Wielkimi krokami zbliża się XXI Port Poetycki w Chorzowie (to już 16 września), nadciąga także kolejny sezon spotkań kulturalnych. Dojrzewają różne ciekawe zjawiska: w ogrodzie są to kuszące słodyczą białe winogrona, w głowie zaś przemyślenia na temat dzieł, z którymi było mi dane nie tak dawno temu się zapoznać. Należy do nich świeży zbiór opowiadań krakowskiego prozaika Jarosława Księżyka pt. Indukcja. Dziś właśnie podzielę się z Wami kilkoma refleksjami związanymi z tym zestawem krótkich form. Zapraszam!
Dobrze zacząć od kilku słów wprowadzenia (autora). Jarosław Księżyk, którego miałem przyjemność poznać podczas spotkania autorskiego w Stacji Artystycznej Rynek 15 czerwca i wtedy też nabyłem zbiorek, to gliwicki prozaik, którego dorobek możemy przestudiować na stronie autorskiej. Jest to ciekawy twórca opowiadań o zabarwieniu fantastyczno-naukowym nierzadko przechodzącym w thriller, groteskę czy też utwór obyczajowy. Przedstawione postacie żyją w świecie nierzadko zbliżonym do współczesnego, w którym rozwój technologiczny jest jeszcze bardziej posunięty naprzód, a język tylko nieco zmodyfikowany. Problemy, dramaty tych ludzi są zbliżone do współczesnych, bo, jak mawiał klasyk, ludzie się nie zmieniają. I to dodaje walorów czytelniczych tekstom. 164 strony w miękkiej okładce, wydanie własne autora.
W nocie edytorskiej Indukcji czytamy, że w pracach nad zbiorem panu Księżykowi pomagała znana z mocnych przekonań krakowska poetka Katarzyna Klakla. I, jak sądzę, ten dość ascetyczny cykl prezentuje się miło dla oczu.
Wystukam teraz kilka zdań na temat poszczególnych opowiadań i podzielę się wrażeniami. W Punkcie przywracania zapoznajemy się z historią człowieka, w którym irytację budzą skojarzenia wywoływane przez wiszącą na balkonie żółtą szmatę. Ten pozorny drobiazg jest zaledwie przyczynkiem do rozmyślań nad tym, do czego może być wykorzystany rozwój techniki, jeśli chodzi o wpływ na ludzkie zachowania. Z kolei zmyślna puenta sugeruje pojawienie się zupełnie nieoczekiwanych problemów. Podoba mi się fragment, w którym Wagner ukazuje swoją ludzką stronę i sugeruje, że podjął się badań, aby przejść do historii.
W Połowie z jednej czwartej obserwujemy życie młodego mężczyzny obserwowanego przez elektroniczne urządzenia i aplikacje (trochę jakby znacznie bardziej ekspansywne media społecznościowe, choć i inspirację Rokiem 1984 wyraźnie tu czuć). W zasadzie wszystkie działania Zygiego zapisane są w komputerowym systemie, a utwór napisany jest tak, że owe komunikaty, plany, pamiętniki sprawiają wrażenie znacznie ważniejszych od wszelkich realnych działań. Żadne jednak maszyny nie będą jednak silniejsze od biologii i naturalnych ludzkich popędów.
Zaufanie czyni dobrobyt to opowieść o dwóch żołnierzach szukających swojego miejsca w świecie rewolucji totalitarnej. Stosując wszelkie dostępne metody (również, a może przede wszystkim te najbardziej brutalne) pną się po szczeblach kariery. W pewnym momencie przekonują się, że aby mógł zaistnieć dobrobyt (swoją drogą: bardzo drażni mnie używanie tego słowa przez środowiska kontrkulturowe w znaczeniu pogardliwym; jeśli nie o dobre życie, to o co oni walczą?), potrzeba międzyludzkiego zaufania. Jeśli odepchnie się od siebie wszystkich potencjalnych stronników, by wywyższyć się ponad innych, to można zgubić grunt pod nogami (o czym przekonali się np. jakobini we Francji po uchwaleniu niesławnej ustawy z miesiąca prairial, czyniącej podejrzanym każdego obywatela, również deputowanego; po zaledwie 6 tygodniach ich władza upadła). Ale tyczy się to również zwykłych ludzi i zwykłego życia: nikt nie działa w pojedynkę, mniej lub bardziej jesteśmy od siebie zależni. Nie tylko od współmieszkańca, ale i od np. pani w sklepie czy współpracownika. Kapitalne nazwiska noszą postacie, swoją drogą.
Do Królewskiej huty zaglądamy wraz ze Śmiałkiem, który przy pomocy portalu do przenoszenia się w czasie cofa się do przeszłości, by wykraść poniemieckie akcje ukryte w starej kamienicy i na początek... zostaje pobity przez miejscowych łobuzów. Milicjanci również nie okazują mu życzliwości, wręcz przeciwnie. Poważne ingerowanie w rzeczywistość niesie za sobą poważne konsekwencje. Mamy tu coś z intrygi kryminalnej, opowieści przygodowej i bawimy się dobrze razem z naszym gagatkiem.
Klinika leczenia obwodów cyfrowych to miejsce, w którym profesor-człowiek wraz z asystentem-robotem dokonują napraw uszkodzonych androidów. Prowadzą przy tym rozmowę na temat komponentów, z których zbudowany jest Frania (tak ma na imię pomocnik), z czego wynikają poważne problemy. Można zadać klasyczne pytanie: kto łobuzuje? Czy naukowiec traktujący robota jako istotę (to w ogóle jest istota czy nie?) niższą, czy próbujący odnaleźć się w tym świecie asystent o metalicznym korpusie i elektronicznym mózgu?
Aniela, niemłoda już krawcowa, spotyka się z pisarzem, by opowiedzieć o swojej przeszłości: niedoszłej artystki wywodzącej się ze źle widzianej przez władze rodziny, której narzeczony-żołnierz stracił życie w wypadku. W trakcie rozmowy literat nabiera nowego spojrzenia na świat: widzi człowieka, a nie jego stereotypowe wyobrażenie. To ważne w szczególności dla wszystkich środowisk twórczych, by móc pokazywać ludzi, miejsca, słowa takimi, jakie są. Pewnym bowiem paradoksem wydaje się (ale tylko pozornie) sytuacja, w której człowiek uważający się za ponadprzeciętnie wrażliwego zupełnie nie okazuje empatii człowiekowi "zwykłemu".
Tytuł Suicide Blonde pochodzi od piosenki australijskiego zespołu INXS, którego wokalista, Michael Hutchence, zmarły śmiercią samobójczą, był idolem głównej bohaterki, nieodnajdującej się w świecie, mającej za sobą podobną próbę Elizabeth. Bada ona prywatnie losy zmarłego oficera lotnictwa, a na co dzień pracuje dla firm wprowadzających w życie nową technologię, dzięki której widz może poczuć się jak bohater filmu (co w zasadzie jest rozwinięciem pomysłu z gier komputerowych). Nie potrafi przy tym nawiązać bliższych relacji i odtrąca bliską osobę. Czy kontakt z innym człowiekiem może tu pomóc? Sama aura tego opowiadania, w którym bardzo duszna atmosfera małego mieszkania kobiety wrogiej wobec świata przechodzi stopniowo w historię zagubionej, przywołuje mi na myśl Loreen Niemki Sandry (warto zauważyć, że w konflikcie światów łagodnego popu i agresywnego rocka większość zupełnie nie zwraca uwagi na to, że ludzie ci z podobną żądzą sławy, sukcesu i związanych z tym korzyści bardzo przypominają siebie nawzajem, bo cele podobne, tylko nieco inne drogi; to ta sama kultura):
Loreen, Loreen
you're so down and blue
it's gettin' better every day
but you're about to lose your way
Uśredniony bohater kolejnego opowiadania symbolizuje zwykłego, przeciętnego człowieka. Porwali go kosmici, którzy próbują z niego wydobyć wiedzę o tym, jak to się stało, że Jezus Chrystus porwał za sobą masę ludzi (co nabiera charakteru groteskowego; swoją drogą: naprawdę nie jest łatwo wytłumaczyć, dlaczego właśnie ten, a nie inny człowiek porwał za sobą tłumy, przekonał je do swoich idei, słów, działań). Przybysze sponad egzosfery próbują na podstawie jego wskazówek przeprowadzić eksperyment. Co może pójść nie tak? Moim zdaniem jest to tekst o słowie, o tym, jak trudno porozumieć się precyzyjnie nie tylko z kosmitami, ale i z innym człowiekiem, ale też o tym, jak łatwo każdy przekaz zniekształcić.
W Totalnej zagładzie ojczyzny oglądamy program telewizyjny w Nudzimy24 (ta nazwa sugerująca, że wszystko już było!): dziennikarze relacjonują ostatnie chwile przed upłynięciem terminu rosyjskiego ultimatum wobec Polski, a widz/czytelnik przekonuje się, jakie tematy dominują w mediach w chwili poważnego zagrożenia. Całość trąci filmem katastroficznym, w którym pojawi się bohater i uratuje świat. A może się nie pojawi?
Podczas lektury Asystenta, przedstawiającego świat zdominowany przez dwie korporacje (czy to nie o nas?) naszła mnie myśl, że w gruncie rzeczy nie ma ucieczki od tego świata, ponieważ każdej z najpopularniejszych ról został przypisany określony scenariusz. Życie zwane "alternatywnym" także jest pewną konwencją, o czym przekonuje się John rozważający, dlaczego dwie konkurencyjne organizacje posłużyły się w reklamie tym samym ogłoszeniem. Drugim istotnym bohaterem opowiadania są okulary umożliwiające znalezienie się w rzeczywistości rozszerzonej i związane z tym różne komplikacje związane np. z wykonywaniem codziennych czynności.
Na klatce schodowej willi przerobionej na liczne mieszkania czynszowe ktoś wywiesił ogłoszenie, że znaleziono klucze. Do odbioru w lokalu nr 2. Wisi od miesięcy i nie wiadomo, kto zgubił i dlaczego dotąd się nie zgłosił po stratę. Lokator "dwójki", właściciel kotów o wdzięcznych imionach Fitzgerald i Levinsky (ha, ha!), wdaje się w relację z gospodynią domu. Co z tego wyniknie?
Wiadra z węglem przedstawiają historię poety Romana: jego psów, jego pobytu w szpitalu psychiatrycznym, mieszkania w Gliwicach i jego twórczości. I jego upadków. Jak do tego doszło (czytam głosem Michała Kanarkiewicza)? I skąd biorą się pomysły twórcze? Dowiemy się z tego opowiadania.
I kilka refleksji ogólnych: po pierwsze, we wszystkich opowiadaniach widzimy jednostkę próbującą się odnaleźć w zbiorowości z różnymi efektami, nie oglądamy jednak większej całości społecznej. W ten sposób na pierwszy plan wychodzą problemy pojedynczego człowieka: nieumiejętność odnalezienia się w świecie kierowanym m.in. przez galopujący postęp techniczny, ale też rozmywanie się zdolności do jasnego dostrzegania zalet i wad tegoż rozwoju. A on albo będzie, albo zniknie cywilizacja taka, jaką znamy, powrót do przeszłości bowiem nie jest możliwy. Po drugie, zauważamy, że na dłuższą metę każdy musi sobie radzić ze swoimi problemami sam i niedobrze jest odtrącać (jak Elizabeth) czy niszczyć (jak Dobrobyt) ludzi mogących wesprzeć nas w zmaganiach z przeciwnościami losu. Po trzecie, światy ludzi pogodzonych z określonym stanem rzeczy i próbujących wyszarpać w nim teren dla siebie, światy techniki i uczuć, światy myśli i działań przenikają się wzajemnie i bardzo trudno wyekstrahować pojedyncze elementy.
Sądzę, że będę wracał do zbiorku, ponieważ zawiera szereg myśli, które można potraktować jako zaczątek własnych działań. Ponieważ jest złożony z wielu elementów i zmusza do zastanowienia się nad światem. Ponieważ bardzo dobrze się go czyta. W ostatnim słowie dodam jeszcze, że na tapecie leżą zbiorek opowiadań Przewracanie i zbiorek poezji Przywracanie, dzieła Stowarzyszenia Literatura Autorów, i oba wkrótce również się tu pojawią. Do poczytania!
P. S. I jeszcze jedno: gruszki! Wyglądają idiotycznie! Dziękuję.
Zachęciłeś! Chętnie przeczytam. I zaprosiłabym autora w nasze, wodne tereny :)))
OdpowiedzUsuń