Translate

środa, 5 czerwca 2019

W drodze do Budapesztu

Prolog
W roku 1987 brytyjski zespół rockowy Jethro Tull wydał kolejny swój album studyjny, Crest of a Knave (po polsku: Herb łotra). Najbardziej znanym fragmentem dzieła jest dziesięciominutowy utwór Budapest. W warstwie muzycznej Ian Anderson i Martin Barre nawiązali do twórczości Dire Straits, natomiast tekst piosenki opowiada o spotkaniu muzyków z pewną wyzywającą i budzącą ogólne zainteresowanie (jakie to częste u Andersona! przypomnijmy sobie Łowczynię...) dziewczyną, którą spotkali właśnie w stolicy Węgier. Kończy się taką oto frazą:




jej serce obracało się ku krajom Zachodu
i nie dbała o to
by być tamtej nocy w Budapeszcie
gorącej nocy w Budapeszcie


Tak nierealną się zdawała. Żyła chwilą. My też nie dbaliśmy o to, by zwiedzić Budapeszt. Tego się nie da zrobić w tak krótkim czasie. Po prostu: byliśmy tam i chłonęliśmy atmosferę tego przepięknego miasta całymi sobą. Budapeszt. To on właśnie odegra rolę głównego bohatera poniższego tekstu i następnych. Zdobył nasze serca.
To nie będzie tekst o historii, kulturze, mieszkańcach stolicy Węgier. Potraktuje on raczej o ludziach, którzy podróżują, ich obserwacjach, wrażeniach, odczuciach, luźnych skojarzeniach, wreszcie tym, co mnie (jako autora tekstu, obserwatora i aktywnego uczestnika) w tej podróży najbardziej zaciekawiło - a o dawnych dziejach można sobie szerzej poczytać gdzie indziej.

[uwaga techniczna: tam, gdzie piszę w liczbie mnogiej, gdzie używam słowa "my" itd., tam na myśli mam ogół uczestników wyjazdu - to w ramach nawiązywania bliższych kontaktów ze sobą. Koniec uwagi technicznej]




Wyjazd do Budapesztu w dniach od 23 do 26 maja 2019 roku organizowany był przez Tarnogórskie Centrum Kultury (dalej: TCK), w tym przede wszystkim nieocenioną panią Martę. Wspaniale jako kierowca autokaru spisał się pan Krzysztof. Nie można też zapomnieć o pilotce, pani Kasi. W roli przewodnika, mentora duchowego i, co chyba najważniejsze, tego, który przyciąga do siebie tłumy słuchaczy, wystąpił doktor Jacek Kurek z Chorzowa - w sumie niepozorny kulturoznawca, historyk, pasjonat muzyki i malarstwa, zyskujący natychmiast przy bliższym kontakcie i imponujący erudycją. Człowiek renesansu. Jeśli w opowieści tej czuć będzie wyraźnie echa opowieści pana Jacka (a czuć będzie jak lubczyk po potarciu nim palców), to dobrze. Człowiek czerpie z różnych źródeł, często bezwiednie, ale też filtruje to, co mu potrzebne.
Pan Jacek jest dla mnie fenomenem z jeszcze jednego powodu. Wolność. To jeden z nielicznych ludzi, jakich znam, którzy potrafią o tym pięknym stanie opowiadać tak, że od razu świat jawi się w jaśniejszych barwach, jak zieleń na dzisiejszym słońcu. Stanie, kiedy człowiek może osiągać szczyty własnych możliwości twórczych, a słowo, obraz, dźwięk same do niego przychodzą. I to wszystko bierze się ze zrozumienia, z empatii, z uznania drugiego człowieka za samodzielnie odczuwającą jednostkę.
Jednak większość używających w swoich wystąpieniach słowa "wolność" kojarzy mi się z demagogami szczególnie jej nieznoszącymi, myślącymi o tym, jak zniewolić ciała i umysły z pożytkiem wyłącznie dla siebie (niemało podobnych typów stało się uznanymi artystami tworzącymi wielkie dzieła sztuki). Ale mniejsza z tym.

Budapeszt. Stolica, największe i najludniejsze miasto Węgier. Leży nad modrym Dunajem i historycznie rzecz ujmując, składa się z trzech części: położonego na północy (na lewym brzegu rzeki) Pesztu oraz znajdujących się na południu (na prawym brzegu) Budy oraz Starej Budy (Obudy), połączonych w jedność dopiero w dziewiętnastym wieku, ale ciążących ku sobie już wcześniej. Ziemia, nad którą panowali Rzymianie, Hunowie, Madziarzy, Turcy i Habsburgowie i ta wielokulturowość jest tutaj doskonale widoczna (np. na Górze Zamkowej można ujrzeć elementy zdobień w stylu muzułmańskim). Miasto jakby zastygło w swojej dziewiętnastowieczności, bo nad jego centrum dominują monumentalne budowle (oryginalne i zrekonstruowane) z tej epoki. Piękne, wąskie uliczki aż zachęcają do spacerów, a wielkie place oszałamiają rozmiarem, rozmachem, ale i swego rodzaju kameralnością. Na zewnątrz tego świata wszystko wygląda inaczej. 
Nie sposób o wszystkich miejscach naraz napisać, nie sposób wszystkie albo choćby znaczną część zobaczyć w ciągu trzech dni. Ale można wędrować jak nie przymierzając Szwejk po drodze do Czeskich Budziejowic: czerpać wszystko, co najlepsze z otaczającej przestrzeni, nie martwiąc się o cele - bo te same niepostrzeżenie dotkną umysłu, trzeba tylko umieć to sobie wyobrazić, nie wiedząc bliżej o nich samych wiele. Szwejk wiedział, dokąd chce dojść, a reszta zadziała się sama.


Miasto świętego Andrzeja
No, ale czas już skończyć część encyklopedyczno-informacyjną, a zacząć opowieść. Pięćdziesiąt kilka osób to pięćdziesiąt kilka w wielu miejscach zupełnie odmiennych od siebie historii. Inne spojrzenia, inne zamiłowania, inne kroki. Dlatego traktujmy tę historię jako tylko jedną z wielu podobnych, gdzie pewne elementy wychodzą naprzeciw czytelnikowi, by ukryć inne w swym cieniu.
Kiedy wyjeżdżaliśmy w czwartkowy poranek z Tarnowskich Gór, aura wybitnie nam nie sprzyjała, gdyż padał rzęsisty deszcz (co przypomina mi się w chwili, gdy piszę te słowa). W tym to deszczu zajechaliśmy aż na Słowację, gdzie wreszcie się rozpogodziło. Czas w drodze umilał podróżującym telewizor wyświetlający czarną komedię The Grand Budapest Hotel oraz grająca w tle muzyka (pan Kurek pasjonuje się sztuką i wspaniale o niej opowiada). Nie brakowało też typowych dla takich wyjazdów sytuacji, jak spór o miejsca w pojeździe. Wszystko jednak ma swój cel, a towarzystwo, z którym usiadłem na tyłach, okazało się znakomite z wielu względów. Wszystkie dowcipy trudno opowiedzieć. 
Na dłuższy postój autokar zatrzymał się w miejscowości Szentendre (po polsku: miasto świętego Andrzeja). Nie przesadzę chyba, jeśli wdzięk tegoż urokliwego zakątka porównam do wrażenia, jakie wywarły na mnie kiedyś kamienne miasteczka prowansalskie - z przypominającym górską twierdzę Gassin oraz zakręconym i jakby nierealnym Ramatuelle na czele. Miasto o zabudowie w dużej mierze drewnianej, najwyżej jednopiętrowej, rozłożyło się na naddunajskich wzgórzach wzdłuż swojej głównej ulicy. Po wyjściu z autokaru przeszliśmy przez nią i rozdzielili się na małe, spacerujące grupki.
W centrum działało kino plenerowe, a nad placem powiewały rzędy abażurów. Tym, co mnie - i nie tylko mnie - chyba najbardziej zdziwiło, był wielki napis "Jezu, ufam Tobie" przed miejscowym kościołem. Widać - nasi tu byli! Porośnięte winoroślami domy, liczne donice z pelargoniami oraz wąskie, kręte uliczki przywoływały na myśl - jak powiedziałem już wyżej - słoneczną Francję. Leniwie snujący się Dunaj zachwycał swoim ogromem, spokojem i lekko chłodził rozgrzane powietrze. Co mnie szczególnie urzekło, to zmysłowe róże pnące się po murach i płotach, pachnące intensywnie i przypominające mi swojskie otoczenie. 
Co jeszcze warto zobaczyć w Szentendre? Muzeum marcepana, liczne sklepiki z pamiątkami, zaniedbany prawosławny (od osiemnastego wieku zamieszkiwali tu licznie Serbowie) cmentarz. Niektórzy bardzo chcieli skosztować miejscowego wina. Trudno jednak oddać tę specyficzną aurę miasteczka w kilku słowach, niech więc przemówią zdjęcia:






Z oczywistych powodów zamieszczam tylko takie zdjęcia, na których nie ma ludzi lub jest ich mnóstwo. I chodzi nie o to, by ktoś je później wykorzystywał do jakichś niecnych celów. 
Ruszyliśmy dalej. Wkrótce dotarliśmy do głównego celu naszej podróży, a jazda przez węgierską stolicę minęła bez większych przeszkód. Budapeszt ma w sobie coś takiego, że jego centrum wydaje się niemal bajkowe (budowle secesyjne z licznymi ozdobami, które przywołują na myśl czasy cesarza Franciszka Józefa). W pierwszej chwili skierowaliśmy się ku miejscu oddającemu cześć i chwałę herosom węgierskiej historii. 


Plac Bohaterów oświetlony promieniami powoli zachodzącego słońca prezentował się imponująco. Ogromne posągi umieszczone na masywnych cokołach zwracały uwagę także ze względu na kunszt twórców oraz drobiazgowość wykonania szczegółów (stroje, konie): 



Następnie udaliśmy się w stronę urokliwego, położonego bezpośrednio nad wielką rzeką zamku. Już sam most i stojące na nim lampy sprawiały wrażenie, jakby czas zatrzymał się tam ponad sto lat temu, a widok zamku tylko potęgował ten efekt. Od razu budził skojarzenia z budowlami habsburskiej Austrii czy współczesnego jej Paryża, jednakże on sam, w mieście jakby przedwiekowym, w którym dawne tradycje są aż nadto widoczne, zachował swój charakter.


Tam posłuchaliśmy opowieści o historii, zachwyciliśmy się bogatymi formami tak sztuki, jak i przyrody i zaczęliśmy ustalać plany na piątek:



I wreszcie to, na co zmęczeni podróżnicy czekali od dawna: spoczynek i możliwość zastanowienia się nad cudami tego świata. Po zakwaterowaniu w hotelu Amadeus wyprawa udała się na kolację. I tu nastąpił pewien zgrzyt. Coś, co wzbudziło bowiem poważne wątpliwości, to to, czy trzygwiazdkowy węgierski hotel w stolicy nie przygotowuje czasem posiłków z dań gotowych, ponieważ - jak co poniektórzy się złościli - były one dosyć suche i jednorodne w wyglądzie! Inna sprawa to kwestia serwowania posiłków - kilka pań twierdziło, że niektórzy już zdążyli zjeść, zanim one doczekały się podejścia kelnerów - na drugi dzień wyglądało to już nieco lepiej, ale i tak - biorąc pod uwagę opinię całej grupy - należałoby ich ocenić co najwyżej średnio.

Sam hotel, położony w pewnej odległości od centrum, sprawiał wrażenie raczej korzystne - duże, przestronne, nieźle wyposażone pokoje - choć pojawiały się inne dziwne kwestie - na przykład przecięty materiał kanapy. No, ale ostatecznie byliśmy bardzo zmęczeni i szybko oddaliśmy się odpoczynkowi. Kolejny dzień zapowiadał się emocjonująco... 

Zdjęcia: autorem wszystkich zdjęć wykorzystanych w tym i następnych tekstach jestem ja sam (oprócz zdjęć term, ale o tym w stosownym miejscu). 
1. Malownicze centrum Szentendre
2. Pnąca róża na murze w Szentendre - o niesamowitej energii i zmysłowym zapachu
3. Leniwie płynący Dunaj
4. Uliczka i kościół w Szentendre
5. Centrum Szentendre
6. Graffiti
7. Jezu, ufam Tobie
8. Kolumna na Placu Bohaterów w Budapeszcie
9. Posągi na Placu Bohaterów
10. Zamek z bliska
11. Baszta zamkowa (z XIX w.!)
12. Zamek nad Dunajem

W części drugiej zwiedzimy Górę Zamkową, obejrzymy manifestację węgierskiej młodzieży, popłyniemy statkiem, a potem udamy się do gorących źródeł. I nie tylko...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz