Translate

środa, 7 października 2020

Wracamy do Tarnowskich Gór, do Centrum Kultury, do życia

Wczorajszy wieczór możemy poczytywać sobie jako moment, w którym pewne strumienie myśli i przyzwyczajeń sprzed kryzysu zaczęły na powrót wtaczać się we właściwe koryta. Tarnogórskie Centrum Kultury znowu otwarło przed nami swe podwoje i znowu mogliśmy się wsłuchać w głos pana Jacka Kurka, tak miłe skojarzenia budzący. Miejmy nadzieję, że - przynajmniej w wymiarze mentalnym - idzie ku dobremu. Dziś będzie przekrojowo i bardziej ogólnie. Zapraszam! 

Spotkanie poświęcone było ruinom: tym, które przypominają nam o kruchości ludzkiego życia i wytworów kultury oraz tym, które rzeczywiście powinny zostać usunięte. To niesamowite, jak kontakty z odpowiednimi ludźmi w odpowiednim miejscu pozwalają się wyciszyć, nabrać dystansu do spraw, które na co dzień zaprzątają nam głowy, a z perspektywy wydają się zupełnie nieistotne. [Tu dygresja: ten obraz ruin i słowa pana Jacka o tym, że cmentarze są dla nas, żywych, bo umarli już ich nie potrzebują, przypomniały mi o wizycie, jaką złożyłem przy pewnym nagrobku w początku maja. To był moment, kiedy szok związany z odejściem pewnej osoby zderzył się w moim mózgu z obrazem statycznej tabliczki z krzyżem i pomógł mi otrząsnąć się z marazmu, który spłynął na mnie w Dniu Kobiet. A jak lało wtedy! Koniec dygresji.] Niesamowite, ile różnych prądów życiotwórczych przepływa w człowieku w ciągu takiej jednej godzinki. Całość ozdobiono zdjęciami przedstawiającymi przede wszystkim ciepłą, śródziemnomorską, jakże inną od jesiennego Śląska Grecję. Miło było znów zobaczyć te same twarze, usłyszeć te same głosy, być znów w tym samym miejscu, mieć poczucie spokoju. W listopadzie zobaczymy się ponownie. 
Druga myśl, jaka rozbrzmiała w mojej głowie, także dotyczy obecnej sytuacji ogólnej. Otóż jesienią zeszłego roku zamówiłem sobie bilet na pewien koncert w Bielsku-Białej, który miał się odbyć w początku kwietnia. Ponieważ później stało się, co się stało, imprezę przełożono na październik. Przez kolejne miesiące działy się różne rzeczy i, kiedy już całkowicie zapomniałem o tym nieszczęsnym Andersonie i jego występie, na moją skrzynkę pocztową przyszedł mail z informacją: impreza przełożona na czerwiec 2021 roku. Ciekawe, co się do tego czasu wydarzy. Oby Anderson dożył, bo ze zdrowiem u niego raczej kiepsko. 
Jedna jeszcze rzecz mnie ucieszyła - wrzesień to doskonała pora, by dokonać zbiorów zielonego, aromatycznego, smakowitego lubczyku. Lubczyk - ziele miłości - o sympatycznej angielskiej nazwie lovage - najsmaczniejsza kuchenna przyprawa, najmocniej pachnąca (trudno ten zapach zmyć z rąk), a przy tym bardzo atrakcyjna roślina. Liście już sobie leżą niemal zasuszone, nazbierałem wystarczająco dużo, by starczyło do kolejnego sezonu. Dobrze mieć ziele magowe w ogródku, niesie ze sobą moc pozytywnej energii. Polecam każdemu (tylko proszę pamiętać, że dorasta do dwóch metrów). Przyda się (i zioło, i energia) w czasie długich, jesiennych wieczorów. 
Aha, i jeszcze jedno. Miejmy nadzieję, że tegoroczny kontakt z cmentarzem ograniczy się już do literatury i wizyty na nim w dniu Wszystkich Świętych. Nekropolie bywają pięknymi miejscami (i tu wystarczy wspomnieć o zielonym, urokliwym, najrozleglejszym w Polsce i nie tylko cmentarzu szczecińskim), ale co za dużo, to niezdrowo. Lepiej poświęcić ten czas żywym i procesom bieżącym. 

Do poczytania! 

Zdjęcia jak zwykle moje:

Tym razem tylko dwa obrazki: 
- na pierwszym kwitnące nagietki, najdłużej cieszące swą barwą kwiaty w roku; pełne życia, w oranżu i żółci, od jakichś pięciu lat niezastąpione w roli głównej jesiennej atrakcji
- na drugim brama wspomnianego wyżej szczecińskiego cmentarza - spotkanie znanego z nieodgadnionym, świata żywych ze światem pamięci - byleby nie spotykać się w taką pogodę jak na tym zdjęciu (tam u góry widać parasol!)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz