Zajechaliśmy do Podhorców
– miejscowości niewielkiej, położonej na wschód od Oleska. Znajduje się tam
wielki i niesamowity pałac zwany "Wersalem Podola". Posiada on liczne
cechy obronne, jak częściowo zasypaną już fosę, wieżyczki i potężne, imponujące
mury. Stoi w miejscu, z którego jest doskonale widoczny z dużej odległości,
teren bowiem pozbawiony jest większych skupisk wysokich drzew i
przesłaniających okolice szczytów. Kiedy zbliżamy się do niego, mijamy liczne
drzewa będące pomnikami przyrody, jak stare lipy, skały, za nami zostaje
zabytkowy kościół. Czujemy jednak, że coś jest nie tak, bo oto ogromna,
wspaniała niegdyś budowla wygląda, jakby przetoczył się przez nią huragan
wojenny, a poprawiła po nim szarża ruskich czołgów (i może niekoniecznie
czołgów, ale Rosjan to już i owszem).
Tu trzeba w kilku
zdaniach przedstawić historię zamku, żeby stało się zrozumiałe, dlaczego tak, a
nie inaczej to wszystko wygląda. Olbrzymia siedziba magnackiej rodziny
Koniecpolskich została wzniesiona na wysokiej górze niedługo przed wielkim
kryzysem Rzeczypospolitej, bo w roku 1640. Jej wnętrza prezentowały się
wspaniale (co można jeszcze dziś ujrzeć na obrazach i ich reprodukcjach) i
świadczyły o potędze i zamożności właścicieli. Otoczono ją wielkimi, tarasowymi
ogrodami. Znajdowały się w niej m. in. pomarańczarnie, figarnie, pasieki,
hodowle ryb i inne podobne atrakcje. Kolejnymi właścicielami pałacu byli
Sobiescy, a potem Rzewuscy. Na początku drugiej połowy XVIII wieku zbudowano
barokowo-klasycystyczny kościółek położony po drugiej stronie głównej drogi, o
którym będzie jeszcze poniżej. Pałacowi nadano jeszcze większy rozmach i
przepych niż posiadał uprzednio.
Niestety, kiedy Wacław Rzewuski zmarł (rok
1779), rozpoczęła się degrengolada Podhorców połączona z wyprzedażą
znajdującego się tam majątku. W ciągu wieku XIX sytuacja budowli poprawiła się
i podniszczony pałac odbudowano (za sprawą Leona Rzewuskiego; zrekonstruował on
pałacowe sale, odmalował ściany, sprowadził wiele obrazów, zwłaszcza portretów,
oraz elementów oręża). Okres jego świetności definitywnie zakończyła I wojna
światowa, od której zabytek popadał w coraz większą ruinę. Upadek budowli
pogłębił się w czasie II wojny światowej, a ogromu nieszczęść dopełnił wybuch
składowanej w jednym ze skrzydeł pałacu amunicji, który poczynił ogromne
zniszczenia w części gospodarczej. W roku 1956 w pałacu zamienionym na szpital
dokonano podpalenia, a ogień strawił to, co jeszcze dało się zniszczyć.
Zobaczymy to zresztą na zdjęciach. Od kilku lat trwają próby przywrócenia
dawnej świetności Podhorcom, obyśmy się doczekali pomyślnego finału prac (bo to
różnie bywa, nigdy nie wiadomo, czy fundusze się nie skończą, czy politycy będą
przychylni itd.)
A teraz o Podhorcach tak,
jak to nasza wyprawa widziała. Przed samym zamkiem rozłożyli się ze swymi
straganami miejscowi kupcy, którzy sprzedawali – między innymi – wyborne maliny
(na Ukrainie nie obowiązują normy unijne! i to jest z perspektywy podróżnika
wspaniałe) i znakomity kwas chlebowy, który doskonale radził sobie z
pragnieniem (a dzień był gorący, żar wręcz lał się z nieba). Zbliżając się do
budowli przechodzimy obok licznych starych, rozłożystych lip. Na tyłach mamy
zieloną, trawiastą równinę.
Wnętrze zamku sprawia
wrażenie wręcz potworne, ponieważ zostało ograbione dosłownie ze wszystkiego.
Czego nie zdewastowano, czego nie rozkradziono, to strawił pożar i zniszczyła
eksplozja amunicji (na przykład malowidła naścienne). Jego główną ozdobą są
zdjęcia tętniące dawnym życiem Podhorców (ale kto chce oglądać obraz kominka
zamiast żywego ognia trawiącego polana!?) Przechadzając się po pustych,
kamiennych komnatach miałem w głowie obraz tego, co na zewnątrz, obrazów, z
jakimi spotykam się codziennie i pomyślałem sobie, że "tak przemija chwała
świata". Oby jednak nie. Okolica jest przepiękna i odrestaurowany pałac
stanowiłby jej pierwszoplanową ozdobę i świadectwo pamięci.
Budowla ma szanse na
przetrwanie, ponieważ zainteresowani są nią Polacy (miejscowe władze chętnie
pozwolą na odbudowę, ale pod warunkiem, że kto inny za to zapłaci; głównie
dlatego, że nasi ziomkowie uważani są przez rządzących Ukrainą za zagrożenie,
często za ciemięzców i jednocześnie za tych, którzy odpowiadają za wiele z
nieszczęść tego kraju; prawda zaś, jak zwykle, jest bardziej skomplikowana, tym
niemniej oligarchia nie jest Polsce przychylna i nic nie wskazuje na to, by
miało się to w najbliższym czasie zmienić). W przeciwnym wypadku ruina
niszczałaby, dopóki by się nie zawaliła/nie została rozebrana.
O mądrości
rekonstruktorów świadczy to, że odbudowę zamku zaczęto od dachu, dzięki czemu
padające deszcze nie dostają się już do środka, co hamuje proces niszczenia
kamienia. Wprawdzie niewiele poza tym się na razie zadziało, ale kilka lat
temu, co wiem od innych osób, które wówczas znalazły się w tej okolicy, nie
było nawet tego poszycia. Poprzestańmy więc na tym i spójrzmy na to, co
znajduje się w pobliżu pałacu.
Po przeciwnej stronie
drogi stoi okrągła świątynia będąca w niewiele lepszym stanie niż zamek –
zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz widać odpadające fragmenty ścian, zużyte
materiały i kompletne zaniedbanie ze strony miejscowych. Zdewastowane
wnętrze, trzyma się o tyle, o ile, obraz nędzy i rozpaczy. To ten właśnie kościół, wspomniany już wyżej.
Jest on o tyle ciekawy, że zdaniem znawców przypomina miniaturę watykańskiej
Bazyliki św. Piotra. Stał się z tego powodu sławny natychmiast po wybudowaniu.
Zachwyca kolumnadą od frontu, ale też pięknym, odnowionym ogrodem dookoła. Przed
kościołem stał stary krzyż, akurat odnawiany przez konserwatora (bardzo
osobliwy zbieg okoliczności).
Przyjrzeliśmy się
budowli, jeszcze jeden rzut oka na pałac i ruszyliśmy w stronę Złoczowa, o
którym w kolejnym odcinku. W nim ujrzymy piękne wnętrza (i zewnętrza) zamku w
Złoczowie, zwrócimy uwagę na ponurą historię budowli, a jeszcze później... zobaczymy, co będzie później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz