Tegoroczna, czwarta już edycja Nyskiej Nocy Poetów, stanowiła ciąg wydarzeń niezwykłych, niesamowicie intensywny sierpniowy weekend dostarczył wielu niezapomnianych wrażeń. Od warsztatów poetyckich, przez konkursy, koncerty, zwiedzanie okolicy, spotkania z ciekawymi postaciami po dwie odsłony prezentacji literackich i nie tylko. Wszystko to w miłej, niemal sielskiej atmosferze zielonego, cichego, spokojnego miasta wśród przyjaźnie usposobionych ludzi i pod czujnym okiem menedżerki, nyskiej poetki Małgorzaty Bobak-Końcowej. Zapraszam do zapoznania się z relacją!
Organizatorkę IV Nyskiej Nocy Poetów, Małgorzatę Bobak-Końcową, poznałem podczas targów książki w Opolu 2024. Udaliśmy się wraz z mamą na spotkanie autorskie promujące świeżo wydane "Czerwone lakierki". Tam też spotkaliśmy Mirkę Szychowiak (prowadzącą) oraz kolorową Joasię Wicherkiewicz. Prezentacja była bardzo udana, teksty wydały mi się ciekawe, treściwe, więc książkę nabyłem. Potem mama powiedziała, już na stronie: "sensowna ta pani poetka". I tak wydrukowane nazwisko stało się żywym człowiekiem. I tak to się zaczęło. Od obserwacji.
Któregoś wiosennego dnia zauważyłem ogłoszenie o festiwalu na profilu facebookowym jego menedżerki i, zapalony do pomysłu ostatnimi przygodami literackimi zdecydowałem się zgłosić, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że z tym, co ja tworzę, mogę od razu wylądować w niszy w niszy, jaką współcześnie jest poezja (cóż z tego, że literatów wielu, skoro odbiorcy wywodzą się przede wszystkim z nich samych, a mało jest postronnych). Przyznam przy tym, że w pewnym momencie, ze względu na natłok zajęć, kilka informacji przegapiłem, przestałem śledzić stronę na bieżąco (nie stało sił). Ale to nic. Z góry wiedziałem, że jadę na spotkanie z kręgiem znanych sobie ludzi i trzeba będzie coś pokazać, żeby później móc poczuć się jego częścią. Zabrałem ze sobą mojego Rycerza Floriana..., przygotowałem kilka utworów, ale nie na nie liczyłem, tylko na osobiste kontakty. I - nie uprzedzając faktów - nie przeliczyłem się.
Program zbudowano na bogato (cena: 150 zł dla gości, chyba niewygórowana, jeśli chodzi o mnogość atrakcji): dwa wieczory z poezją, zwiedzanie miasta Nysa, spacer szlakiem Eichendorffa, koncerty i konkursy, wykład lokalnej historyk sztuki, spotkania ze znanymi postaciami, księgarnia plenerowa, zakwaterowanie (w Domu Misyjnym Dobrego Pasterza księży werbistów) i nocne życie poetów. Z moich doświadczeń z Chlewisk, Kotunia i Siedlec wynika, że to się sprawdza: dużo czasu na rozmaite działania, na rozmowy, duża intensywność zdarzeń, wiele wspomnień i kontaktów to wystarczające argumenty za rozbudowanym grafikiem. Z zainteresowaniem patrzyłem przez ostatnie tygodnie na przygotowania do festiwalu w barwach magenty (czy też fuksji). Koloru żywego, pełnego pozytywnej energii, ciepłego jak inne różowe cuda: róża, azalia, piwonia czy też właśnie fuksja. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale myśl o nieznanym wciągała mnie.
Później zastanowiłem się nad miastem, w którym miały się odbyć spotkania. Po raz ostatni odwiedziłem Nysę w czasach studenckich, a cel wyprawy stanowiła wówczas dawna twierdza pruska. Pamiętałem o oblężeniu, o więzieniu La Fayette'a, o podagryczniku porastającym podniszczone obiekty. Z kolei rzeka Nysa Kłodzka przypominała mi o spływie tratwą sprzed wielu lat, o nieplanowanej kąpieli w górskiej rzece o rwącym nurcie, o Przełomie Nysy w Górach Bardzkich, wreszcie - i to już znacznie bardziej posępne skojarzenie - o ubiegłorocznej powodzi (nie ukrywam - to właśnie powódź skierowała, jako drugi obok rodzinnych wypraw czynnik, moją ponowną uwagę na tę część Polski). Co lub kto jeszcze przychodzi mi na myśl, jeśli chodzi o Nysę? Dawni władcy, czyli biskupi wrocławscy. Ścięty tu książę Mikołaj II. Z czasów współczesnych: znany troll internetowy pisbyk, jego wyczyny pozostaną niezapomniane... W sumie niewiele. Trochę taka terra incognita.
Wyruszyłem w drogę wczesnym, sobotnim rankiem. Wiedziałem, że nie zdążę na sam początek programu, ale pobudka na pociąg o 5:43 w ogóle mi się nie uśmiechała. Zauważyłem, że pobocza różnych szlaków obficie porosły nawłocie. Wszędzie te nawłocie - na Mazurach, przy Kanale Niegocińskim; przy szlaku kolejowym do Nysy; nawet we własnym ogródku, między różowymi marcinkami (znów ten róż); rodzime i inwazyjne, kanadyjskie. Przemiany świata we własnych oczach. Trasa prowadziła od przebudowywanego węzła w Gliwicach-Łabędach przez skromne stacje np. w Taciszowie (widać, że nie jest to popularna trasa), Kędzierzyn-Koźle czy Prudnik (wszędzie ta cegła!) Wokół krajobrazy pełne dojrzewających plonów, bel siana czy zielonych równin i lasów. Czasem jakaś rzeka. Już po drodze zacząłem sprawdzać połączenia Gliwic z dalszymi miejscowościami: dawno niewidzianym Kłodzkiem, nigdy nieodwiedzonym Wałbrzychem i urokliwą Jelenią Górą. Może kiedyś...
Wyszedłem na nyskim dworcu i od razu skierowałem się do miasta. Zainteresowało mnie swoim kameralnym charakterem: szerokie, jasne ulice, dużo zieleni, przestrzenie nadające się świetnie do długich spacerów. Och, były i minusy: osobliwy konglomerat zabytkowych budowli i współczesnych budynków mieszkalnych, także w samym Rynku, wynikający z trudnej historii (zniszczenia z czasów II wojny światowej i tuż po niej) jest czymś, obok czego trudno przejść obojętnie. Na żywo nie wydaje się jednak tak rażący, jak mogłoby to wynikać z opisu, może i dlatego, że nowe budownictwo nie krzyczy przesadnie "spójrz na mnie". Ot, świadectwo lokalnych problemów (przecież od XIV w. miasto znajdowało się przede wszystkim pod wpływami czeskimi, potem habsburskimi i pruskimi).
A szedłem obok wieży bramy wrocławskiej do rynku, a potem do Nyskiego Domu Kultury, by tam pokazać się zaangażowanym wolontariuszom, odebrać materiały, wziąć udział w warsztatach literackich z Rafałem Gawinem. Tam też spotkałem starych krakowskich znajomych: Urszulę Bauer i Szymona Florczyka. Z Szymonem to w ogóle ciekawa historia: zgłosił się po terminie, dopisany został na koniec i... był jedną z barwniejszych postaci festiwalu. A same warsztaty? Ludzie zgromadzili się wokół stołu (wraz z prowadzącym), by analizować przesłane uprzednio utwory. Zdawało mi się, że ich teksty są bardziej zaawansowane od tych, które sam wysłałem (moje to trochę takie luźne przemyślenia, takie wersje demo). Rozmowy toczyły się głównie wokół skracania tekstów, wydobywania z nich esencji, usuwania nadmiaru słów. W trakcie spotkania pojawili się fotografowie, dziennikarze lokalnych (i nie tylko) mediów, sporo ludzi. To była jednak dopiero rozgrzewka.
W tym miejscu warto wspomnieć o zaangażowaniu sympatycznych, pomocnych wolontariuszy, którzy m.in. pomagali w punkcie odbioru pakietów festiwalowych, przy księgarni plenerowej i podczas głównych części imprezy. Bardzo dobrze to wyszło, ciepło tych ludzi pozostanie niezapomniane.
Z Nyskiego Domu Kultury przeszliśmy do biblioteki miejskiej, w której czekali na gości organizatorzy i wolontariusze; wiele osób się zgromadziło w cieniu, gdy poza obrębem dachu świeciło mocne, letnie słońce (doskonałe na urlop, choć zostawiające ślady), a dzieci bawiły się w fontannie. Przywitanie Małgorzaty Bobak-Końcowej, rozstrzygnięcie konkursu haiku dla najmłodszych i uczestników, prezentacja mistrzów tej formy literackiej (imponująca!) Krzysztofa Kokota i Wiesława Karlińskiego i spotkanie z miłośniczką kultury japońskiej, treściwe utwory i poczęstunek w postaci sushi wypadły naprawdę okazale. Na finał minikoncert zagrał znany mi już poeta i pieśniarz ze Skarżyska-Kamiennej, niewidziany od października Tomasz Zubiński. Było kameralnie, subtelnie, sympatycznie.
Niemała grupa poetów, zaraz po koncercie, ruszyła za organizatorką do Dworu Biskupiego, w którym znajduje się reklamowana w programie restauracja Fratelli Sossi. Słońce paliło pierwszorzędnie, tak, jak w Polsce zwykle w gorącym lecie. Po drodze, pełnej wybojów, Małgosia opowiadała o śladach ubiegłorocznej powodzi w Nysie. Siedliśmy na dziedzińcu i zamówiliśmy przepyszne, jak się okazało potem, dania. Moja wołowina z warzywami po tajsku należała do najbardziej apetycznych potraw, jakie od dawna widziałem. Zamówiłem też herbatę o intrygującej nazwie "granat z jagodą". Myślę, że inni także wyszli z Dworu zadowoleni. Rozmowa z Małgorzatą także należała do ciekawych: na pytanie, skąd wiedziałem o festiwalu, opowiedziałem historię o targach w Opolu i po chwili zobaczyłem w oczach błysk zrozumienia. Pozdrowienia dla mamy przekazałem. Gospodyni wykazała wiele zainteresowania swoimi gośćmi.
Po posiłku udaliśmy się ponownie do Nyskiego Domu Kultury, gdzie na Małej Scenie lokalna historyk sztuki Małgorzata Radziewicz wygłosiła wykład pt. „Malarze słów i poeci obrazów. Magia artystycznych światów równoległych” ilustrowany licznymi grafikami. Opowiadała o poetach będących także malarzami, m.in. o Michale Aniele i o Williamie Blake'u, o ludziach balansujących między życiem publicznym a zagubieniem we własnych wizjach świata, ich fascynacjach, pracy twórczej, kobietach, o łączeniu się różnych form sztuki w jedną całość, bo, jak wiemy, to wszystko to jeden świat, a spotkanie było tak udane, że przekroczyło przewidziany czas na realizację. Przed wykładem obecnym w holu przedstawił się dyrektor instytucji, który powiedział kilka słów o historii tego miejsca (teatru).
Koncertu jazzowego zespołu Piotr Szlempo Quintet nie udało mi się, niestety, wysłuchać, byłem zmęczony intensywnym dniem i udałem się na chwilę w miejsce odpoczynku (dzięki, Agnieszko i druga osobo, której z imienia nie pamiętam, za podwózkę). A byli festiwalowi goście zakwaterowani w eleganckim, zadbanym domu księży werbistów przy ul. Marii Rodziewiczówny 15 w Nysie. Ksiądz Andrzej okazał się bardzo życzliwym człowiekiem (dotąd mam przed oczyma obraz gospodarza siedzącego na traktorku i porządkującego obejście), który pokazał, co i jak, a drugiej nocy sam dołączył do urzędujących jeszcze literatów i cieszył się razem z nami. Ja spałem w pokoju z Adamem Markiem z Rybnika i Mateuszem Bruckim aż ze Starogardu Gdańskiego i myślę, że dobrze się nam ułożyło.
W drogę na Galę Poetycką, część główną wydarzenia, udałem się przez zaciszne ścieżki Nysy: osiedla domków jednorodzinnych, koło stadionu miejscowej Polonii, przez park i mostek, gdzie wielu ludzi wyprowadzało swoje psy. Ładne, eleganckie miasteczko, wrażenie bardzo korzystne. Dzień należał do najbardziej upalnych w tym roku, jeszcze po 23 było bardzo ciepło. Uznałem, że mam jeszcze chwilę i wpadłem do sklepu z płazem w logo, by coś przekąsić. W kolejce przede mną ustawiło się kilku lokalnych amatorów piwa (wielu piw, od wielu lat).
Aula Nyskiego Domu Kultury (teatru zawodowego działającego od przeszło 200 lat) wypełniła się ludźmi świata kultury, miejscowymi i przybyłymi z całej Polski (a nawet Amsterdamu i Wiednia), lokalnymi menedżerami i społecznikami, ciekawe, ilu przyszło ciekawskich. Zaczął się jeden z dwóch finałów: Nyska Noc Poezji. Gala Poetycka. Muzyczną oprawę zapewnił pianista Nikodem Łabuz. Gospodyni, Małgorzata Bobak-Końcowa, poprowadziła galę osobiście. Wymieniła całe mnóstwo partnerów i sponsorów festiwalu, wspomniała o udziale miasta, czuło się, ilu ludzi trzeba zaangażować, by taka wielopłaszczyznowa impreza się udała.
Biogramy gości głównych, wielokrotnych uczestników Nyskich Nocy wyświetlano na ekranie, wielką klasę zaprezentowali szczególnie panowie ze stowarzyszenia haiku oraz Wojciech Bonowicz i jego poemat o ludziach bez swojego miejsca na ziemi. 36 poetów na kanapie lub na deskach teatru przed mikrofonem przedstawiało swoją twórczość jeden za drugim, a w wierszach dało się wyczuć długą praktykę obcowania ze słowem. Wszystko złożyło się w jedną, wielką całość, dominowały - z wiadomych powodów - formy krótkie. Aura magentowa, przytłumione światło i dobre nagłośnienie, pogodni ludzie złożyli się na sukces wieczoru.
Aha, zapomniałbym. Przez całą galę Ula Bauer częstowała mnie solonymi orzeszkami ziemnymi, w efekcie już po zakończeniu prezentacji popatrzyłem na zegarek: aha, dopiero 23. Poczułem potrzebę pilnego znalezienia sklepu (z owadem w logo) i kupienia butelki wody (sól wzmaga pragnienie!) Udało się i mogłem wybrać się na nocny spacer po śpiącym (no, prawie; auta jeździły jednak częściej niż po moim osiedlu) mieście. Przebyłem wiele cichych, kameralnych uliczek, a przed domem księży werbistów spotkałem wciąż jeszcze aktywnych poetów przy stole. Ja jednak udałem się na spoczynek.
Rankiem zjadłem smaczne śniadanko i wyszedłem pod bazylikę. Zaczynał się drugi dzień - od zwiedzania Nysy. Ktoś (może współlokator, Adam Marek) polecił mi poranny spacer przez park przyklasztorny. I rzeczywiście, kiedy wszedłem na teren kameralnego zielonego obszaru, zachwyciłem się jego ciszą, spokojem, rozćwierkanymi głosami nad uroczym stawem.
Około dziewiątej zaczęliśmy się gromadzić przed bazyliką św. Jakuba i św. Agnieszki, żeby poczekać na przewodniczkę, panią Ewelinę Dumin-Pinkowską i z nią udać się na zwiedzanie Nysy: zaczęliśmy od bazyliki, która zaskoczyła nas gabarytami (szczególnie wysokością dachu sięgającą 27 metrów) i wielką powierzchnią. Ozdobą świątyni są piękne witraże i stare płaskorzeźby. Potem udaliśmy się w stronę muzeum, dawnego pałacu biskupiego, obejrzeliśmy powodziowy wodowskaz (z którego wynika, że najgorsze miało miejsce w roku 1997) i uliczki - wrażenie robią stare kamienice po jednej stronie i bloki z czasów słusznie minionych po drugiej. Następnie wyprawa udała się pod dom sióstr elżbietanek, a stamtąd do fontanny. Obejrzeliśmy sobie dawny budynek wagi miejskiej, miejsce ścięcia Mikołaja II opolskiego, a wycieczkę skończyliśmy koło Pięknej Studni. Po drodze przewodniczka dzieliła się opowieściami o dawnej i nieco bardziej współczesnej Nysie.
Na rynku znajduje się tablica poświęcona pamięci niemodlińskiego księcia z linii Piastów opolskich, Mikołaja II, który właśnie tu, 27 czerwca 1497 położył głowę na szafocie. Dlaczego? Ponieważ dzień wcześniej, podczas zjazdu książąt w Nysie, dokonał, w ataku szaleństwa, zamachu mieczem na biskupa wrocławskiego Jana Rotha (Niemca) i księcia cieszyńskiego Kazimierza (także Piasta), po czym zbiegł do kościoła św. Jakuba i św. Agnieszki, skąd go siłą, wbrew prawu, wywleczono i osądzono. Inni uczestnicy spotkania mieli wykorzystać okazję, by pozbyć się niewygodnego im Piastowicza, nim przybędzie na pomoc wojsko księcia Jana, mikołajowego brata (według innej wersji: Jan nie był skory do udzielenia wsparcia), choć władca w teorii podlegał tylko sądowi seniora (króla Czech), a nie ławniczemu. Z trudem zażegnano groźbę wojny domowej na Śląsku. Mikołaj został upamiętniony jako obrońca polskości przeciw niemczyźnie, choć zapewne bronił przede wszystkim własnych interesów, mit zaś dorobiono po roku 1945. A mówią, że życie możnych jest łatwiejsze i oznacza przywileje. Ale nie w każdym wypadku. Szczególnie takim, kiedy można załatwić niewygodny interes.
Dobrze, ale mniejsza o próby dodania splendoru umiarkowanie znaczącemu władcy, od opowieści o wielkiej i nieco mniejszej historii można zgłodnieć. Dlatego całą grupą udaliśmy się do pobliskiej cukierni, żeby przy stoliku delektować się ciastkami, a niektórzy nawet pizzą w miłym towarzystwie.
Na Placu Paderewskiego rozłożyła się księgarnia plenerowa. Przewidziano cztery główne stoiska: dla Kolorowanek Marioli Budek, dla Fundacji Otwartych Na Twórczość (FONT) Łucji Dudzińskiej ze Słupska (świetna oferta, przemiła rozmowa, no, i sama wydawczyni jest treściwą autorką), dla Stowarzyszenia Pisarzy Polskich - Oddział w Łodzi Rafała Gawina i dla Wydawnictwa Anagram Magdaleny Koperskiej, która poprowadziła spotkanie ze swoimi twórcami. A także dla twórców-uczestników festiwalu.
W centralnym punkcie placu stanęła ocieniona parasolami przeciwsłonecznymi scena wraz ze sprzętem technicznym. Jako pierwsi pojawili się na niej goście główni: najpierw Wydawnictwo Anagram (Kati Fado, Maria Fraszewska, Anna Baśnik, Łukasz Pawłowski), którzy opowiadali o swoich świeżynkach wydawniczych (potem, już u księży werbistów, toczyliśmy długą i kapitalną rozmowę z Kati i jej holenderskim partnerem m.in. o życiu w Polsce, w Holandii i w Nysie, o twórczości, o życiu). Jak to zwykle bywa, brakło czasu na dogłębne wyjaśnienie wszystkich kwestii, ale spotkanie trzeba uznać za udane.
Następnie zaprezentowała się poetka, pisarka powieści młodzieżowych itd. Marta Fox (Katowice), a w roli wywiadowcy wystąpiła Małgorzata Sobolewska. Autorka opowiadała o życiu, o swoich początkach literackich, o roli przypadku w losach człowieka, o inspiracjach twórczych. Rozmowę przenikała chęć dzielenia się przemyśleniami z odbiorcą, dało się wyczuć chęć porozumienia, bo Marta poruszała kwestie głęboko ludzkie. W ogóle cechą charakterystyczną festiwalu było to, że do kogo by nie podejść, z kim by nie nawiązać kontaktu, to łatwo było nawiązać dobrą relację, wszyscy lgnęli do siebie jak pszczoły do miodu i osy do opadłych jabłek i śliwek. Radość życia przepełniała weekend w Nysie.
Jako kolejni na scenę wyszli Wojciech Bonowicz (Krzywaczka pod Krakowem) oraz Rafał Gawin, przedstawiciele poezji wysokiej (obaj panowie mierzą ponad 1,90 m) i wdali się w długą, niezobowiązującą rozmowę, która wykroczyła poza przeznaczony na to czas, a mogłaby trwać i trwać i trwać, tak dobrze się słuchało. Autor, ten sam, który zaprezentował poprzedniego wieczoru kapitalny poemat o ludziach, którzy stracili swój dom, opowiadał o miniaturyzacji swojej poezji, o życiu, a biło od niego ciepło i chęć pochylenia się nad człowiekiem i otaczającym nas światem. Był to jeden z najbardziej fascynujących momentów festiwalu. Pan Wojciech okazał się przemiłym człowiekiem także wtedy, gdy podszedłem do niego z jego książką pt. Druga ręka. Aha, zapomniałem wspomnieć - dzieła gości głównych wystawiano dopiero po ich występach, by zachęcić do wysłuchania rozmów.
Następnie szybko oddaliłem się od miejsca spotkań festiwalowych, żeby wziąć coś na ząb (wiedziałem, że później nie będzie to możliwe; i w ten sposób ominęło mnie spotkanie z Tomaszem Jastrunem; nie można mieć wszystkiego). Poszedłem do pizzerii Piec przy nyskim Rynku, zamówiłem na wynos i razem z pyszną, dobrze wypieczoną pizzą (śmiało mogę polecić lokal!) ruszyłem w dalszą drogę. Chciałem zobaczyć niewidzianą od wielu lat Nysę. Nysę Kłodzką, pamiętaną głównie ze wspomnianego wyżej spływu tratwą podczas młodzieżowego obozu przygodowego ze Srebrnej Góry. Malownicze krajobrazy, silny, rwący nurt rzeki, spokój wielkiej wody - z tym mi się kojarzyła. Zaszedłem do ulicy Mostowej i przyjrzałem się temu cudowi natury - z jednej strony ścieżka nad rzeką prowadziła ładną aleją drzew, bliżej miasta. Z drugiej, bliżej znajdującego się tam jazu, piaszczystą drogą nad samą rzeką i bitą powyżej, na wale. Lustro wody wydało mi się dość wysoko położone, choć rzekę od miasta oddzielają wały, to piękny, choć cichy (prócz okolicy sztucznej przeszkody) żywioł przypomina, że woda niesie życie, ale i niebezpieczeństwa, skłania do refleksji. Rzeka była bardzo ciepła (zanurzyłem dłoń). Przepiękne miejsce na spacery (i na połowy, które uskuteczniali ludzie z drugiego brzegu), szkoda, że nie starczyło już czasu, by przebyć dłuższy odcinek lub przejść po kładce nad jazem na tereny zielone. Tak sobie płynie i płynie Nysa, i znika z kolejnym meandrem z oczu, a wzrok się syci jasnym błękitem nieba i ciemną tonią, kojącą zielenią na brzegach i mocnym słońcem z góry. Gdyby tu miała się moja podróż zakończyć, byłby to piękny finał.
Znad Nysy Kłodzkiej podążyłem z powrotem w stronę sceny festiwalowej, po drodze spotkałem Mateusza Bruckiego, potem mieliśmy jeszcze się zetknąć. Zdążyłem jeszcze na ostatnie minuty występu Zakochanego duetu: Magdaleny i Kamila Klimków, którzy grali i śpiewali spokojne, bardzo współcześnie brzmiące piosenki (miękkie brzmienia klawiszowe; przypomniał mi się Kwiat Jabłoni). Wokół sceny zgromadziły się tłumy (nie przymierzając: w położonej nieco na uboczu Nysie widziałem więcej ludzi niż w turystycznym Giżycku w środku sezonu i nie wygląda to wesoło dla miasta w centrum Mazur) i słusznie, bo muzycy prezentowali się znakomicie i z dużą energią.
Po przerwie zaczęła się ostatnia już część festiwalu, to znaczy - ostatnia oficjalna: Poezja Nocą dla przybyłych po raz pierwszy na nyską imprezę literatów, a poprowadziła ją poetka Sylwia Kanicka - prezentowała biogramy (mój zaliczał się do najskromniejszych) - w sumie 25 osób zaprezentowało swoje poezje z pozycji na miękkiej kanapie, a dodatkowo Tomasz Zubiński - swoje pieśni przy akompaniamencie gitary. Każdy przedstawiał po dwa teksty rozmaitej długości (ja przedstawiłem moje Tajemniczą krainę i Nad Czarną Wisełką), formy, a z upływem czasu towarzyszyła nam coraz liczniejsza zgraja kąsających okrutnie komarów (pod koniec, kiedy już się ściemniło i ochłodziło, prawie wszyscy już stali). Przyjechali ludzie z całej Polski: bardzo licznie ze Śląska, z łódzkiego czy z Małopolski i Podhala, pojawiło się Kociewie, Pomorze, Wielkopolska czy Mazowsze, a nawet zagranica. I zadziała się magia: okazja do integracji często nieznających się ludzi w miłej aurze, w przepięknym miejscu (raz jeszcze podkreślę ujmującą urodę Nysy), wśród inspirujących rozmów. Dzięki Ci wielkie, Małgorzato!
Wybrzmiały ostatnie wiersze i ostatnie dźwięki gitary Tomka, pogasły ostatnie światła, ostatnie krzesło, złożone, opuściło pustoszejący plac. Szedłem sobie uliczkami usypiającego miasta, a Nysa pachniała tej nocy różową energią festiwalu.
U księży werbistów za to dopiero się zaczęło! Impreza pożegnalna trwała do późnej nocy, a zgromadziło się na niej wielu poetów (i jeszcze później dochodzili - np. Joasia Wicherkiewicz). Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o poezji i o życiu w Polsce i za granicą, o tym, co kto porabia i gdzie jeszcze bywał, ludzie tańczyli do Cheri Cheri Lady, piękna to chwila! Tam byli Mateusz Brucki i Adam Marek, Romana Więczaszek i Romana Szczuraszkowa, Miroslav Kapusta (Słowak!) i Bożena Tokar-Matkowska, Kati Fado i Julian, wspaniały wieczór! Ach, gdyby człowiek, któremu opowiadałem o swoich tekstach, przypomniał mi się (czy to był Łukasz?), cieszyło mnie to, gdyż ja zwykle stoję na uboczu, a tu mogłem poopowiadać o swoich tekstach i koncepcjach, które za nimi stoją, parę egzemplarzy Rycerza Floriana... rozeszło się, sam zdobyłem autograf Joanny, krótko: kto nie był, niech żałuje!
Poranek - jak to poranek ostatniego dnia. Szybkie pakowanie, szybki prysznic, szybkie śniadanko (pycha! ukłony dla księży werbistów za gościnę) i ostatnie rozmowy. Podjechałem na dworzec taksówką Tryton (tu: zniżki dla uczestników imprezy, kolejny raz okazało się, ile wysiłku włożono w jej zorganizowanie). Usiadłem na peronie i... zobaczyłem wtedy znajomą twarz. To Marta Fox, gość główny festiwalu, która mnie od razu poznała (przyznam, że sam raczej bym nie podchodził, nie wiadomo, w jakim nastroju kto jest przed podróżą) i wdaliśmy się w ciekawą rozmowę o festiwalu, miejscach w Nysie i w Chorzowie, o organizacji, ludziach, bardzo miły, a nieoczekiwany akcent na rozpoczęcie dnia. Dziękuję, Marto, za to spotkanie!
Ruszyliśmy. Po drodze nastąpiła rzecz nieoczekiwana: awaria pociągu towarowego przed Kędzierzynem-Koźlem, która wywołała blisko godzinne opóźnienie (i postój na stacji Twardawa). Potem już nic się nie działo, słońce znów zaczęło grzać, a skład dotoczył się spokojnie do Gliwic. I wtedy impreza pt. IV Nyska Noc Poetów definitywnie dla mnie dobiegła końca.
W tym obfitującym w rozmaite wyjazdy roku podróż do Nysy ma dla mnie szczególne znaczenie: w dużym gronie rozmaitych ludzi szeroko pojętej kultury udało się znaleźć to, czego w codziennym życiu często brakuje: zrozumienie drugiego człowieka, chęć rozmowy, wspólnego spędzenia czasu, ciepło i moc sycącą na długo i inspirującą do dalszych działań. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie sprawna organizacja, w tym miejscu dziękuję pięknie ludziom, którzy przyczynili się do tego, że te dni były tak udane, w szczególności Małgorzacie Bobak-Końcowej, menedżerce festiwalu, jej pomocnikom, wolontariuszom, wszystkim zaangażowanym. Miejmy nadzieję, że to początek ciekawej przygody. Życzę, żeby impreza się rozrastała, bo jest tego warta. Bardzo cieszyłbym się, gdyby moje słowa obudziły w czytelnikach miłe wspomnienia. I miasto Nysa - urokliwe, intrygujące, wciągające. Nyso, poeci - do zobaczenia!
Wszystkie fotografie mojego autorstwa.
![]() |
Piotr Bobak i Małgorzata Bobak-Końcowa. |
![]() |
Gość główny - Marta Fox. |
![]() |
Gość główny - Wojciech Bonowicz. |
![]() |
Gość główny - Tomasz Jastrun. |
![]() |
Dworzec w Nysie, wstaje poranek. Miejsce niespodziewanego, ciekawego spotkania z Martą Fox. |
![]() |
Warsztaty literackie z Rafałem Gawinem. |
![]() |
Biblioteka w Nysie. |
![]() |
Minikoncert Tomasza Zubińskiego. |
![]() |
Pizzeria (i nie tylko) Fratelli Sossi - Nysa, Dwór Biskupi, wspaniała restauracja, polecam! |
![]() |
Nysa, Dwór Biskupi, dziedziniec. |
![]() |
Słońce i cień. |
![]() |
Mmmm! Pycha! |
![]() |
![]() |
Park przyklasztorny zakonu księży Werbistów. |
![]() |
Bazylika św. Jakuba i św. Agnieszki w Rynku. |
![]() |
Dzwonnica bazyliki. |
![]() |
Nepomuk. |
![]() |
Tablica ku pamięci ks. Jana Dzierżona. |
![]() |
Rynek w Nysie, słońce, kwiaty, bazylika, pięknie jest! |
![]() |
Wielki, wysoki i stromy dach bazyliki (była mowa o 27 metrach!) |
![]() |
Wodowskaz w miejskim muzeum: dokąd dotarła woda podczas kolejnych powodzi. |
![]() |
Tablica upamiętniająca przedostatniego opolskiego Piasta, Mikołaja II, który tu właśnie został ścięty. |
![]() Piękna Studnia. | ||
|
![]() |
Ul. Mostowa i most na Nysie Kłodzkiej. |
![]() |
Ścieżka spacerowa nad Nysą Kłodzką. |
![]() |
Jaz na Nysie Kłodzkiej. |
![]() |
Spokojna, cicha, przestrzeń nad Nysą, w sam raz na wypoczynek. |
![]() |
Miasto Nysa. |
![]() |
Plac Paderewskiego w Nysie, ostatni akt Nyskiej Nocy Poetów. |
![]() |
Sylwia Kanicka, Łucja Dudzińska i Tomasz Zubiński. |
![]() |
Występ Tomasza Zubińskiego zwieńczył Poezję Nocą. |
![]() |
A tu pamiątki. |
Dziękuję za uwagę i do poczytania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz