Translate

sobota, 16 marca 2024

"Słów kilka o dobrym człowieku" w Radiu MagMa. Efemeria, Kraków, 17.02.2024

17 lutego 2024 roku, w krakowskiej Efemerii, miał miejsce kolejny wieczór literacko-muzyczny z Radiem MagMa, czyli niezrównanymi Mariuszem Głąbem i Magdaleną Zybowską. Atrakcje koncertowe dostarczyli słuchaczom Barbara Leśniak oraz Mateusz Szczurek, poetyckie - liczni twórcy obecni na miejscu. Temat audycji - "słów kilka o dobrym człowieku" - nastręczył pewnych komplikacji i zmusił do wzniesienia własnej inwencji na wyższy poziom. Jak było? Zapraszam do relacji! Druga połowa lutego to był ciekawy czas. Dało się odczuć wydłużający się dzień, zaczęły wychodzić spod ziemi kiełki różnych roślin, zwłaszcza przebiśniegów, ranników, które zawsze zapowiadają zbliżającą się wiosnę. Zimowa chandra i zmęczenie wcześnie zapadającymi ciemnościami odbierającymi ochotę do działania przemijały. 
Spotkanie gromadzące twórców pod znakiem Radia MagMa było już trzecią lutową imprezą poetycką, w której miałem wziąć udział (czwartą na przestrzeni miesiąca; a jeszcze wypadła mi po drodze słynna audycja Bigos). Najpierw były Wiersze z łapanki, potem Z książką w ręku. W pierwszej Mariusz prezentował utwory nadsyłane przez uczestników w trakcie audycji, w drugiej - fragmenty podarowanych mu książek, m.in. mojej pt. Rycerz Florian odkrywa świat, o której napiszę więcej w jednym z kolejnych postów. Zacząłem się zastanawiać, czy umiem dopasować swój repertuar do tematu programu ("słów kilka o dobrym człowieku") i przyznam, że miałem z tym pewien problem. W końcu jednak wytypowałem kilka utworów, które chciałem przedstawić. 
Do Krakowa wyruszyłem jak zawsze w sobotę po południu pociągiem; podróż minęła bez znaczących perypetii. Miałem poczucie, że potrzebne mi będzie nowe miejsce do stołowania się, ponieważ ceny w  dotychczasowym, jak się okazało, dość mocno wpływają na koszty takich wyjazdów. Potem zaszedłem na Rynek, który wzbudził dwuznaczne uczucia: z jednej strony, szaroniebieskie niebo wskazywało, że dzień się wydłuża, z drugiej - po zsunięciu nocnej kurtyny - plac wydawał się mniej przytulny, a bardziej zimny. Wstąpiłem do Empiku, w którym tym razem nie nabyłem niczego (muszę się w końcu zabrać za opis Face It Debbie Harry, bo książka to bardzo ciekawa) i szybko ruszyłem w stronę Karmelickiej. 
W środku zastałem już pokaźne grono miłośników poezji (także tej śpiewanej), w tym mającej grać i śpiewać Barbary Leśniak, prowadzących Mariusza i Magdę, Michała Krzywaka, gospodynię Kasię i masę innych ludzi. Poniżej przedstawiam nagranie (pod filmem można znaleźć listę wszystkich występujących), które już wprawdzie raz wrzucałem, ale dobrego nigdy za wiele. Tam, zaraz na początku, można posłuchać rozmowy z Basią, jej opowieści o swojej działalności jako artystki, jako nauczycielki śpiewu, mentorki (nie mylić z mentorem szachowym! to nie to! śpiewu nie uczy się z programem) dla dzieci i młodzieży, można posłuchać m.in. jej przemyśleń na temat zdolnych uczniów i prezentowanych z oszczędnym akompaniamentem utworów. Kiedy słucham jej piosenek, niezmiennie przypomina mi się Walc Tamary Kalinowskiej. 
Dodać tu trzeba, że klimat Efemerii jest bardzo przyjazny, ciepły, a odpowiadają za to nie tylko goście, lecz przede wszystkim gospodyni Kasia Marszałek i dziewczyny za barem, którym tutaj serdecznie dziękuję. Udana obsługa stanowi w dużej mierze o jakości miejsca, mocniej przywiązuje do siebie. I nic tak dobrze nie rozgrzewa w zimowe popołudnie jak dobrze zaparzona, ciepła herbatka (o wdzięcznej nazwie: Spokój). 
Po krótkiej rozmowie z Barbarą i wstępie muzycznym Mariusz zaprosił na kanapę pierwszego gościa literackiego - Joannę Wątróbską. Jej wystąpienie można z łatwością połączyć z wejściem następnej w kolejności Katarzyny Dominik, ponieważ obydwie panie swoimi prezentacjami bardzo dobrze wpisały się w temat audycji - ich utwory były poświęcone dobrym ludziom w ich życiu - szczególnie takim, którzy - najbardziej bezpośrednio - pomagają w zdrowiu i chorobie. Prosty realizm, proste historie, brakuje ich dzisiaj, jest w nich coś ujmującego. Przez pewną przekorę zastanowiłbym się, czy patrzenie w lustro z przekonaniem, że nie można nam nic zarzucić, określa człowieka pokornego czy... no, właśnie. He! 
Scenka rodzajowa z występu Ewy Kołacz: opowiadała o tym, jak jej dzieci dowiedziały się, że mamusia pisze wiersze. Reakcje: córka: mamo, to ty napisałaś wiersz; syn: a wiesz, ile ja ci tego spaliłem? 
Długo o swojej poezji opowiadał twórca z sosnowieckiej Niwki, wielokrotny uczestnik podobnych spotkań Piotr Kocjan. W rozmowie pojawiło się wiele wątków osobistych, ja sobie pozwolę zwrócić uwagę na jeden: że dobrze wyjść do ludzi z tym, co się pisze, dobrze jest działać, zamiast siedzieć (jak nie przymierzając ja teraz pisząc ten tekst, który nie idzie i nie idzie) na tyłku, bo to w gruncie rzeczy mało produktywne. Nie wymyśliłem, co prawda, jeszcze sposobu na to, jak regenerować formę fizyczno-psychiczną, kiedy się coś skończyło, a chciałoby się zacząć coś nowego. Na koniec Magda Zybowska przedstawiła bajkę autorstwa Piotra. 
W wystąpieniu Marka Porąbki moją szczególną uwagę zwróciło pierwsze pytanie: czy ktoś jest z nami, gdy wszyscy są przeciwko nam, przypominające mi treścią publiczne pojawienia się Pawła Teclafa (tak, trolluję). Irena Dukalska zaprezentowała się jako osoba tryskająca optymizmem, a Mariusz - jako dociekliwy dziennikarz. 
Moje własne wejście (od 2:06:20), jak już wspomniałem, stało pod znakiem problemów z doborem repertuaru. Tym razem obyło się bez utworów cudzych, wyłącznie własne odczytałem, cieszy mnie bardzo i zarazem nieco zaskakuje bardzo pozytywny odbiór poświęconego miłośnikom gór Ogniska (tekst powstał przed paroma laty na przełęczy Przysłop Potócki; swoją drogą - dawno tam nie byłem). Kolejnym utworem było Pożegnanie Sosnowskiego, wiersz o muzyku, którego twórczość dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń przed dwoma laty. Jego Deszcz, Dalej czy Niedaleko stąd nadal mi towarzyszą. To był dobry człowiek. I jeszcze Karolina. A potem na scenę wyszedł z gitarą Mateusz Szczurek i zaczął swój recital. 
Jak zwykle trzeba było wcześniej kończyć, rozkład jazdy PKP jest nieubłagany. Dlatego moje wpisy zazwyczaj kończą się tam, gdzie akurat wybiła 21:10-20. Ciąg dalszy odsłuchuję, ale, niestety, nie może on mieć już charakteru osobistego przeżycia. Jeszcze krótka rozmowa z Olimpią, ostatni rzut okiem i uchem na koncert w sali obok i nadszedł czas pożegnania z Efemerią... przynajmniej do 2 marca, a o tej wizycie napiszę w kolejnej notce. 
Powrót do domu przebiegał w bardzo spokojny sposób, bez problemu zdążyłem na pociąg, bez problemu dojechałem i bez problemu dotarłem do domu. Po drodze czytałem sobie Czarodziejkę z Florencji Salmana Rushdie'ego, na kartach której sceneria włoskiego miasta w niesamowity sposób przenika się z dziejami barwnego dworu mogolskiego cesarza Akbara. Żywość opisu pobudzającego wyobraźnię, fantazja autora wprowadzającego do realnej historii postać z pogranicza snu, połączenie dziejów tajemniczego miasta ze sposobem oglądu kraju przez władcę czynią tę powieść niezwykle wciągającą. 
A potem przyszła niedziela, dzień odpoczynku, który - nareszcie! - minął bardzo spokojnie, bez większych przygód. 

Zdjęcia mojego autorstwa: 

Kamienica, w której mieści się Efemeria

Barbara Leśniak i Mariusz Głąb
Do poczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz