Chcielibyście zwiedzić nieznany Wam zakątek Polski? Poznać miejsce noszące imię słynnego pisarza, którym gospodarowała wdowa po nim? Odpocząć od zgiełku wielkiego miasta w wiejskim, niemal sielskim, ale chłodnym krajobrazie? Zobaczyć unikatowe dzieło sztuki? Spotkać ciekawych ludzi, z którymi łatwo znajdziecie wspólny język? I opuścić owo zacisze w przekonaniu, że lepszy wypad na weekend nie mógł się trafić? Mnie się to niedawno udało! Wraz z grupą twórców zgromadzonych wokół lublinieckiego Wydawnictwa św. Macieja Apostoła wybrałem się na kilka dni do Domu Pracy Twórczej Reymontówka we wsi Chlewiska niedaleko Siedlec. Piękny obiekt z historią, kapitalni współuczestnicy podróży, czego chcieć więcej? Może opowieści o tajemnicach ziemi siedleckiej? To zapraszam!
Pozwolę sobie tytułem wstępu tylko napomknąć: Wydawnictwo św. Macieja Apostoła w Lublińcu to niewielka oficyna, która od wielu lat zajmuje się promowaniem twórczości nieprofesjonalnej: literackiej czy też malarskiej. Na jego czele stoi dyrektor Edward Przebieracz, którego wspiera jego żona Czesława i inni współpracownicy. Na koncie mają już 367 pozycji książkowych (głównie poezja, ale też powieści, liczne pokłosia konkursów prozatorskich czy też poetyckich i imprez literackich), liczne antologie (czy choćby Książkę antymagiczną), organizację wydarzeń z cykli Warsztaty Literackie czy też Biesiada Literacka, a przede wszystkim: nawiązanie wielu wartościowych kontaktów z licznymi instytucjami kultury, miejscami i ciekawymi twórcami, których łączy wspólna, twórcza pasja.
Wybierając się na Warsztaty miałem na uwadze kilka kwestii: po pierwsze, chciałem wyrwać się z ciągu praca-sklep-dom (a teraz doszły jeszcze prace ogródkowe); po drugie, perspektywa zwiedzenia nieznanej mi dotąd części Polski - ziemi siedleckiej - była bardzo zachęcająca. Jako miejsce docelowe pan Edward wybrał bowiem dawny dworek, a obecnie Dom Pracy Twórczej "Reymontówka" w niewielkiej wsi Chlewiska, ok. 20 km na zachód od Siedlec. Zaciekawiła mnie możliwość poszerzenia horyzontów. Po trzecie wreszcie, problem związany z towarzystwem: w ostatnim czasie najczęściej pojawiałem się w krakowskiej kawiarni Efemeria, w często stałym gronie o dość określonych upodobaniach (nierzadko kontrkulturowych, a ja jestem spokojny człowiek). Podczas wyjazdu w mazowieckie miałem okazję spędzić kilka dni z osobami o bardziej konserwatywnych poglądach, bardziej zanurzonych w tradycji i wierze (co generalnie bardziej mi odpowiada na krótką metę, nawet jeśli mnie interesuje głównie owa tradycja), a za to mało zaangażowanych w politykę. Same zagadnienia twórcze zeszły natomiast na dalszy plan.
Kilka dni przed wyjazdem Szef przesłał program wyjazdu: bardzo napięty, ale to dobrze; dzięki temu będzie czas na zajęcie się czymś konkretnym, a mało na rozmyślania, pomyślałem. Przygotowania były bardzo krótkie. Spotkania literackie miały się kręcić wokół postaci polskiego noblisty, Władysława Stanisława Reymonta, od którego nazwiska pochodzi zresztą nazwa dworku (kiedyś był własnością wdowy po nim, Aurelii), postaci świętego Antoniego, patrona parafii w niedalekiej od Chlewisk sporej wsi Kotuń i lokalnych atrakcji dodatkowych.
W czwartek, 10 kwietnia 2025, wyszedłem z domu po piątej i, pociągiem, ruszyłem do Lublińca. W międzyczasie zatrzymałem się na przesiadkę na odrestaurowanym dworcu kolejowym w Bytomiu (kto nie widział okropieństwa, jakim ten obiekt był przed laty, zdezelowanego, z przeciekającym dachem, w stanie kompletnego upadku, ten ma duże szczęście lub nie doceni urody nowego, bo nie będzie miał porównania).
Wszystkie fotografie mojego autorstwa oprócz tej pod pomnikiem Jana Pawła II w Siedlcach, wykonała ją moim aparatem Aneta Przybyłek.
![]() |
Nowy dworzec w Bytomiu o wschodzie słońca - znakomity moment na początek podróży. |
Pod dworcem w Lublińcu czekał na mnie pan Edward Przebieracz, z którym wspólnie zabraliśmy się do jego auta. Dwojgiem pozostałych pasażerów były panie: Czesława - żona Szefa - oraz Alicja Głuchowska. Jeszcze jedna pani wypadła z powodów zdrowotnych - no, cóż, wiek robi swoje, biologia jest nieubłagana.
Droga upływała nam szybko (okazało się, że trasa na Siedlce jest znakomitej jakości; o 7:11 przyjechał mój pociąg do Lublińca, a po 12 byliśmy już na miejscu). Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej Moya (między Tomaszowem Mazowieckim a Rawą Mazowiecką), przy której zgromadzono kolekcję starych samochodów (głównie ze świata za żelazną kurtyną) - są więc Maluchy i duże Fiaty, Polonezy i Skody, Warszawy i Syrenki, Moskwicze i Zaporożce - a wszystkie opisane technicznie, historycznie wraz z informacją, skąd pochodzi dany egzemplarz.
Do dworku dojeżdża się przepiękną, starą aleją lipową (w Gliwicach też mamy takie: ogródkowe, przy ul. Mickiewicza), zieleniące się drzewa same budziły skojarzenia, że tu rodzi się nowy, intymny świat: świat spraw małych, własnych, ludzi zajętych sobą, świat budzącej się wiosny i tworzącej się wspólnoty.
![]() |
Tuż przed naszym przyjazdem spadł śnieg, a ślady było jeszcze widać w parku przy Reymontówce. |
Do dworku dojeżdża się przepiękną, starą aleją lipową (w Gliwicach też mamy takie: ogródkowe, przy ul. Mickiewicza), zieleniące się drzewa same budziły skojarzenia, że tu rodzi się nowy, intymny świat: świat spraw małych, własnych, ludzi zajętych sobą, świat budzącej się wiosny i tworzącej się wspólnoty.
![]() |
Dom Pracy Twórczej Reymontówka w pełnym blasku. |
![]() |
Piosenka pełniąca rolę hymnu warsztatów. |
![]() |
Kapliczka św. Antoniego z Padwy, specjalnie sprowadzona na nasz przyjazd. Każdy z nas zgromadzonych, jako literat-amator (a czasem też malarz czy twórca innego rodzaju) przedstawił siebie i swoją twórczość. Prezentacje trwały przez czwartkowe popołudnie, wieczór, a kończyły się już w piątek. Z kolei od soboty opowiadaliśmy sobie o tym, co nas inspiruje do tworzenia, skąd czerpiemy pomysły, a przy tym - jakie mamy zainteresowania pozaliterackie. Pozwolę sobie tutaj przedstawić kilka najciekawszych - a ponieważ o swoich raz po raz tam i ówdzie piszę, to tym razem je pominę, a skupię się na innych. Andrzej Wróblewski opowiadał o tym, jak na kształt jego najnowszej książki (chętnie o niej napiszę, jeśli znajdę na to czas, a ostatnio z tym słabo) pt. Kryminalne grzeszki Cecyliusza U. wpłynęło poznanie pewnych historii kryminalnych i przebiegu procesu (co się czuje w trakcie lektury). W podobnym tonie Bogumił Wtorkiewicz mówił, jak publicystyka i informacje zasłyszane w telewizji (tak, to pokolenie starsze ode mnie, dziś to raczej mamy internet) dostarczają paliwa do kolejnych satyrycznych utworów. Podobnież: historie znanych medialnie osób. Ważna rzecz: rzadko wzruszają go sprawy duże i publiczne, częściej drobiazgi. Nie odczuwa przy tym bezpośredniego wpływu wydarzenia na charakter utworu. O inspiracjach literackich (Haliną Poświatowską, ks. Janem Twardowskim, Anną Kamińską, ale też ks. Krzysztofem Grzywoczem) opowiadała Aneta Przybyłek. Pisze wiersze o postaciach-inspiracjach. Ciekawą sprawą są tematy "zadane" jak nie przymierzając nasza "ziemia obiecana" w konkursie JW. Drugim ważnym źródłem natchnienia są wyprawy w góry, ponieważ mieszkanka Bartoszyc kocha Tatry. Tropem tym poszła także Alicja Głuchowska. Dodała, że zasłuchuje się chętnie w historiach ludzi pamiętających czasy bardzo dawne, czyli np. początki PRL-u i szuka w nich pomysłów na nowe utwory. Zasugerowała, że warto szukać w bogatych opisach rozmaitych aspektów, także takich, które są nieoczywiste i na pierwszy rzut oka mało widoczne. Aleksander czerpie swoje pomysły z historii w gazetach, książkach, ale także z kazań. Jako człowiek zainteresowany sportem (niedoszły dziennikarz sportowy) interesuje się przemyśleniami, przeżyciami wyczynowców. Ważną rolę odgrywają dla niego myśli satyryków, np. Stanisława Leca czy Jana Sztaudyngera. Gabrysia z kolei wspomniała o roli popularnych piosenek (rytmika, krótkie frazy!) jako źródła pomysłów. Małgosia, żywo zainteresowana postacią świętego Antoniego, układa teksty modlitw zanoszonych bezpośrednio do portugalskiego nauczyciela. Iza Tryc zaprezentowała się jako debiutantka zainteresowana głównie krótkimi formami. Warto tutaj wspomnieć o spotkaniu z dyrektorem Krzysztofem Kryszczukiem, który szefuje Reymontówce od 1 czerwca 2024 roku (czyli to jego pierwszy rok urzędowania). Wcześniej był wójtem gminy Wiśniew (przez 20 lat), dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Wiśniewie, a także zastępcą dyrektora Centrum Kultury i Sztuki w Siedlcach. Okazał się sympatycznym człowiekiem, który opowiedział o historii dworku. Powstał on w połowie XIX stulecia, a jego pierwszymi właścicielami była rodzina Różańskich (niżej możecie zobaczyć rzeźbę przedstawiającą Lucjana Różańskiego, pierwszego gospodarza). Kolejnymi - rodzina Helbichów. W roku 1925 zmarł Władysław Reymont, a już rok później wdowa po nim, Aurelia, zakupiła obiekt wraz z przylegającymi doń 300 hektarami ziemi - rozpoczął się okres największej świetności dworku w Chlewiskach. Powstały wtedy m.in. wschodnie skrzydło budowli oraz nowa brama, a park nabrał nowoczesnego kształtu (wytyczono nowe aleje, dosadzono wiele roślin, drzew i kwiatów). W roku 1939 majątek znalazł się w rękach Feliksa Tymienieckiego, szefa firmy "Węglobok". Dobrze, że nie poznamy uczucia, które towarzyszy nabywcy wielkiej posiadłości, kiedy tuż po transakcji wybuchła wojna. Po zmianie ustroju działała tu m.in. Akademia Medyczna w Warszawie, a dawny dworek stopniowo ulegał degradacji. Od roku 1983 funkcjonuje tu Dom Pracy Twórczej "Reymontówka", do roku 2024 zarządzany przez Marka Błaszczyka. Jego zasługą jest obecny kształt zabytku, jego odrestaurowanie i wypełnienie wnętrz licznymi obrazami. Obiekt stanowi własność Starostwa Powiatowego w Siedlcach (od roku 1999, czyli od reformy), czyli niedużej i niebogatej jednostki. Odbywają się tutaj plenery malarskie, zjazdy różnego rodzaju artystów (także rzeźbiarzy, tancerzy, literatów, nawet amatorów jak nasz), kolonie dla dzieci i młodzieży, działa amerykańska organizacja Global Volunteers nauczająca angielskiego. Dookoła znajduje się zabytkowy park z boiskami sportowymi (do koszykówki, siatkówki), korty tenisowe, basen, stadnina koni. Wszystkimi obiektami opiekuje się konserwator zabytków. Wieś Chlewiska, położona 2 kilometry od Kotunia (który ma swój kod pocztowy i ten sam mają Chlewiska, za małe na własne oznaczenie), zamieszkuje niespełna 100 osób. |
![]() |
W piątkowy wieczór państwo Marianna i Wacław Godlewscy zaprezentowali się jako śpiewacy, wszyscy byliśmy głęboko poruszeni. W piątek po obiedzie warszawska malarka i poetka Marianna Czech-Godlewska urządziła mały konkurs (pisałem o nim szerzej ostatnio): wystawiła publicznie dwa swoje obrazy: "Burzę" oraz "Żurawia" (poniżej). Uczestnicy mieli za zadanie przelać na papier wrażenia, które odnieśli. Bardzo ciekawy pomysł na rozwijanie kreatywności! Konkurs był ograniczony czasowo: na opis mieliśmy około pół godziny (14:15-14:45). Dwuosobowe jury tworzyli: autorka oraz jej mąż Wacław. Potem musiałem odczytać mój tekst na głos obojgu, bo mój charakter pisma okazał się trudny do przebrnięcia. Sama malarka jest postacią bardzo barwną, podobnie jak małżonek - oboje mieli do opowiedzenia wiele ciekawych historii - poczynając od przygód rodzinnych, zawodowych, a kończąc już nie na opowieściach, ale na zachwycie wielkim dębem rosnącym przy Reymontówce. Oboje są też pełni energii. I ich żywość udzieliła się innym uczestnikom Warsztatów. |
![]() |
"Burza" Marianny Czech-Godlewskiej. |
W międzyczasie odbyło się losowanie kolejnej atrakcji: możliwości wejścia do studia Katolickiego Radia Podlasie w dniu następnym wraz z dyrektorem i Marianną; poszczęściło się Małgorzacie Myrsze-Kamińskiej i Andrzejowi Wróblewskiemu.
![]() |
"Żuraw" Marianny Czech-Godlewskiej. |
Wieczorem w piątek warszawskie małżeństwo Marianna Czech-Godlewska oraz Wacław Godlewski wystąpili jako śpiewacy z repertuarem pełnym starych piosenek (choćby wojennych) pod hasłem Piękni ludzie w kąciku pięknych pieśni. Pani prócz pisania wierszy maluje także obrazy, a oboje mają wiele ciekawych opowieści o swoim życiu. Mocny głos Wacława (a ma on już 90 lat!) dobrze łączy się z bardziej lirycznym śpiewem Marianny. Przyznam, że jakkolwiek nie znałem ich programu, to zachwycił mnie - i nie tylko mnie, wszyscy byliśmy głęboko poruszeni - sposób jego prezentacji (dowcip, żywość, jakość śpiewu). Przy okazji zawitali do nas goście - chrześnica Wacława wraz z mężem. Był to długi, udany dzień.
Skupiłem się na opowieści o Mariannie i Wacławie, obrazach żony, mocnym głosie męża i tym, jaką piękną tworzą parę, a zapomniałem przy tym o chronologii. Wrócę więc w tym miejscu do piątkowego dnia. Po spotkaniu z dyrektorem wyszliśmy w plener (świetne miejsce dla prac malarzy!) Było jeszcze dość chłodno, więc założenie kurtek okazało się konieczne (a w niedzielę już nie; stopniowo na powrót się rozpogadzało).
![]() |
Moja interpretacja "Burzy" - rękopis. |
Skupiłem się na opowieści o Mariannie i Wacławie, obrazach żony, mocnym głosie męża i tym, jaką piękną tworzą parę, a zapomniałem przy tym o chronologii. Wrócę więc w tym miejscu do piątkowego dnia. Po spotkaniu z dyrektorem wyszliśmy w plener (świetne miejsce dla prac malarzy!) Było jeszcze dość chłodno, więc założenie kurtek okazało się konieczne (a w niedzielę już nie; stopniowo na powrót się rozpogadzało).
Na zewnątrz ośrodka znajdują się m.in. biblioteka plenerowa (kto chciał, zostawił tam swoją książkę, ja też) i budka nietelefoniczna (wygląda jak stare budki, ale nie można z niej do nikogo zadzwonić, zamiast tego, po wybraniu numeru odzywa się głos lokalnego karczmarza opowiadającego legendy ziemi siedleckiej o miejscowych diabłach). Pomysłowe! Podobny obiekt zobaczyłem już w Karpaczu (budka różewiczowska).
Przeszliśmy się po parku, w którym ustawiono liczne drewniane rzeźby (a widać po nich, że drewno nie jest najbardziej trwałym materiałem): Chopina przy fortepianie, Władysława Reymonta, wspomnianego już L. Różańskiego, św. Antoniego i św. Krzysztofa, ale także chłopów, muzykantów, niedźwiedzia-kucharza z łychą (aż się przypomniały zabawki z dzieciństwa), dwa niedźwiedzie w stylu młodzieńca starającego się o damę, krokodyla... Pan Edward zaproponował, by każdy z nas napisał wiersz o którymś z dzieł.
![]() |
Budka nietelefoniczna przy Reymontówce |
Niewiele dotąd napisałem o samym patronie Reymontówki, postaci, wokół której kręciło się nasze życie literackie podczas warsztatów, a chyba wypadałoby. Władysław Stanisław Reymont (1867-1925), polski noblista w dziedzinie literatury (1924 rok za Chłopów, był już wówczas poważnie chory), nie był posiadaczem dworku, stała się nim dopiero rok po jego śmierci wdowa, Aurelia. Tym samym warsztaty odbyły się w setną rocznicę śmierci powieściopisarza, autora także m.in. Ziemi obiecanej.
Nasze rozważania nad twórcą dotyczyły głównie kolei jego losu, kształcenia, niedoszłej funkcji organisty (żeby mieć zawód) czy pracy krawca, początków pracy pisarskiej i odszkodowania za połamane w wypadku żebra, kiedy literat skłamał w zeznaniach, dostał więcej pieniędzy niż mu się należało, ale dzięki temu nie musiał już martwić się o finanse (bo wcześniej miał z nimi duże problemy). Potem przeszliśmy do rozmowy o sposobie przedstawienia społeczeństwa przez pisarza.
Przy linii kolejowej między Skierniewicami a Warszawą leży miejscowość Lipce Reymontowskie (dawniej: Lipce), która otrzymała nazwę w celu upamiętnienia miejsca, którego życiem inspirował się autor Chłopów pisząc swoją powieść (zresztą, zamieszkał wśród włościan i zżył się z ich życiem i jako człowiek bez uprzedzeń mógł pisać w stylu realistycznym, bez upiększania, mitologizowania czy uprzedzeń i odrazy).
![]() |
Redaktor Przebieracz, Alicja Głuchowska i czający się na nich krokodyl. |
Skoro już jesteśmy przy tematach żartobliwych... to wspomnę o pomysłach katowiczanina, znanego mi już wcześniej Aleksandra Ciochonia. Otóż postanowił on zorganizować konkurs szaradziarski: przygotował kilka skomplikowanych (może nawet zbyt skomplikowanych) rebusów do odgadnięcia, a rozstrzygnięcie miało zapaść na finał. Po drugie: obejrzeliśmy krótką prezentację pt. "Słowo zabija", w której Aleksander (nie lubi zdrobnień) pokazał, jak literówki i inne drobne błędy pisarskie mogą drastycznie wpłynąć na odbiór tekstu (jako człowiek, który widział już własne nazwisko w rozmaitych formach, dobrze wiem, o czym mowa).
Zajęliśmy się też problemem pisowni w tekstach religijnych oraz interpunkcji (bardzo nie podoba mi się pomysł zastosowania wielkich liter w wyrazach w zależności od tego, czy darzymy szacunkiem instytucje religijne czy też nie, bo to droga do szerokich nadużyć).
Aneta omówiła sprawę neologizmów, po czym przyjęliśmy wyzwanie: do końca maja mamy przysłać na adres wydawnictwa tekst okraszony "nowymi", pomysłowymi słowami (oczywiście z sensem). Z kolei pan Edek zaproponował krótkie zabawy słowem - wyrazy z podmienionymi literami, anagramy, palindromy i inne jeszcze. Myślę, że wyszło ciekawie, dla miłośników łamigłówek - jak Aleksander, jak Bogumił czy może ktoś jeszcze - wręcz super!
Z tyłu Reymontówki zlokalizowany jest mały sad pełen uroczych, starych jabłonek w starych odmianach (coś jak moja koksa). Drzewka są bardzo zadbane, zgrabnie przycięte i ciekawie byłoby spróbować świeżych owoców wprost z nich. Ale to innym razem.
W sobotę rano, zaraz po śniadaniu, wyjechaliśmy do Siedlec. Miasto sprawia dobre wrażenie: niska, całkiem gustowna zabudowa, dość szerokie, w miarę wygodne uliczki. Nie czuć tu śladu metropolii, ale w promieniu wielu kilometrów nie ma przecież większej miejscowości niż dawna siedziba województwa. Ciekawe może być to, że aż tutaj sięgały dawniej granice Małopolski, a siedzibą władzy był zapomniany już nieco Liw. Pierwszym ważnym punktem, przy którym przystanęliśmy, był pomnik Jana Pawła II wzniesiony na cześć wizyty papieża w mieście w roku 1999. Zrobiliśmy sobie zdjęcia pamiątkowe (to poniższe wykonała Aneta Przybyłek).
Zaraz obok wznosi się majestatyczna, neogotycka katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, powstała na początku XX wieku. Weszliśmy do środka i znaleźliśmy się we wnętrzu budowli ciemnej, dyskretnej, wytwarzającej nastrój sprzyjający zadumaniu, medytacji nad światem, do którego przynależymy.
![]() |
Rzeźba pierwszego właściciela Reymontówki - Lucjana Różańskiego - w parku. |
Z tyłu Reymontówki zlokalizowany jest mały sad pełen uroczych, starych jabłonek w starych odmianach (coś jak moja koksa). Drzewka są bardzo zadbane, zgrabnie przycięte i ciekawie byłoby spróbować świeżych owoców wprost z nich. Ale to innym razem.
![]() |
Chłop i baba podpierają gospodarstwo. |
![]() |
Mały sad jabłonkowy za dworkiem. |
W sobotę rano, zaraz po śniadaniu, wyjechaliśmy do Siedlec. Miasto sprawia dobre wrażenie: niska, całkiem gustowna zabudowa, dość szerokie, w miarę wygodne uliczki. Nie czuć tu śladu metropolii, ale w promieniu wielu kilometrów nie ma przecież większej miejscowości niż dawna siedziba województwa. Ciekawe może być to, że aż tutaj sięgały dawniej granice Małopolski, a siedzibą władzy był zapomniany już nieco Liw. Pierwszym ważnym punktem, przy którym przystanęliśmy, był pomnik Jana Pawła II wzniesiony na cześć wizyty papieża w mieście w roku 1999. Zrobiliśmy sobie zdjęcia pamiątkowe (to poniższe wykonała Aneta Przybyłek).
Zaraz obok wznosi się majestatyczna, neogotycka katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, powstała na początku XX wieku. Weszliśmy do środka i znaleźliśmy się we wnętrzu budowli ciemnej, dyskretnej, wytwarzającej nastrój sprzyjający zadumaniu, medytacji nad światem, do którego przynależymy.
![]() |
Katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Siedlcach - od frontu. |
![]() |
Katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Siedlcach - nawa główna. |
![]() |
Katedra pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Siedlcach - wnętrze. |
Z katedry udaliśmy się na drugą stronę ulicy, gdzie w niepozornym, niskim budynku mieszczą się siedziby Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach oraz Katolickiego Radia Podlasie. Obydwie instytucje przyjęły naszą grupę. Na niższym piętrze znajduje się muzeum z jedynym w Polsce obrazem szesnastowiecznego hiszpańskiego malarza El Greco pt. Ekstaza św. Franciszka (zdjęcie, podobnie jak fotografie kwiatów, nie oddaje rzeczywistych barw). Jest to najcenniejszy zabytek w posiadaniu instytucji - o kontrowersjach z nim związanych, jego odkryciu i uznaniu jego wartości, obejrzeliśmy po południu film-wywiad z jego odkrywczyniami w parafialnym kościele w Kosowie Lackim: Izabellą Galicką oraz Hanną Sygietyńską (obydwie badaczki zmarły kilka lat temu).
Pozwolę sobie zacytować zdanie pani kustosz Doroty Pikuli (za http://elgreco.siedlce.pl/ekstaza-sw-franciszka/, dostęp: 18.05.2025, 12:18):
Namalowano go w latach 1575-80, by potem mógł stać się wzorem dla kolejnych. Nikt, poza El Greco, nie malował obrazów z takim rozedrganiem barwnym, z takim wibrującym, niezwykle oryginalnym i niepowtarzalnym światłem. Nikt nie nasycał swoich dzieł, tak jak on, wizyjnością. I teraz już sami możemy to zobaczyć i rozsmakować się w sztuce tego wyjątkowego Hiszpana. „Ekstaza świętego Franciszka”, to obraz płomienia szarpiącego duszę, żaru modlitwy, krzyku do Boga. To ekstatyczny wzlot w Niebiosa po otrzymaniu stygmatów. Wszystko to malarsko opowiedziane mocnymi akordami barwnymi – odcieniami szarości habitu połączonymi z żółtawo-zielonymi chmurami w tle.
![]() |
W tym budynku mieszczą się Muzeum Diecezjalne w Siedlcach i siedziba Katolickiego Radia Podlasie. |
Prócz przedstawienia obrazu pani kustosz (rewelacyjna prezentacja, konkretna, rzeczowa, z nastawieniem na pokazanie szczegółów, symboliki, tajników tworzenia dzieł sztuki w określonej konwencji, za to bez mętnych wątków ideowych) oprowadziła nas po salach pełnych średniowiecznych madonn, portretów szlacheckich i strojów, znalazł się tam nawet popularny głównie w obszarze wpływów kultury czeskiej Nepomuk. Przewodniczka opowiadała także o tym, jak wiele różnych ciekawych zabytków, obiektów kultury materialnej zostało znalezionych na strychach, w piwnicach domów - tylko część z nich przetrwała, inne zostały po prostu wyrzucone przez właścicieli. Muszę przyznać, że nieduże muzeum wywarło na mnie duże wrażenie.
![]() |
"Ekstaza św. Franciszka" - jedyny w Polsce obraz El Greco, XVI w., Muzeum Diecezjalne w Siedlcach. Grupa wyszła z muzeum i... skierowała się na schody prowadzące piętro wyżej, gdzie mieści się siedziba Katolickiego Radia Podlasie (w internecie: 101,7 FM i 106 FM), regionalnej rozgłośni działającej na terenie województw mazowieckiego, lubelskiego i podlaskiego. Koncentruje się na sprawach lokalnych, sięga do Siedlec, Radzynia Podlaskiego, Łukowa, Siemiatycz czy Białej Podlaskiej. Zwraca uwagę na sprawy wyznania katolickiego i społeczności. Oprowadzała nas redaktor portalu podlasie24.pl Hanna Olszewska. Pokazała nam newsroom, a także realizatorów nagrań przy pracy (jeden z panów także do nas zawitał) oraz narzędzia, którymi się posługują (konsoleta). Następnie, jak już było wspomniane wyżej, Małgosia i Andrzej - wraz z panem Edwardem oraz malarką Marianną - weszli do studia, by udzielić wywiadu, który zostanie wyemitowany kiedyś. Powiedziano nam przy tym, jak wiele materiału zostaje wyciętego z nagrania (ponad połowa), które idzie do emisji. Kiedy część grupy rozmawiała w studiu z panią redaktor, reszta udała się do pokoju socjalnego. Nie spodziewaliśmy się, że wywiad będzie trwał tak długo, co nadszarpnęło nam nieco program imprezy, ale, cóż, tak to zwykle bywa. Wyszliśmy wcześniej i pooglądaliśmy, co ma w ofercie pobliska księgarnia. Spóźniliśmy się na obiad, ale panie kucharki okazały się wyrozumiałe. |
![]() |
W studiu nagrań Katolickiego Radia Podlasie w Siedlcach. |
Po obiedzie wyruszyliśmy wszyscy pod rzeźbę przedstawiającą popiersie Władysława Reymonta, aby odczytać nasze uprzednio przygotowane wiersze w ramach konkursu jednego wiersza. Z góry określona została tematyka utworów: miały dotyczyć "Ziemi obiecanej". Były tam teksty różne: długie i krótkie, rymowane (większość) i nie, w większości liryczne i melodyjne. Zdaje się, że ktoś nie odczytał swojej pracy. Mnie najbardziej podobała się miniatura Małgorzaty Myrchy-Kamińskiej: im krócej, tym lepiej, jak się okazało. Treściwy utwór odczytała Aneta Przybyłek, ciekawą satyrę - Aleksander Ciochoń. A mój spodobał się Ali Głuchowskiej.
![]() |
Po części literackiej, po zwiedzaniu Siedlec przyszła pora na relaks przy ognisku. |
![]() |
Bigos mniam! |
W sobotni wieczór usiedliśmy w sali konferencyjnej, żeby obejrzeć ekranizację powieści Władysława Reymonta "Chłopi" z roku 2023 w reżyserii Doroty i Hugh Welchmanów. Dzieło, koncentrujące się przede wszystkim na postaci Jagny, wzbudziło w oglądających liczne kontrowersje (o ile dobrze naliczyłem, tylko 8 z 14 osób dotrwało do końca, w tym większość mężczyzn wyszła). Nie zrecenzuję filmu, zwrócę tylko uwagę na kilka kwestii. Pamiętam, że w czasach licealnych chyba tylko ja i jeden kolega (Przemek, który mnie zainteresował poezją) przeczytaliśmy całość, dla reszty dzieło epopeja chłopska okazywała się najczęściej utworem z innego, niepasującego do nich świata (a ja mam korzenie na wsi; chociaż odcięte, to są). W moim pokoleniu nie była to więc powieść najbardziej ceniona (można się zastanawiać, czemu w Polsce tak bardzo kultywuje się przeszłość, która już nie wróci, a nie koncentruje się na tym, co było niedawno, co jest i co będzie). Czasy minione są ważne, z nich wyrastamy, ale przecież w nich i nimi nie żyjemy.
Wróćmy jednak do nowej wersji "Chłopów". Jak skondensować czterotomową powieść w dwugodzinnym (może i zbyt krótkim, ale mamy przecież czasy szybkich, krótkich - i krótko funkcjonujących - nagrań) filmie? Czy to się udało? We mnie owa skrótowość spowodowała, że żaden z wątków nie został należycie (u podstaw) pokazany (poza bijatyką, ale po co?, i poza wygnaniem Jagny, którego konkluzja powinna być taka, że jej nic dobrego już nie czeka, bo to taki świat; choć Iza dopatrywała się w deszczu symbolu oczyszczenia), z drugiej jednak strony to, co najważniejsze, pokazano. Podoba mi się to, że w dużej mierze zaprezentowano przyziemną część człowieka (jej negatywny odbiór w niektórych mediach pokazuje, że - niestety - naturalizm nie jest dziś zbyt dobrze widziany, a to źle; człowieka interesują jego interesy, które niektórzy chcieliby zupełnie pominąć, środowisko, w którym się obraca, a pieniądz jest ważny; obyśmy się obudzili ze snu - ale to nie będzie bezbolesne): kwestię ziemi, mieszkania nie na swoim, ludzi wykorzystujących innych, pannę lekkich obyczajów itd. O Jagnie powiem tyle: nie zauważyłem dalekosiężnego celu postępowania filmowej postaci.
W niektórych widzach niesmak wzbudził migotliwy obraz (zwłaszcza w Mariannie), typowy dla czasów współczesnych i filmików w internecie. Żywe, jaskrawe kolory? Dla mnie, który widzi je, gdy przychodzi na wiosenny ogródek, jak najbardziej tak. Inspiracje malarstwem, animacje? Też. Nie do końca, ale generalnie formuła ciekawa. Dużo mniej podobało mi się przedstawienie życia wsi jako wiecznej imprezy (no, bo wiecie, dziś wieś kojarzy się głównie z disco polo, z remizą, hi, hi, hi, ha, ha, ha!) Za mało trudu codziennego życia, mało też przedstawienia zróżnicowania społecznego (co innego bogaty gospodarz jak Boryna, co innego jego dzieci, jeszcze co innego komornicy). Muzyka hałaśliwa, nie jestem do niej przekonany. Okropna scena ze śpiewającą dziewczyną w polu. Dodam jeszcze, że słyszałem później opinie ludzi z młodszego (mojego) pokolenia, którym film bardzo się podobał.
W niedzielę rano udaliśmy się do niedalekiej wsi Kotuń na mszę świętą. Kościół parafialny pw. św. Antoniego Padewskiego w Kotuniu to świetny przykład na to, że ze skromnych środków można zbudować zgrabną, elegancką, gustownie zdobioną budowlę, która cieszy oko, ucho i ducha. Powstał w latach 1948-53 za sprawą księdza proboszcza Henryka Liszewskiego. Prezentuje się całkiem okazale.
W niedzielę rano udaliśmy się do niedalekiej wsi Kotuń na mszę świętą. Kościół parafialny pw. św. Antoniego Padewskiego w Kotuniu to świetny przykład na to, że ze skromnych środków można zbudować zgrabną, elegancką, gustownie zdobioną budowlę, która cieszy oko, ucho i ducha. Powstał w latach 1948-53 za sprawą księdza proboszcza Henryka Liszewskiego. Prezentuje się całkiem okazale.
Samą miejscowość przecinają na pół tory kolejowe linii Warszawa-Terespol. Niedaleko (o 4 km) biegnie międzynarodowa trasa E4 (Cork-Omsk). Kotuń liczy niespełna 2,5 tysiąca mieszkańców, a jego dzieje nabrały tempa w XIX stuleciu - właśnie w związku z rozbudową sieci kolejowej. Wieś jest cicha, spokojna, po odjeździe nabrałem ochoty na kolejną wyprawę w te strony - ale to nieprędko.
Organista dał przed mszą mały koncert, a już po nabożeństwie lokalny historyk, pan Zbigniew Todorski opowiedział nam w kilku słowach o historii Kotunia i parafii, której siedzibą jest większa wieś (tu mogę dodać, że Chlewiska nie należą do parafii Kotuń, podlegają natomiast parafii pw. Wniebowzięcia NMP we wsi Żeliszew Podkościelny. Otrzymaliśmy na pamiątkę książkę pana Todorskiego. Jak sam autor przyznał, nie jest może najlepszym mówcą. Może, ale wiedzę z pewnością ma i warto było go posłuchać. Potem wróciliśmy na śniadanie.
Po ostatnim już śniadaniu wyszedłem na spacer, żeby raz jeszcze rozkoszować się urodą przydworkowego parku. Wypogodziło się zupełnie, w ciepłym słońcu można było się poczuć jak na przełomie wiosny i lata. Tylko róże nie kwitły. Ale żonkile tak. Zajrzałem raz jeszcze do budki nietelefonicznej i wysłuchałem opowieści o diabelskim adoratorze, popatrzyłem na wielki dąb i na misia z urwanym uchem, zaszedłem w miejsce, w którym wczoraj płonęło ognisko. Wreszcie - popatrzyłem na domki oddalone nieco bardziej, na korty i boiska - uzmysłowiły mi, jak rozległy teren obejmuje ośrodek.
A potem... potem przyszła pora na podsumowanie czterodniowych warsztatów. Każdy z uczestników otrzymał pamiątkowy dyplom i książki. Pan dyrektor Edward Przebieracz omówił różne punkty programu, a następnie głos zabrali organizatorzy konkursów: Aleksander Ciochoń podsumował zabawę szaradziarską... samemu ją rozwiązując i przyznając wyróżnienia. Nikomu nie udało się odgadnąć prawidłowego rozwiązania. Małgorzata Myrcha-Kamińska podsumowała wieczór antoniański.
![]() |
Kościół pw. św. Antoniego Padewskiego w Kotuniu. |
Organista dał przed mszą mały koncert, a już po nabożeństwie lokalny historyk, pan Zbigniew Todorski opowiedział nam w kilku słowach o historii Kotunia i parafii, której siedzibą jest większa wieś (tu mogę dodać, że Chlewiska nie należą do parafii Kotuń, podlegają natomiast parafii pw. Wniebowzięcia NMP we wsi Żeliszew Podkościelny. Otrzymaliśmy na pamiątkę książkę pana Todorskiego. Jak sam autor przyznał, nie jest może najlepszym mówcą. Może, ale wiedzę z pewnością ma i warto było go posłuchać. Potem wróciliśmy na śniadanie.
![]() |
Witraż przedstawiający patrona w kościele pw. św. Antoniego w Kotuniu. |
Po ostatnim już śniadaniu wyszedłem na spacer, żeby raz jeszcze rozkoszować się urodą przydworkowego parku. Wypogodziło się zupełnie, w ciepłym słońcu można było się poczuć jak na przełomie wiosny i lata. Tylko róże nie kwitły. Ale żonkile tak. Zajrzałem raz jeszcze do budki nietelefonicznej i wysłuchałem opowieści o diabelskim adoratorze, popatrzyłem na wielki dąb i na misia z urwanym uchem, zaszedłem w miejsce, w którym wczoraj płonęło ognisko. Wreszcie - popatrzyłem na domki oddalone nieco bardziej, na korty i boiska - uzmysłowiły mi, jak rozległy teren obejmuje ośrodek.
![]() |
Piękne miejsce, po prostu piękne. |
A potem... potem przyszła pora na podsumowanie czterodniowych warsztatów. Każdy z uczestników otrzymał pamiątkowy dyplom i książki. Pan dyrektor Edward Przebieracz omówił różne punkty programu, a następnie głos zabrali organizatorzy konkursów: Aleksander Ciochoń podsumował zabawę szaradziarską... samemu ją rozwiązując i przyznając wyróżnienia. Nikomu nie udało się odgadnąć prawidłowego rozwiązania. Małgorzata Myrcha-Kamińska podsumowała wieczór antoniański.
O konkursie malarskim Marianny Czech-Godlewskiej pisałem już tutaj, zaznaczę więc raz jeszcze: zwyciężyłem w kategorii proza do obrazu "Burza". Z kolei w kategorii poezja do obrazu "Żuraw" wygrała Alicja Głuchowska. Bardzo podobał mi się jej tekst nawiązujący do tego, że świata znanego z dzieła już nie ma, że on przeminął, a dziś już wieś wygląda inaczej (często jak przedmieście dużego miasta).
W najważniejszym ze wszystkich punktów programu, Konkursie Jednego Wiersza o ziemi obiecanej, pan Edward długo odsłaniał karty, by wreszcie ogłosić zwyciężczynią Anetę Przybyłek z Bartoszyc (zaprezentuję wiersz, kiedy ukaże się pokłosie powarsztatowe). Myślę, że to zasłużona wygrana. Już na początku wywarł duże wrażenie na słuchaczach i ten efekt się utrzymał.
W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na Joannę Markocką - dyżurnego fotografa warsztatów (i innych imprez wydawnictwa). Nawet jeśli każdy ma dziś aparat w telefonie, to nie każdy potrafi wykorzystać w pełni jego możliwości (czy użyć lepszego sprzętu). A kielczanka tak.
![]() |
Podsumowanie: Alicja Głuchowska prezentuje swój wiersz o "Żurawiu". |
![]() |
Fotograf Joanna Markocka - rzadko na pierwszym planie, zawsze na miejscu. |
W sali pojawiła się jeszcze jedna postać: pani z obsługi ośrodka "Reymontówka", jedna z dbających o to, byśmy na każde śniadanie, obiad i kolację mieli przygotowane smaczne, pożywne i przyrządzone ze świeżych, a nie gotowych już produktów posiłki.
I nadszedł ten moment, którego może nie wyczekiwaliśmy, ale który był nieuchronny: pakowanie na drogę powrotną, ostatnie rozmowy, wymienienie się książkami i innymi drobiazgami, kto wcześniej tego nie zrobił, ostatni spacer czy fotografie. Czas pobytu w "Reymontówce" nieubłaganie dobiegał końca. Ale wcześniej był jeszcze obiad.
![]() |
Udany pobyt zawdzięczaliśmy m.in. znakomitej obsłudze i smacznym, świeżym posiłkom. |
I nadszedł ten moment, którego może nie wyczekiwaliśmy, ale który był nieuchronny: pakowanie na drogę powrotną, ostatnie rozmowy, wymienienie się książkami i innymi drobiazgami, kto wcześniej tego nie zrobił, ostatni spacer czy fotografie. Czas pobytu w "Reymontówce" nieubłaganie dobiegał końca. Ale wcześniej był jeszcze obiad.
Po południu odjechaliśmy z Chlewisk do domu. Wracaliśmy tą samą ekipą, którą przybyliśmy, inni odjechali już wcześniej. Było około godziny 15, świeciło piękne słońce. Po drodze zatrzymywaliśmy się chyba ze dwa razy, generalnie jednak obyło się bez poważniejszych problemów. Wieczorem cali i zdrowi znaleźliśmy się w swoich łóżkach.
![]() |
I nadszedł czas pożegnania z Chlewiskami. Do zobaczenia! To był piękny czas! |
Więcej zdjęć wrzuciłem tu, a mam ich jeszcze trochę, jakby ktoś chciał.
I przyszedł czas na refleksję powyjazdową. Cieszę się, że doszła do skutku niespodziewana jeszcze w styczniu podróż, która przez dłuższy czas była zagrożona. Chlewiska, Kotuń i Siedlce spodobały mi się na tyle, że chciałbym je jeszcze kiedyś odwiedzić - w innych okolicznościach, innym towarzystwie, inaczej, po prostu popatrzeć na okolicę i pozwiedzać, bo krajobrazy są piękne i miejsca też.
Cieszę się, że spędziłem czas w miłym towarzystwie, innym niż zwykle. Długi weekend minął w przyjaznej atmosferze, oby było nam dane znów się spotkać. Bardziej martwi kilka innych spraw: wiek wielu miłośników poezji, wyraźnie starszych od autora tych słów (ciekawe, czy udałoby mi się złapać kontakt z młodszymi odbiorcami; mnie jakoś temat bólu istnienia, którego wśród nich pełno, nie pociąga); to, że to są mimo wszystko dość hermetyczne i nieduże grupy (tradycyjno-chrześcijańska, z którą przebywałem w kwietniu której, obawiam się, za niedługo nie będzie, a wraz z nią kawał naszego świata przejdzie już do historii. Chociaż nie brak jej niezbędnego dystansu do świata i nierzadko krytycyzmu. Gdzie indziej z kolei brakuje mi bardziej realistycznego, naturalistycznego stosunku do świata - a mniej emocjonalnego) - może czas poszukać nowych wyzwań? Także podróżniczych - nogi lubią odwiedzać nowe miejsca, a oczy - poszerzać horyzonty.
Różne próby literackie ucieszyły mnie, chyba nie ma nic lepszego niż co jakiś czas zaprzątnąć sobie głowę czymś całkiem nowym. Wiersze inspirowane rzeźbami (a nawet ziemią obiecaną), proza malarska, krótkie, żartobliwe formy - umysł czuje się świeżo, zmysły szukają nowych wyzwań, a ręce rwą się do pracy. Trzeba pisać, żeby spróbować coś zdziałać - ale to na spokojnie.
Przywiozłem ze sobą kilka książek - i muszę przyznać, że większość z nich, które już przeczytałem, spodobała mi się (wiersze Anety Przybyłek, która zresztą wydała właśnie kolejne dzieło, opowieści o krowach i o młodocianym łobuzie Andrzeja Wróblewskiego), może i o nich bym coś napisał? Kilka moich (bodaj pięć) także się rozeszło i oby rozchodziły się dalej. O nowym wydawnictwie na razie nie myślę, po tym tekście pewnie przyjdzie czas na odpoczynek. Prędzej czy później musi przyjść.
Nie wiadomo, kiedy się trafi kolejny dłuższy wyjazd (niewakacyjny).
Efektem naszego wyjazdu będzie pokłosie warsztatów zawierające różne utwory (zwłaszcza te, które zwyciężyły w konkursach lub szczególnie się spodobały), refleksje, obrazki z życia literata-amatora-podróżnika, piękny znak naszej działalności.
Dziękuję pięknie wszystkim, dzięki którym ten wyjazd się udał: przede wszystkim państwu Czesławie i Edwardowi Przebieraczom, szefom Wydawnictwa św. Macieja Apostoła; pozostałym uczestnikom wyjazdu; panu dyrektorowi Reymontówki i wspaniałej obsłudze (mmm, posiłki!); pani kustosz muzeum i pani redaktor radia także dołożyły swoją cegiełkę, żeby zapewnić nam dodatkowe atrakcje. Z niecierpliwością wyczekuję pokłosia powyjazdowego i liczę na to, że już wkrótce spotkamy się ponownie! I że będzie interesująco - i inaczej, że odkryję dla siebie kolejne cuda Polski! Do zobaczenia, do usłyszenia, do poczytania!
![]() |
Książki, które przywiozłem ze sobą z Chlewisk. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz