Translate

poniedziałek, 19 października 2020

Zmarł Gordon Haskell. Kilka słów o zderzeniu romantyzmu z cynizmem, człowieka z ideą

Zastanawiałem się ostatnio nad tematyką kolejnych wpisów. Sądziłem, że, zanim nowe posty się ukażą, będę musiał solidnie zgłębić kilka problemów. Niestety, ten rok jest, jaki jest, naznaczony atmosferą pogrzebową, i ten temat po raz kolejny sam mi się narzucił w niedzielne popołudnie. Zmarł Gordon Haskell (1946-2020) - brytyjski piosenkarz, gitarzysta, basista, różnym ludziom znany z dwóch różnych gałęzi twórczości: bluesowo-rockowo-country'owych piosenek z - przede wszystkim - ostatnich dwóch dekad oraz współpracy z progresywną grupą rockową King Crimson (czyli, tak naprawdę, z Robertem Frippem). Zapraszam do przeczytania moich refleksji dotyczących zmarłego i jego kolegi oraz skomplikowanych relacji między nimi, różnych wizji świata i dwóch mocno wyobcowanych ze świata mężczyznach. 




Haskell może być znany wielu miłośnikom muzyki z wielkiego przeboju z początku tego stulecia: How Wonderful You Are? Ciepły, niski śpiew muzyka na tle nastrojowej, delikatnej muzyki brzmi bardzo emocjonalnie. Jak zresztą sam śpiewa: ilustruje dokładnie to, jak się czuję. Wokalista nagrał zresztą wiele podobnych utworów. Przez całe życie pozostawał na uboczu największych scen, był trochę takim outsiderem. Częściowo z własnej winy, gdyż nie potrafił wystarczająco dbać o własne interesy. Podobnie jak wielu innych twórców z okresu rewolucji roku 1968, cechowało go negatywne nastawienie do wielkiego świata. Ostatnie jego dokonania doczekały się - także w Polsce - sporego uznania. 

How Wonderful You Are?

Inni słuchacze mogą go kojarzyć jako muzyka progresywnej grupy rockowej King Crimson (w roku 1970). I tu pojawia się zgrzyt: Haskell bardzo źle wspominał współpracę z despotycznym liderem owego zespołu, gitarzystą, a swoim kolegą (który szybko przestał być kolegą), Robertem Frippem. Chcielibyście, żeby Wasze nazwisko kojarzone było przez pryzmat znajomości z kimś może i znanym, ale bardzo odległym pod wieloma względami, tak artystycznymi, jak i ludzkimi? Guru rocka w dodatku jest kimś znienawidzonym przez wiele osób ze względu na okrutny sposób obchodzenia się z ludźmi (np. wyrzucał ich z zespołu przez ogłoszenie w gazecie [!], wielokrotnie poniżał publicznie, no, zdecydowanie brakowało mu klasy). 
Wiem, że w Polsce Fripp cieszy się wręcz fanatycznym uwielbieniem i jego krytyka spotyka się z bardzo agresywnymi reakcjami ludzi, którzy nie potrafią zrozumieć, że można mieć różne wizje świata i, przede wszystkim: że nie ma obowiązku oddawania czci temu panu (dzięki Bogu). Nie trzeba też niemal bezwarunkowo wierzyć w postęp (postęp czego?, jak pytał Lec). Ale, z powodów oczywistych,  nie będę o nim pisał z jego punktu widzenia. Dlatego nie dziwcie się, że dalej aura się zagęści. 
Fripp jest muzykiem, którego interesują przede wszystkim poszukiwania nowych sposobów wyrażania skomplikowanych idei muzycznych (wejdźcie na dowolną stronę o starym rocku, tam sobie poczytacie o Dworach, Skowronkach, Czerwieniach i Dyscyplinach), a nie tworzenie relacji z ludźmi (pod tym względem jest wręcz nieludzko lodowaty, co doskonale objawia się w jego publicznych wypowiedziach; choć bez wątpienia to jeden z najbardziej inteligentnych twórców, o jakich czytałem). No i działalność polityczna: zaciekła walka z ludźmi, którzy ośmielili się myśleć o nim inaczej niż on sam tego chciałby. Tutaj ciekawy artykuł o jego sztandarowym projekcie, szczególnie uderzają a) cytaty z Billa Bruforda o metodach współpracy i b) niejasna, wręcz kuriozalna wypowiedź Frippa o własnych koncepcjach (umówmy się, on nie jest szerzej rozumiany, bo nie chce być rozumiany, a cała nadbudowa ideologiczna tego zjawiska to są jakieś koszmarne bzdury). 
Współpracowników w zespole traktował w zasadzie jak narzędzia do realizacji własnych celów, które zawsze można zastąpić innymi, jak mówił Greg Lake. Pomimo tego, że wiele mówi się w przestrzeni publicznej o jego skomplikowanych (i, co tu mówić, mało zrozumiałych) ideach, dla mnie był zawsze przede wszystkim cynikiem, dla którego liczy się tylko to, czego sam w danej chwili chce (co bywa dobre, ale przy zachowaniu umiaru, a tego twórcy Lizarda często brakowało). 
Haskell z kolei był twórcą bardzo emocjonalnym i, co można zauważyć naiwnym: wierzył w dobroć innych ludzi i, mówiąc kolokwialnie, gorzko się na tym przejechał (nawet na swoim największym hicie nie zarobił wiele!) Mógł chyba jednak lepiej pokierować swoją karierą. Panowie szybko popadli w konflikt, który o tyle przygasł, że obaj nie mieli ze sobą wielu wspólnych ścieżek: wzajemnie nie cierpieli swoich fascynacji muzycznych. Robert odnosił wielkie, zasłużone sukcesy jako wspaniały muzyczny innowator, czego nie tknął, zamieniało się w złoto*, Gordon na około trzydzieści [!] lat popadł w zapomnienie. Podlinkowane przykłady twórczości dobitnie pokazują, jak różni to ludzie. Na każdym polu. 
Potem Haskell powiedział o byłym szefie, że ten znęcał się psychicznie nad współpracownikami, Fripp zaś uznał, że adwersarz jest dla niego... błędem technicznym [sic!] i począł usuwać jego partie z nagrań (w linku poniżej widnieje enigmatyczna wzmianka o tych wydarzeniach). Kłócili się też o pieniądze. Na koniec panowie jakoś zdołali się pogodzić (podobno; uznajmy, że tak było) i atmosfera nieco się rozluźniła. 
Co dalej? Nie ukrywam, że mam wiele zastrzeżeń do Frippa jako człowieka, jest on bowiem dla mnie kimś dziwnym: jego radykalizm, który niby złagodniał na starość, ale cały czas w nim drzemie, poczucie estetyki przeciwne do mojego, żądza wojowania trącąca fanatyzmem, zupełny brak dystansu do siebie i odporności na krytykę odstraszają od niego. Jest kimś, kto dla służącej tylko jemu ideologii niszczy ludzi, a jego wypowiedzi są po prostu skandaliczne. Nawet w pożegnaniu Haskella musiał dodać cytat z rozmowy z dawnym kolegą brzmiący: czy ty kiedykolwiek dorosłeś? A czy on sam dorósł? Może to ironia, ten słynny sarkazm muzyka? 
Cóż, w pewnym sensie ci dwaj nigdy nie potrafili znaleźć wspólnego języka ze światem, o ile jednak wokalista godził się z przykrościami, o tyle Fripp chyba więcej ich tworzył - kto mi powie, o co guru rocka ma bezustanne pretensje do całego świata? Chyba nie o to, że ten zły świat ma czelność nie odnosić się do niego czołobitnie i bezkrytycznie, co nie? Sądzę, że jego faktycznych motywów nigdy nie poznamy, bo jest tak bardzo zamknięty, ale... Czy może on również jest nieszczęśliwy, a w ramach obrony przed nieprzyjazną rzeczywistością przybrał tak drażniącą, ale i intrygującą maskę (co sugeruje zdjęcie z młodości panów na stronie DGM)? Wbrew wszystkim dzielącym różnicom obaj wydają się dziwnie do siebie podobni... Cóż, "bezkompromisowi"... to jest fajne słowo, póki nie pozna się wszystkich niuansów... póki taka osoba nie stanie po drugiej stronie mostu. 
Tu muszę dodać, że nie rozumiem w światku kontrkulturowym jednego. I dużo bardziej od Boskiego Roberta drażnią mnie jego bezkrytyczni fani (nawet Fripp śmiał się, że trochę się ich boi). Otóż ludzie ci są bardzo agresywnie nastawieni do umiarkowanych, zachowawczych, konserwatywnych (jak zwał, tak zwał) towarzyszy ścieżki życia. Czy nie przyszło im do głowy, że tak potężna wrogość musi w którymś momencie spotkać się z odpowiednią reakcją? Nie ze strony "systemu", ale ze strony tych "maluczkich", takich jak mający greckie korzenie Brytyjczyk? To dobrze pokazuje, że podobnie jak Haskell, w pewnym wymiarze ci "ideowcy" są dosyć naiwni, bo nie liczą się z siłą tradycji. A może romantyczni? Na pewno człowieka wzmacnia przekonanie, że może coś zmienić, a także to, że może swobodnie wyrażać swoje myśli (niekoniecznie ograniczając to prawo innym), ale po co z taką agresją? To niezdrowe. 

Odszedłem chyba trochę od myśli, od której zacząłem. Kończę właśnie słuchać kolejnej płyty Haskella. Wielu jest podobnych muzyków-opowiadaczy historii-przekaźników emocji (przypomina mi się np. Mark Knopfler), różnych słuchałem, ale nie przypuszczałem, że tak mocno odczuję odejście akurat tego pana. Powtórzmy więc na koniec za jego dawnym kolegą: leć, Gordonie, z radością. Nawet, jeśli nie było nam do końca po drodze za życia, to w obliczu jego końca... czas się pożegnać. 

My, oczywiście, nie żegnamy się, nie bójcie się, ha ha ha! 
I oby podobnych wpisów było jak najmniej, mam już trochę dość. 

Zdjęcie muzyka za oficjalną stroną Haskella, https://www.gordonhaskell.com/, dostęp: 18.10.2020, 5:53. 

*rock symfoniczny, ciężkie odmiany rocka+jazz, nowa fala, ambient, metal... 

[wielokrotnie aktualizowałem ten tekst, mam nadzieję, że nie ma w nim jakichś niedoróbek; gdyby jednak było coś niejasnego, piszcie!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz