Translate

piątek, 20 września 2019

Olesko



Kontynuuję cykl podróżniczy, który – mam nadzieję – na dłuższą metę okaże się rozwojowy. W najbliższych trzech odcinkach opiszę (oraz ubarwię zdjęciami) trzy budowle, które miałem okazję widzieć w zeszłym roku przy okazji wyjazdu na Ukrainę: trzy zamki będące niegdyś własnością rodziny Sobieskich (tej samej, z której wywodził się król Rzeczypospolitej Jan III) – nieco zaniedbanego, ale znajdującego się – przynajmniej wewnątrz budowli – w całkiem dobrym stanie Oleska, kompletnie zrujnowanych, ale mozolnie powstających – dzięki finansowemu wsparciu z Polski – z martwych Podhorców oraz najpiękniejszego, ale też kryjącego w sobie najmroczniejszą, najbardziej przerażającą historię Złoczowa.


Zamek w Olesku

Wyjazd, podobnie jak opisywaną już imprezę budapeszteńską, organizowało Tarnogórskie Centrum Kultury, nawet wielu spośród uczestników wspomnianej brało udział także w podróży, której głównym celem był Lwów, a pomniejszym m. in. właśnie te trzy wiekowe zabytki. Zaznaczyć tu muszę, że chętnie opisałbym całość wyprawy, ale pamięć ludzka jest zawodna i pewne szczegóły już mi umknęły (nawet przy pomocy zdjęć i opisów nie potrafię ich sobie do końca przypomnieć). Dlatego też odkryję tylko niektóre fragmenty, przez które – być może – prześwitywać będzie większy obraz całości. A teraz przyjrzymy się warunkom transportu za naszą wschodnią granicą.
Na wstępie powiedzieć trzeba dosadnie – ukraińskie drogi, nawet te większe, nie spełniają jakichkolwiek wymagań dotyczących komfortu jazdy, o zgrozo – bezpieczeństwa! czy nawet estetyki. Człowiek jadący po nich ryzykuje na przykład urwanie koła czy wykolejenie się na jednym z licznych uszkodzeń nawierzchni. Autobus trząsł się niemiłosiernie, a niektóre wydawane przez niego podczas jazdy odgłosy budziły złe odczucia. Tyle dobrego, że nic poważnego się nie stało (ani z ludźmi, ani z pojazdem). Często polskie drogi w okolicach oddalonych od większych miast są w lepszym stanie niż te, przez które przejeżdżaliśmy pamiętnego czerwca.
Pierwszym z trzech miast, do którego zajechaliśmy, było niewielkie miasteczko Olesko położone nieco na wschód od Lwowa. Jest ono najbardziej znane z tego, że na świat w nim przyszło dwóch kolejnych polskich królów – Michał Korybut Wiśniowiecki (tu by można przytoczyć słowa hrabiego d'Allonville o Ludwiku XVI: "ten cnotliwy monarcha, którego jedyną winą było to, iż został królem"; monarcha nigdy nie rządzi sam, a w przypadku źle ocenianego panowania jest tylko symbolem warstwy rządzącej; ostatecznie ktoś wpadł na pomysł, by go wybrać, a ograniczenia Michała musiały być znane przed jego wstąpieniem na tron; jeszcze inna rzecz, że wszelkie uproszczenia w tej materii zazwyczaj wprowadzają w błąd) oraz Lew Lechistanu, jak zwali go Turcy Osmańscy, Jan III z rodu Sobieskich.
W Olesku znajduje się średniowieczny zamek, dawna siedziba miejscowych, rodzimych władców (których siedziba znajdowała się w Haliczu – od niego wywodzi się nazwa Galicji) oraz licznych rodów książęcych i magnackich, najświetniejszych w dziejach Rzeczypospolitej. Od roku 1366 miasto znajdowało się w granicach Polski. Kamienną fortecę i jej umocnienia, zachowane w dużej mierze aż do tej pory, wybudował żyjący na przełomie XVI i XVII magnat kresowy Jan Daniłowicz, którego córka miała zostać matką Jana III Sobieskiego. Właściciele zmieniali się jeszcze wielokrotnie, a zamek zmieniał się wraz z nimi. Kryzys przyszedł wraz z wojskami austriackimi przy okazji I rozbioru, rozebrano wówczas także wnętrza budowli. Tuż przed I wojną światową odrestaurowano dawną siedzibę królewską tylko po to, by zniszczyli ją żołnierze wojujących stron. Kolejna wojna i okres następujący bezpośrednio po niej to najczarniejszy okres w dziejach obiektu, a potem przyszedł czas na odbudowę, która prowadziła przez założenie magazynu dzieł sztuki nie tylko w Olesku, ale także w Podhorcach (a przy nich Olesko wygląda jak pierwszy cud świata) i w Złoczowie. Przyjrzyjmy się samej posiadłości.
Znajduje się ona na wyniosłym, nieco zarośniętym drzewami wzniesieniu. Dziedziniec zamku jest mocno zapuszczony, m. in. rośnie tam wiele chwastów, a i same fasady swoim wyglądem nie zachęcają do wejścia do środka. Można by się spodziewać podniszczonego, ledwie przypominającego o dawnej świetności zabytku. Wnętrze jest jednak bardzo przytulne, widać, że włożono wiele wysiłku w restaurację starej budowli. Znajduje się w niej siedziba Galerii Lwowskiej z ogromnymi zbiorami dzieł sztuki: rzeźb, w wielu wypadkach przedstawiających świętych, anioły i Madonny, obrazów na czele z „Bitwą pod Wiedniem” i „Bitwą pod Parkanami”, portretów szlachciców i wielu innych. Część z nich poddano w ostatnich latach gruntownej konserwacji. Pewnych rzeczy nie dało się objąć satysfakcjonującym ujęciem, ale, jak sądzę, co nieco te zdjęcia pokażą.
Co jeszcze można powiedzieć? Że sympatyczne wrażenie wywarły na mnie osoby pracujące w zamku, cała obsługa i owo spotkanie z przeszłością także pod tym względem uznaję za udane.
Gdy wracaliśmy już do autokaru, moją uwagę przykuła uszkodzona rzeźba ustawiona na skarpie, do której z trzech stron prowadziły kompletnie zdewastowane schody. Trudno o coś bardziej niepasującego do scenerii, tym bardziej, że "dzieło" w tym stanie prezentuje się wprost odrażająco. Aż nadto dobrze przypomina o nieciekawych losach budowli.
Przed zamkiem lokalni handlarze rozbili targowisko, na którym kupić można było między innymi koszulki i kapcie, różnego rodzaju ozdoby, pocztówki i wiele innych drobiazgów i pamiątek. Pokaźna grupa z nas rozeszła się po straganikach wypatrując czegoś dla siebie. Aż do tego dnia nie słyszałem o miodzie z kolendry, a tu miałem okazję nabyć cały słoiczek (smakował wspaniale!) Wyprawa ruszyła w dalszą drogę. Ciąg dalszy nastąpi.

W kolejnych dwóch odcinkach przedstawię dwa pozostałe zamki.
Poniżej zdjęcia, obraz nie mieści się na jednym. 
Aha, nie wkleiłem zdjęcia całego zamku, bo za dużo na tych zdjęciach ludzi. 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz