Translate

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Mazury, ach, Mazury!

Tegoroczny przełom lipca i sierpnia obfitował w nagłe zmiany pogody. Naprzemiennie świeciło słońce i padał deszcz, było ciepło, a po chwili chłodno. W takich to okolicznościach klimatycznych wybrałem się na Mazury, by spędzić tam okres urlopowy. A teraz zaproszę Was na wycieczkę po ciekawych miejscach, interesujących krajobrazach, wśród zwierząt (na pewno) i ludzi (jeśli macie ochotę). Chodźcie!Zacznę może od początku: ze względów wygodnych (a ja nie przepadam za długimi podróżami) wybrałem się na północ pociągiem. Do pewnego momentu trasa przebiegała bez większych przygód (także dlatego, że przez większość czasu spałem), aż dojechałem do Olsztyna, w którym spadł drugi (po okolicach Warszawy) deszczyk. W mieście trwa budowa nowego dworca, aczkolwiek nie jest on specjalnie uciążliwy. Z pewnością miejscowy obiekt należy do najbrzydszych na drodze przez Polskę (wiele się w ostatnich latach zmieniło i np. Ruda Śląska dorobiła się gustownych przystanków). Tam właśnie czekałem na przesiadkę do Ełku (przy czym moja podróż dobiegała końca w Giżycku; przyczyna - przebudowa linii kolejowej w stronę Białegostoku). Pociąg dojeżdżał do miasteczka Korsze, tam przesiadaliśmy się w szynobus do wsi Sterławki Wielkie, a tam w autobus już bezpośrednio, przez Giżycko, do Ełku. Ufff! Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że zaciekawiły mnie lokalne krajobrazy i nazwy miejscowości. Wrócę do tej kwestii, kiedy opowiem o powrocie do Gliwic. 
Przy giżyckim przystanku odebrała mnie rodzina. Początkowo chciałem w tym miejscu zamieścić relację ze spotkania literackiego, na które udaliśmy się do Giżyckiego Centrum Kultury po krótkim posiłku, ale jego przebieg, forma, postawa bohatera popołudnia pozostawiły we mnie dość gorzki osad i wiem już, że ciąg dalszy nie nastąpi, a szczegółów nie będzie. Zamiast tekstów o współczesnych ideach (i ich braku) w dalszej części opowieści rozwinę opisy miejsc, aury, a wszystko się zakręci dookoła jezior mazurskich i miasta zwanego polską stolicą żeglarstwa oraz okolic. 

Wszystkie fotografie mojego autorstwa. Nie są ułożone ani w kolejności chronologicznej, ani w kolejności odwiedzania. 

Jedną z głównych atrakcji poniemieckiego miasta stanowi znajdująca się w jego centrum dawna wieża ciśnień, przekształcona w muzeum z restauracją i tarasem widokowym na ostatniej kondygnacji. Wśród eksponatów obejrzeć można stare mapy okolicy, dokumenty (m.in. z czasów powojennych), fotografie dawnej zabudowy, trofea myśliwskie, śpiewniki, gazety, naczynia i wiele innych. Wspominałem już kiedyś o zbiorach tej kulturalnej placówki w tym miejscu

Giżycko wita! Przede mną wieża ciśnień-muzeum. 

Co widać na pierwszy rzut oka, co się zmieniło w mieście? Trwa, jak już wspomniałem, remont lokalnego toru kolejowego, w związku z czym w okolicach dworca wiele się dzieje, rozebrano stary most kolejowy, budują kilkupiętrowy wieżowiec. Krajobraz nad Niegocinem widać poniżej, szczególnie masy chmur prezentują się imponująco. Woda ciepła, ludzi nie aż tak dużo, jak by się można spodziewać, aura chłodu uderzała jednak ze wszystkich stron (prócz słońca). 

Z tarasu widokowego na okolice dworca, jezioro i chmury. 

Patrzymy w drugą stronę i widzimy miasto w wielu miejscach spowite zielenią (na pierwszym planie szkoła, a dalej szpital). Spacery po okolicy są bardzo ożywcze dla mózgu (zwłaszcza, gdy się wędruje w porze wieczornej, kiedy słońce już zaszło, a nadbrzeżne restauracje i ich pobliża pełne są ludzi; to właśnie tam koncentruje się nocne życie Giżycka w sezonie). Słychać muzykę dobiegającą z lokali, widać ostatnie przebłyski mijającego dnia, ptactwo wodne, można się bliżej przyjrzeć mijanym obiektom i zastanowić w ciszy, kiedy się oddalimy od głośnych okolic plaży, nad różnymi problemami. Tu wkrada się melancholia lub iskra do działania. 

Z tarasu widokowego w głąb miasta. 

Pewnego dnia wybrałem się na pieszą wędrówkę do podgiżyckich Wilkas. Przeszedłem przez słynny zwodzony most obrotowy, który, uszkodzony w trakcie umacniania brzegów Kanału Łuczańskiego (Giżyckiego), pozostaje otwarty dla ruchu pieszego i drogowego. Zawędrowałem na Wzgórze św. Brunona, gdzie, według legendy, święty miał został zamęczony przez pogańskich Prusów. Popatrzyłem chwilę na jezioro, na krzyż, na porastające okoliczne drzewa porosty i powędrowałem dalej. 

Krzyż na Wzgórzu św. Brunona. 

Widoki ze Wzgórza św. Brunona. 

Żeby mogły rosnąć porosty, powietrze musi być czyste (wolne od tlenków siarki i azotu w większej ilości). 

Powietrze czyste, porosty się cieszą. 

Wieczór nad Niegocinem. Spokojny, jeziorowy krajobraz, niewielkie fale, światła Giżycka w tle. Tak naprawdę to to i kolejne zdjęcie pochodzą z roku ubiegłego. 

Giżycko widziane z Wilkas. Jezioro imponuje spokojem. 

Wzdłuż jeziora rozciąga się urokliwa wilkaska promenada z m.in. siłownią na świeżym powietrzu. Ścieżka prowadzi w las. Czysta, nienaruszona melancholia. Spokój, bezruch, dzień chyli się ku końcowi. Woda faluje. 

Melancholijny wieczór na wilkaskiej promenadzie. Można patrzeć i patrzeć i słuchać szumu jeziora. 

Zauważyłem, że w trakcie moich wypraw więcej uwagi poświęcam przyrodzie niż zabytkom. Falująca woda i gnające chmury, palące słońce i różowy księżyc (który w tym miesiącu szczelnie okryły chmury), liściaste funkie i kwitnące bratki przyciągają moją uwagę dużo bardziej od zabudowań. Żałuję tylko, że wyjechałem tuż przed otwarciem galerii w miejscu dawnego schronu bojowego na Placu Grunwaldzkim i przed rekonstrukcją bitwy o twierdzę Boyen (miała miejsce w trakcie I wojny światowej). W przyszłym roku odwiedzę. 

Widoki z molo w Giżycku na marinę. 

Duże i małe łysiny. 

Awifauna wodna. 

Ważne jest dbanie o higienę ciała i umysłu. W tym celu codziennie podejmowałem spacery nad wodę, do miasta, do ludzi, by po powrocie zagłębić usta w potrawach, oczy w poezjach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (przyszedł mi dzięki temu do głowy wspaniały pomysł, mam nadzieję, że wkrótce będę mógł się nim z Czytelnikami podzielić), czasem w telewizorze, czasem w widokach za oknem. 

Piękny, słoneczny dzień, idealny na spacer nad ciepły Niegocin. 

Ciepło Niegocina wyraźnie kontrastuje z chłodem Kisajna, nad którym znajduje się m.in. przystań i Centralny Ośrodek Sportu. Woda bardzo szybko nabiera głębokości ok. 5 metrów. Zachód słońca, piękny, ciemny widok, długi spacer, czego chcieć więcej w takim letnim dniu? 

Zachodzące słońce nad chłodnym Kisajnem. Czuć zmianę aury w porównaniu z Niegocinem. 

Miałem okazję słuchać fragmentu koncertu lokalnego big bandu grającego muzykę w stylu zespołów fusion z lat 70., tj. Return to Forever czy Weather Report, jak ich opisał konferansjer prowadzący giżycką część Lata z Radiem. Imprezę przerwały obowiązki rodzinne i nadciągający front pogodowy. Dzięki temu mogliśmy się przekonać o jakości posiłków w nowo otwartej restauracji meksykańskiej w pobliżu (moim zdaniem ok, zdania innych były bardziej powściągliwe). A na zdjęciu miejsce, gdzie stała wcześniej scena. Załapałem się jeszcze na widok tira, do którego załadowano elementy estrady. Generalnie nie mam okazji bywać w Giżycku poza sezonem turystycznym, kiedy, jak wieść głosi, niewiele się dzieje. 

Tu, gdzie ten piasek, stała wcześniej scena Lata z Radiem. Była impreza, jest codzienność. 

Ciekawe, czy tzw. restauracja Lewandowskiego kiedyś zostanie ukończona. Na razie szpeci niesamowicie miejską plażę. Straszliwie brzydka budowla. 

To okropieństwo szpeci plażę nad Niegocinem od kilku lat, końca budowy nie widać. 

Jaskrawa zieleń funkii cieszy oko, przypomina żywość pachnącego lubczyku, a człowiek zaczyna już myśleć o tym, co zobaczy, kiedy wróci do domu. 

A tę fotografię wykonałem dwa lata temu, innym aparatem. Czuć różnicę. Roślinność miejska. 

Most obrotowy i hotel St. Bruno. Spotkania rodzinne są jednak lepsze od każdego hotelu, hostelu, kwatery itd. To dla interakcji z ludźmi tu przyjechałem. I przy nich naładowałem na nowo energię. 

Most obrotowy, chwilowo unieruchomiony, tu widok sprzed dwóch lat, sprzed przebudowy i awarii. 

Przyszedł w końcu dzień powrotu do domu. Bus po piątej rano, pociąg ze Sterławek Wielkich, Olsztyn. Po drodze - obraz wschodzącego słońca, budzącego się dnia. Skojarzenia z pasącymi się stadami krów i koni, żółtymi polami, niewielkimi wzniesieniami i zadrzewieniami. Lasy iglaste. Nazwy miejscowości typu Sątopy-Samulewo i Łankiejmy, brzmiące bardzo osobliwie dla człowieka nieprzyzwyczajonego. Pomysł na nowy, niewielki utwór literacki, zrealizowany dzień po powrocie do domu. Droga powrotna z przesiadką w Katowicach i... i koniec. Skończyły się wyjazdowe tygodnie. Myślę, że był to udanie spędzony czas, który wkrótce zaprocentuje. Działamy dalej! 

Do poczytania wkrótce! 

1 komentarz:

  1. Anonimowy10:08

    Co tam się dzialo na tym spotkaniu :p // hałas, no tak, przyzwyczajenie do nazw robi swoje, ale miło przeczytać taką relację // No. To czas na Północ i jeszcze wyżej następnym razem!!!!!

    OdpowiedzUsuń