknym mieście Gliwice! 


Do poczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz