Translate

środa, 15 marca 2023

Poezje i Herezje, Kraków, Cafe Szafe, 12.03.2023

Zacznę tę opowieść w miejscu, w którym skończyłem poprzednią, czyli w drodze z Hetmana Gliwice na przystanek autobusowy, skąd chciałem dojechać do Centrum Przesiadkowego i dalej do Krakowa. Wiedziałem, że się spóźnię na Poezje i Herezje #99: fabularne mam sny, ale w swojej naiwności sądziłem, że przybędę po jakichś 20 minutach (zapomniałem o rozmiarach ruchu w wielkim mieście). Droga upłynęła na lekturze najnowszej antologii wydanej w Wydawnictwie św. Macieja Apostoła o tematyce antywojennej (z powodu wydarzeń za wschodnią granicą Polski), o której będzie w jednym z najbliższych wpisów i słuchaniu muzyki. 

Kolejna edycja Poezji i Herezji budziła we mnie pewien niepokój, mianowicie: czy zdążę przygotować program? Czy zdążę dojechać na czas z turnieju szachowego? Czy uda mi się zainteresować swoimi utworami ludzi? Działania przebiegały, po raz kolejny, w sposób nieskoordynowany (istniał tylko zarys planu), na wariackich papierach. Ale wróćmy do przerwanej opowieści. 
Droga do CP i do Krakowa upłynęły bardzo spokojnie, właściwie to nic się nie działo, a główną atrakcją w trasie było podziwianie, jak się dzień wydłuża i jak wygląda wielkie miasto z okien autobusu. Potem jeszcze na szybko coś zjadłem i popędziłem do klubu Cafe Szafe, w którym zaczęła się już impreza. Było koło godziny 18:50, kiedy dotarłem na miejsce (spotkanie trwało od około 18). Przed drzwiami spotkałem Janusza Wieczorka, który na mój widok powiedział: "nie wchodź tam! Tam są sami walnięci poeci!" (śmiech) Oczywiście, właśnie po to przyszedłem - żeby ich spotkać i znaleźć się wśród nich. Więc wszedłem. 
Przy barze natknąłem się na prowadzącego Michała Krzywaka. Widok tej łysej głowy zawsze wprawia mnie w świetny humor i poczucie, że będzie dobrze. Zasiadłem na froncie widowni. Teksty, jak to ostatnio bywa, miałem w telefonie (do końca nie wiedziałem, co przedstawię, wybierałem trochę na chybił trafił niedzielnego poranka). Wiele znajomych twarzy (Mariusz! Magda! brawo!), kameralna atmosfera sprawiają, że te spotkania nabierają przytulnego, swojskiego charakteru. 
Jako się rzekło, spóźniłem się do klubu, w związku z czym o pierwszej części imprezy nie mogę wiele powiedzieć. Wiem tylko, że nie wszyscy mogli się pojawić. Z tego powodu główną atrakcję stanowił dla mnie monodram Magdy i Mariusza: było podniośle, było zabawnie, było intrygująco - przy dźwiękach muzyki. Podobał mi się też występ pani, w trakcie której występu wszedłem, a której - niestety - z imienia nie pamiętam... Moją z kolei prezentację postanowił uatrakcyjnić duży pies przypominający nieco ś. p. Tamiego, ale obyło się bez większych problemów. Przedstawiłem trzy utwory: nieco romantyczne Słońce nad Kamieńczykiem, którego bohatera uroki przyrody pobudzają do działania i tchną mocnym uczuciem, Lubię, jak uśmiechasz się (nie mogę uwierzyć, że to była premiera, musiałem o jakimś występie zapomnieć) oraz delikatna Karolina - także z nutką optymizmu. 
Ważną cechą Poezji i Herezji jest możliwość zaprezentowania zupełnie dowolnego repertuaru bez względu na formę, treść, głoszone poglądy i bez opłaty. A to sprzyja rozwojowi sceny. 
Na koniec imprezy wystąpił zespół Milam w czteroosobowym składzie: wokalistka i klawiszowiec w jednym Magda Przybyszowska, gitarzysta Marcin Potoniec, basista Damian Roman i perkusista Arek Kołodziej. Wprawdzie w opisie grupy widnieje, że gra ona muzykę chill-outową, indie rockową (brrr! to "indie" w nazwie!) i czerpie wiele z muzyki islandzkiej i ambientowej, mnie jednak owa twórczość przywiodła na myśl takie zespoły jak wczesne Porcupine Tree i no-man. No nie jest podobne? Przyjemne, rozlane, nastrojowe granie z pewną dawką melancholii. Po koncercie zamieniłem jeszcze parę słów z Magdą, pożegnałem się z ludźmi i ruszyłem w stronę dworca. Udało mi się jeszcze zobaczyć nocny Rynek. 
Podróż powrotna minęła bardzo spokojnie, około wpół do pierwszej wróciłem do domu i dość szybko się położyłem spać. Taki to był dzień: na wariackich papierach, bez ładu, składu i pomyślunku, bardzo chaotyczny, obfitujący we wrażenia (jeśli nawet nie wynika to z tekstów, to ich moc chwilami przytłaczała!), ale ostatecznie bardzo pozytywny i radosny. Kolejna edycja Poezji i Herezji będzie mieć numer 100 i z tej okazji trzeba będzie przygotować coś specjalnego (na kształt tego, co w lutym, co planowałem na luty). Aha, nie będzie tym razem nagrania z występu, zdjęcia w większej liczbie są dostępne choćby u Mariusza Głąba, na refleksje jeszcze przyjdzie czas, teraz jest na to za wcześnie. Ale nadejdzie weekend, nadejdą sny o lepszym świecie. 

Do poczytania! 

Wszystkie fotografie mojego autorstwa. 

Magda i Mariusz

Zły pies

Prowadzący Michał czyta wiersz

Zespół Milam


Karolina
Idę na przystanek ulicą Damrota,
ot, wtorek, jak każdy; w szarościach Katowic,
gdy wieczór się zbliża, niewiele się dzieje.
Wolumin w plecaku, a na nim pokrowiec:
wiatr burzy ład w głowie, pod butem też słota,
a kawki wciąż skrzeczą. To zmierzch czy zarzewie?

Po lewej uczelnia w ceglanym kolorze,
po prawej parkingi i ludzie na schodach:
pamiętam wciąż chwile, gdy sam się uczyłem.
I nagle ten klakson. Patrzę: twarz, włos, skoda,
to wszystko znajome. To dla mnie? Och, może!
Pojazd już przejechał, odwracam znów szyję.

Mam kwadrans w zapasie, więc skoczę coś przegryźć.
U góry rozety rozbłysły zielenią:
deszcz przemył szarości, nadając uroku
przyblakłym ozdobom wiekowych kamienic.
Czuję, jak myśli z widokiem się zbiegły,
wiatr cichnie i wtedy ogarnia mnie spokój.
23.10.2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz