Translate

środa, 25 września 2019

Podhorce


Zajechaliśmy do Podhorców – miejscowości niewielkiej, położonej na wschód od Oleska. Znajduje się tam wielki i niesamowity pałac zwany "Wersalem Podola". Posiada on liczne cechy obronne, jak częściowo zasypaną już fosę, wieżyczki i potężne, imponujące mury. Stoi w miejscu, z którego jest doskonale widoczny z dużej odległości, teren bowiem pozbawiony jest większych skupisk wysokich drzew i przesłaniających okolice szczytów. Kiedy zbliżamy się do niego, mijamy liczne drzewa będące pomnikami przyrody, jak stare lipy, skały, za nami zostaje zabytkowy kościół. Czujemy jednak, że coś jest nie tak, bo oto ogromna, wspaniała niegdyś budowla wygląda, jakby przetoczył się przez nią huragan wojenny, a poprawiła po nim szarża ruskich czołgów (i może niekoniecznie czołgów, ale Rosjan to już i owszem).



Tu trzeba w kilku zdaniach przedstawić historię zamku, żeby stało się zrozumiałe, dlaczego tak, a nie inaczej to wszystko wygląda. Olbrzymia siedziba magnackiej rodziny Koniecpolskich została wzniesiona na wysokiej górze niedługo przed wielkim kryzysem Rzeczypospolitej, bo w roku 1640. Jej wnętrza prezentowały się wspaniale (co można jeszcze dziś ujrzeć na obrazach i ich reprodukcjach) i świadczyły o potędze i zamożności właścicieli. Otoczono ją wielkimi, tarasowymi ogrodami. Znajdowały się w niej m. in. pomarańczarnie, figarnie, pasieki, hodowle ryb i inne podobne atrakcje. Kolejnymi właścicielami pałacu byli Sobiescy, a potem Rzewuscy. Na początku drugiej połowy XVIII wieku zbudowano barokowo-klasycystyczny kościółek położony po drugiej stronie głównej drogi, o którym będzie jeszcze poniżej. Pałacowi nadano jeszcze większy rozmach i przepych niż posiadał uprzednio.
 Niestety, kiedy Wacław Rzewuski zmarł (rok 1779), rozpoczęła się degrengolada Podhorców połączona z wyprzedażą znajdującego się tam majątku. W ciągu wieku XIX sytuacja budowli poprawiła się i podniszczony pałac odbudowano (za sprawą Leona Rzewuskiego; zrekonstruował on pałacowe sale, odmalował ściany, sprowadził wiele obrazów, zwłaszcza portretów, oraz elementów oręża). Okres jego świetności definitywnie zakończyła I wojna światowa, od której zabytek popadał w coraz większą ruinę. Upadek budowli pogłębił się w czasie II wojny światowej, a ogromu nieszczęść dopełnił wybuch składowanej w jednym ze skrzydeł pałacu amunicji, który poczynił ogromne zniszczenia w części gospodarczej. W roku 1956 w pałacu zamienionym na szpital dokonano podpalenia, a ogień strawił to, co jeszcze dało się zniszczyć. Zobaczymy to zresztą na zdjęciach. Od kilku lat trwają próby przywrócenia dawnej świetności Podhorcom, obyśmy się doczekali pomyślnego finału prac (bo to różnie bywa, nigdy nie wiadomo, czy fundusze się nie skończą, czy politycy będą przychylni itd.)
A teraz o Podhorcach tak, jak to nasza wyprawa widziała. Przed samym zamkiem rozłożyli się ze swymi straganami miejscowi kupcy, którzy sprzedawali – między innymi – wyborne maliny (na Ukrainie nie obowiązują normy unijne! i to jest z perspektywy podróżnika wspaniałe) i znakomity kwas chlebowy, który doskonale radził sobie z pragnieniem (a dzień był gorący, żar wręcz lał się z nieba). Zbliżając się do budowli przechodzimy obok licznych starych, rozłożystych lip. Na tyłach mamy zieloną, trawiastą równinę.
Wnętrze zamku sprawia wrażenie wręcz potworne, ponieważ zostało ograbione dosłownie ze wszystkiego. Czego nie zdewastowano, czego nie rozkradziono, to strawił pożar i zniszczyła eksplozja amunicji (na przykład malowidła naścienne). Jego główną ozdobą są zdjęcia tętniące dawnym życiem Podhorców (ale kto chce oglądać obraz kominka zamiast żywego ognia trawiącego polana!?) Przechadzając się po pustych, kamiennych komnatach miałem w głowie obraz tego, co na zewnątrz, obrazów, z jakimi spotykam się codziennie i pomyślałem sobie, że "tak przemija chwała świata". Oby jednak nie. Okolica jest przepiękna i odrestaurowany pałac stanowiłby jej pierwszoplanową ozdobę i świadectwo pamięci.
Budowla ma szanse na przetrwanie, ponieważ zainteresowani są nią Polacy (miejscowe władze chętnie pozwolą na odbudowę, ale pod warunkiem, że kto inny za to zapłaci; głównie dlatego, że nasi ziomkowie uważani są przez rządzących Ukrainą za zagrożenie, często za ciemięzców i jednocześnie za tych, którzy odpowiadają za wiele z nieszczęść tego kraju; prawda zaś, jak zwykle, jest bardziej skomplikowana, tym niemniej oligarchia nie jest Polsce przychylna i nic nie wskazuje na to, by miało się to w najbliższym czasie zmienić). W przeciwnym wypadku ruina niszczałaby, dopóki by się nie zawaliła/nie została rozebrana.
O mądrości rekonstruktorów świadczy to, że odbudowę zamku zaczęto od dachu, dzięki czemu padające deszcze nie dostają się już do środka, co hamuje proces niszczenia kamienia. Wprawdzie niewiele poza tym się na razie zadziało, ale kilka lat temu, co wiem od innych osób, które wówczas znalazły się w tej okolicy, nie było nawet tego poszycia. Poprzestańmy więc na tym i spójrzmy na to, co znajduje się w pobliżu pałacu.
Po przeciwnej stronie drogi stoi okrągła świątynia będąca w niewiele lepszym stanie niż zamek – zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz widać odpadające fragmenty ścian, zużyte materiały i kompletne zaniedbanie ze strony miejscowych. Zdewastowane wnętrze, trzyma się o tyle, o ile, obraz nędzy i rozpaczy. To ten właśnie kościół, wspomniany już wyżej. Jest on o tyle ciekawy, że zdaniem znawców przypomina miniaturę watykańskiej Bazyliki św. Piotra. Stał się z tego powodu sławny natychmiast po wybudowaniu. Zachwyca kolumnadą od frontu, ale też pięknym, odnowionym ogrodem dookoła. Przed kościołem stał stary krzyż, akurat odnawiany przez konserwatora (bardzo osobliwy zbieg okoliczności).
Przyjrzeliśmy się budowli, jeszcze jeden rzut oka na pałac i ruszyliśmy w stronę Złoczowa, o którym w kolejnym odcinku. W nim ujrzymy piękne wnętrza (i zewnętrza) zamku w Złoczowie, zwrócimy uwagę na ponurą historię budowli, a jeszcze później... zobaczymy, co będzie później. 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz