Jeszcze przed ogłoszeniem XXI edycji imprezy byłem przekonany, że będę chciał się na nim zaprezentować. Od początku wiedziałem, że dzięki temu zrealizuję wreszcie mój stary pomysł literacki pt. Tajemnicza kraina, pomyszkuję w rzadko prezentowanych wydawnictwach i może uda się coś nabyć, chciałem też porozmawiać z różnymi ludźmi i ponawiązywać trochę nowych kontaktów.
W programie znalazły się: przedstawienie wydawnictw, w których ukazują się książki poetyckie (i nie tylko), rozmowy z autorami, które organizatorka - Barbara Janas-Dudek - transmitowała w międzyczasie, dyskusja o słowie w polskim rapie, pożegnanie zmarłego w sierpniu wieloletniego współorganizatora Portu Włodzimierza Szymczewskiego, występ gości głównych, koncert elektroniczno-dętego zespołu Piksele sosnowieckiego poety Wojciecha Brzoski, Magazyn Wierszy z udziałem znanych twórców (m.in. mojej znajomej Karoliny Kułakowskiej), koncert heavy-folkowego zespołu Cronica, Hyde Park dla autorów mniej sławnych i będących raczej bliżej początku drogi twórczej niż w pełnym rozkwicie (w tym mnie), pamiątkowe zdjęcie na koniec imprezy.
Wybrałem się na Port autobusem wcześnie, bo po godzinie 9 (chciałem zdążyć na prezentację Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej, z którym związała się ostatnio wspomniana wyżej koleżanka). Nie był to dobry pomysł, ponieważ wcześniej przez dłuższy czas zajmowałem się swoim utworem i zdążyłem opaść z sił, zanim w ogóle impreza się zaczęła i w efekcie całą sobotę odczuwałem duże zmęczenie (ale kiedy się tym zajmować?) Po drodze do Chorzowa słuchałem muzycznej propozycji od kolegi - albumu The Ape of Naples zespołu Coil i, muszę przyznać, zmęczyła mnie ta depresyjna muzyka, z trudem dotrwałem do końca, a utwór It's in My Blood, w sam raz dla odbiorców bardzo wrogo nastawionych do najpopularniejszych piosenek (czyli nic niezwykłego w dzisiejszych czasach), uważam za jeden z najgorszych, jakie w życiu słyszałem. Ale potem było już lepiej.
Doszedłem sobie drogą do Szybu Prezydent, letnio-jesienne słońce zapowiadało bardzo piękny dzień, a ja miałem jeszcze chwilę. Przed Sztygarką znajduje się boisko typu orlik, na którym dwie drużyny rozgrywały właśnie mecz piłkarski i chwilę się przyglądałem kopiącym futbolówkę chłopcom z podstawówki. Jedni byli wyraźnie lepsi od drugich. A potem spotkałem przed wejściem do Kompleksu Basię Janas-Dudek, która zapraszała do środka i... zaczęły się prezentacje wydawnictw.
Wybiła godzina 11:30 (dodam, że w tym samym czasie odbywały się warsztaty literackie z częstochowską poetką Katarzyną Zwolską-Płusą). Jako pierwsze zaprezentowało się Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej - wystąpili Karolina Kułakowska, Lesław Nowara i Paweł Lekszycki, a prowadził Jan Baron. W dyskusji poruszono m.in. temat wierszy miłosnych (czyli zagadnienie, które dotyka największej liczby ludzi). Nie mogę nie zwrócić uwagi na słowa, które wtedy padły, że poezja miłosna może być dobra tylko jeśli pokazuje ciemne strony uczucia. Mnie się wydaje, że o wiele lepiej wygląda umiejętne balansowanie różnych odczuć, prezentowanie różnych postaw, w końcu koleje losu bywają zbyt czarne, żeby dało się to zgrabnie wyrazić słowem (i to są sprawy bardzo poważne) i zbyt mało czarne, żeby na własne życzenie tę jaśniejszą jego stronę brudzić. Czysto czarny lub szary obraz za bardzo przypomina mało realne deformacje, a nie przejawy życia. Różne są estetyki.
Potem na scenę wyszli twórcy związani z Wydawnictwem Convivo: Jarosław Dudycz i Ewa Frączek. Pan Jarosław był bodaj najoryginalniejszą postacią ze wszystkich reklamujących się autorów, ponieważ tryskał niezachwianym optymizmem i demonstrował radość życia stojącą w pewnej opozycji do kilku innych występujących. Myślę, że we wszelkiej twórczości jest miejsce na szeroką paletę barw, nie tylko na szarości i kolory ciemne i ponure, jak co poniektóre osoby sugerowały. Tym bardziej, że aura samego festiwalu była raczej ciepła i przekazująca wiele pozytywnej energii. A może piszę tak, bo mam inne usposobienie? Ale to tak na marginesie, rozmowa była bardzo ciekawa.
W międzyczasie przeglądałem książki Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej, większość z nich, niestety, nie zachęcała swoją estetyką poetycką. Jednakże sprzedająca na stoisku pani okazała się chętna do rozmowy i podkładania kolejnych propozycji, a ja wypatrzyłem znakomitą rzecz: zbiór wierszy Julia Cortazara Powracająca ceremonia. Wyobraźnia, styl, emocjonalność znanych pisarzy południowoamerykańskich to coś, co przyciąga moją uwagę i będę musiał te obszary pozgłębiać, bo wydają mi się fascynujące (kiedyś tu wspominałem o Alefie Jorgego Luisa Borgesa).
Potem prezentowała się Fundacja Duży Format Rafała Czachorowskiego, ja jednak straciłem z oczu wystąpienie, gdyż przeniosłem się do sali obok, w której Duży Format wystawiał swoje książki. Przysłuchiwałem się rozmowom Pana Rafała oraz Joanny Wicherkiewicz, zabierałem głos od czasu do czasu i przeglądałem eksponowane propozycje. A było się czemu przyglądać, ponieważ w wydawnictwie ukazał się szereg bardzo ciekawych książek (dwie z nich, dzieła Mai Baczyńskiej i Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej, nabyłem i widać je na zdjęciu poniżej).
Następnie wróciłem na salę prezentacji, gdzie Marcin Jurzysta w części zatytułowanej Poezja rapu opowiadał o tekstach zespołu Paktofonika i popularnym Piotrze "Magiku" Łuszczu. Czytał utwory (a zupełnie inaczej brzmi tekst piosenki, kiedy ktoś go czyta), mówił o człowieku, o stojących za grupą historiach, o recepcji rapu wśród szerszej publiczności i krytyki, o tym, jak trudno w Polsce mówić o zjawiskach zaliczanych do kultury niższej (np. popularnych piosenkarzach, muzyce tanecznej, elektronicznej innej niż np. klasycy z lat 70. itd.), jak rzadko się o tym pisze analitycznie, a nie przy użyciu obelg (często po wstępie już wiadomo, że autor artykułu nienawidzi Iksa, nie dowiemy się natomiast, z czego Iks jest znany, a czas płynie, a różne konteksty zacierają się w pamięci). Pan Marcin okazał się kapitalnym dyskutantem i chwała mu za ten występ, bo był wyśmienity i na długo zapadł w pamięć.
Po zakończeniu części hip-hopowej wraz ze znajomymi (w sumie pięć osób) udałem się na przerwę obiadową. Skierowaliśmy się do znajdującej się o kilka minut drogi od Sztygarki restauracji z kuchnią wietnamską Mai Long. Bardzo dobry lokal z dużymi porcjami jedzenia (pikantnego, jak to tamtejsza kuchnia) i smacznymi surówkami. Fajnie było poznać Weronikę i Marzenę, poznać osoby zainteresowane twórczością i analizami Karoliny. Już po złożeniu zamówienia dosiedli się do nas krakowscy znajomi: Janusz Wieczorek i Alicja Stępniewska i spędziliśmy kilka miłych chwil.
Posiłek był bardzo obfity, a już należało wracać na główną część Portu. Nawet spóźniliśmy się parę minut, a szkoda, gdyż pożegnanie niedawno zmarłego jednego z organizatorów imprezy, Włodzimierza Szymczewskiego, wypadło bardzo przejmująco. Cześć pamięci nieboszczyka. Przypomniała mi się Elegia.
Następnie na scenę wyszli goście główni: dramaturg Joanna Oparek (przy udziale trębacza Marcina Markiewicza zaprezentowała fragmenty poematu Mocne skóry, białe płótna; bardzo przypadł mi do gustu - rytm, długa fraza, barwa głosu, intonacja, odpowiednia dramaturgia i wyszło świetne przedstawienie), grafik Jacek Boczar (uczciwie przyznam, że sztuki plastyczne to kompletnie nie moja bajka) oraz zespół Piksele w składzie: wokalista Wojciech Brzoska, trębacz Marcin Markiewicz, wykonawca muzyki elektronicznej Arbuz Arbuziński. Widziałem Piksele po raz drugi (pierwszy miał miejsce w kwietniu, w gliwickiej Stacji Artystycznej Rynek) i tym razem przekonałem się do twórczości grupy. Elektronika nadawała nieco sennej, fantastycznej atmosfery, a trąbka głos dochodzący jakby z oddali. Do tego przyziemny, nieco chropowaty głos Wojtka Brzoski. Bardzo ciekawy performance!
Następnie na scenę wyszli goście główni: dramaturg Joanna Oparek (przy udziale trębacza Marcina Markiewicza zaprezentowała fragmenty poematu Mocne skóry, białe płótna; bardzo przypadł mi do gustu - rytm, długa fraza, barwa głosu, intonacja, odpowiednia dramaturgia i wyszło świetne przedstawienie), grafik Jacek Boczar (uczciwie przyznam, że sztuki plastyczne to kompletnie nie moja bajka) oraz zespół Piksele w składzie: wokalista Wojciech Brzoska, trębacz Marcin Markiewicz, wykonawca muzyki elektronicznej Arbuz Arbuziński. Widziałem Piksele po raz drugi (pierwszy miał miejsce w kwietniu, w gliwickiej Stacji Artystycznej Rynek) i tym razem przekonałem się do twórczości grupy. Elektronika nadawała nieco sennej, fantastycznej atmosfery, a trąbka głos dochodzący jakby z oddali. Do tego przyziemny, nieco chropowaty głos Wojtka Brzoski. Bardzo ciekawy performance!
Następnie Małgorzata Bobak-Końcowa otworzyła Magazyn Wierszy, z którego wysypały się fotel, lampa i stolik budujące przytulną atmosferę na scenie, a krzesła w części dla publiczności wypełniły się w dużej mierze. Występ można obejrzeć tu, tu i tu. Kiedy oglądałem go z odtworzenia, zauważyłem, że kolejność została dobrze pomyślana, z początku słyszymy ludzi o dobrej dykcji i ciekawych pomysłach (np. występ samej prowadzącej). Jednocześnie czujemy, jakie postawy dominują wśród współczesnych twórców poezji. Zauważamy silny nurt antyklerykalny (i w ogóle antyreligijny, np. u Adriana Witczaka) i polityczno-społeczny (feminizm!), mocną kontrkulturowość, niemało w tym również turpizmu (nie podoba mi się duża zawartość wulgaryzmów; to raczej brzydkie niż faktycznie podkreślające). Niektóre teksty bardzo zjadliwe (np. Leny Pelowskiej czy Doroty Szaters), niektóre z bardzo bojowym nastawieniem (Marcin Jurzysta). Szczegóły codzienności mieszają się z wątkami legendarnymi (Marcin Bedlicki). Znakomite występy Marty Fox (wolę namacalne konkrety!) i Marzeny Orczyk-Witkowskiej (przez tę minutę czekam razem z nimi). Dominuje forma wiersza wolnego, nieczęsto rytmiczna. Większość równie zwarta jak wystąpienia, dobrze, że strumienie świadomości straciły na atrakcyjności. Telefon w wielu wypadkach zastąpił tradycyjną kartkę.
Gdy zamknęły się drzwi Magazynu Wierszy, część rozmów przeniosła się do ogródka w oczekiwaniu na przygotowanie występu heavy-folkowego zespołu Cronica. Dyskusje na tematy literackie (o różnych napięciach), miejskie (Kraków!) i religijne (koleje życiowe) szły nam tak dobrze, że przegapiliśmy większą część koncertu (tzn. nie wiem, jak inni, ale ja widziałem tylko fragmenty i generalnie podobały mi się; zresztą, przesłuchałem szereg utworów na portalu YouTube i wywarły pozytywne wrażenie, dynamika, energia, wokale świetne, pierwiastek folkowy i słowny bardzo intrygujące, brzmienie gitar dla mnie nieco zbyt ciężkie; ale to kwestia preferencji; może się jeszcze spotkamy?) A bawiliśmy się dobrze w gronie z Januszem Andrzejem Wieczorkiem, Alicją Stępniewską-Nawaratne, Adrianem Korlackim czy Sabiną Kuśmicką (pierwsze skojarzenie: brytyjska piosenkarka Toyah Willcox! Ta aparycja i ta energia!) Janusz wynalazł nową kandydatkę do występów na scenie krakowskiej. Przyszła też pewna poetka starszej daty i, przyznać trzeba, że atmosfera nieco zgęstniała. O ile w zeszłym roku wystąpienie owej damy było znakomite, o tyle w tym zażenowało mnie mocno nachalnością. Fajnie, gdybyśmy szanowali się nawzajem. Na tym opierają się sukcesy takich imprez. Tym bardziej, że generalnie ludzie w Porcie byli bardzo sympatyczni i chętnie się integrowali.
Gdy zamknęły się drzwi Magazynu Wierszy, część rozmów przeniosła się do ogródka w oczekiwaniu na przygotowanie występu heavy-folkowego zespołu Cronica. Dyskusje na tematy literackie (o różnych napięciach), miejskie (Kraków!) i religijne (koleje życiowe) szły nam tak dobrze, że przegapiliśmy większą część koncertu (tzn. nie wiem, jak inni, ale ja widziałem tylko fragmenty i generalnie podobały mi się; zresztą, przesłuchałem szereg utworów na portalu YouTube i wywarły pozytywne wrażenie, dynamika, energia, wokale świetne, pierwiastek folkowy i słowny bardzo intrygujące, brzmienie gitar dla mnie nieco zbyt ciężkie; ale to kwestia preferencji; może się jeszcze spotkamy?) A bawiliśmy się dobrze w gronie z Januszem Andrzejem Wieczorkiem, Alicją Stępniewską-Nawaratne, Adrianem Korlackim czy Sabiną Kuśmicką (pierwsze skojarzenie: brytyjska piosenkarka Toyah Willcox! Ta aparycja i ta energia!) Janusz wynalazł nową kandydatkę do występów na scenie krakowskiej. Przyszła też pewna poetka starszej daty i, przyznać trzeba, że atmosfera nieco zgęstniała. O ile w zeszłym roku wystąpienie owej damy było znakomite, o tyle w tym zażenowało mnie mocno nachalnością. Fajnie, gdybyśmy szanowali się nawzajem. Na tym opierają się sukcesy takich imprez. Tym bardziej, że generalnie ludzie w Porcie byli bardzo sympatyczni i chętnie się integrowali.
Szczęśliwie nadeszła pora Hyde Parku prowadzonego przez Mateusza Czajkę i mogliśmy uwolnić się od dziwnej osoby, a zająć obserwowaniem kolejnych twórców nawzajem. Kilka osób nie dotrwało do późnej godziny (było już między 21 a 22, na dworze zrobiło się chłodniej, idzie jesień), w związku z czym przerzedziły się szeregi oczekujących na swoją kolej. Po drodze pewien poeta proponował mi zakup książki poetyckiej z wierszem, którego miał zazdrościć twórcy. Zajrzałem, przeczytałem utwór o charakterze publicystyki antyklerykalnej i oddaliłem się (ja jednak jestem raczej sceptyczny, wydaje mi się, że tego typu treści mogą trafić najlepiej do już przekonanych). Wróćmy jednak na salę.
Większość występów miała charakter zwarty, dlatego z rozbawieniem przyglądałem się panu, który najpierw powiedział, że musi się przygotować i oddał miejsce w kolejce kolejnej osobie, zamontował wysoko na statywie telefon, a potem zaczął ostentacyjnie donośnie prezentować wiersz. Ten, cóż, jak to zwykle bywa w podobnych wypadkach, umiarkowanie przypadł słuchaczom do gustu.
Ze swojej strony cieszę się, że prezentowałem się blisko początku Hyde Parku (z telefonu; od dłuższego czasu zauważam, że Google Dokumenty są znakomite do takich celów, vide: moje prezentacje krakowskie; nie nagrywałem, forma fizyczna słaba, forma wiersza w zalążku). Tajemniczej krainie chciałem pierwotnie poświęcić osobny wpis, ale nie jestem do końca przekonany do tego pomysłu. Generalnie jednak sądziłem, że została całkiem nieźle odebrana.
Po mnie na scenę wychodzili inni poeci (m.in. wyżej wymieniony człowiek), mnie chyba najbardziej do gustu przypadła prezentacja Macieja Skalika w temacie matki (aha, Maciej też bawił wcześniej z nami w ogródku, pewnie dlatego tak dobrze dał się zapamiętać). Koncentracja osiągnęła poziom minimum, tak jest zawsze tuż po własnej ekspozycji. Człowiek jest tak przejęty (rzadziej zachwycony lub zażenowany sobą), że mało patrzy i słucha. Zauważyłem, że to moja słabość. Hyde Park urwał się nagle. Nagle okazało się, że nie ma już kto wystąpić. Na scenę wyszli Państwo Dudkowie, aby oficjalnie zakończyć XXI Port Poetycki.
Na koniec wykonaliśmy sobie wspólne zdjęcie, pożegnaliśmy się ze sobą i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Powrót do domu zajął więcej czasu niż się spodziewałem, a powodem był odbywający się tego samego dnia na Stadionie Śląskim koncert Jimek & goście - Historia polskiego hip-hopu. W porze, w której wracałem ze Sztygarki, wracali do siebie również uczestnicy tamtej imprezy. Autobus linii 840 zapełnił się niemal całkiem, ale sunął dosyć szybko w stronę Gliwic. Tam jeszcze jedna przesiadka (przy fatalnej komunikacji miejskiej u nas cieszyłem się, że udało mi się złapać nocną A4) i około 1:30-1:40 zamknąłem za sobą drzwi. Bardzo szybko poszedłem spać.
Pora na refleksje. Po pierwsze (osobiste): wypadałoby być bardziej wypoczętym, inaczej przetrwanie intensywnego dnia od 9 rano do 2 w nocy jest dużym wyzwaniem. Po drugie (oficjalne): dziękuję serdecznie Basi i Jackowi Dudkom, Tomaszowi Pietrzakowi i Sylwii Kanickiej i wszystkim, którzy przyłożyli rękę do organizacji tej znakomitej imprezy, udała się wyśmienicie. Dziękuję ludziom poznanym i spotkanym w Sztygarce (a przybywali z różnych części Polski), bawiliśmy się dobrze, rozmowy były owocne, inspirujące, a postacie ciekawe. Oby więcej takich owocnych spotkań! Do następnego! Po trzecie: podobały mi się liczne książki (o niewielkich nakładach) proponowane na stoiskach - nigdy nie można zabrać ze sobą wszystkiego, co się chce, ale można sobie wyobrazić, nakreślić nowy obraz świata. A to dużo. Do następnego!
P. S. Dla regularnych czytelników: zamierzam się teraz zająć swoimi własnymi pomysłami twórczymi, istnieje więc możliwość, że będę publikował jeszcze mniej regularnie niż dotychczas. Ale za to chętnie podzielę się efektami.
P. S. Dla regularnych czytelników: zamierzam się teraz zająć swoimi własnymi pomysłami twórczymi, istnieje więc możliwość, że będę publikował jeszcze mniej regularnie niż dotychczas. Ale za to chętnie podzielę się efektami.
Czekam więc na prezentację efektów!!!
OdpowiedzUsuń