Jest czymś niesamowitym, że w dobie panujących kolejnych kataklizmów (wybaczcie, miłośnicy polityki, ale nie będę o niej pisał, są lepsi ode mnie w tej dziedzinie) można znaleźć swoją oazę, w której ludzie siedzą, słuchają, a do uszu miarowo sączy się muzyka oraz głos prowadzącego te wykłady wyśmienitego Jacka Kurka.
Może i nie ma się czym chwalić, ale nigdy nie potrafiłem się zachwycać obrazami, z jakiegoś powodu ten rodzaj ekspresji artystycznej nie do końca mógł do mnie trafić. Tymczasem, kiedy patrzyłem na dzieła francuskiego malarza Henriego Matisse'a, znakomicie kojarzyły mi się swoimi barwami, plamami, z krainą, o której opowiadał nasz przewodnik. Tu muszę w kilku słowach nakreślić obraz tego, co sam widziałem przed kilku laty, żeby łatwiej było pobudzić jakieś skojarzenia, żeby ten wizerunek zawiesić na ściance wyobraźni w głowie, a nie w próżni.
Prowansję zwiedzałem (czy właściwie: zwiedzaliśmy, była nas pokaźna gromada) od strony małych, skalnych miasteczek z białego kamienia, otoczonych przez plantacje winorośli, roślinność kompletnie inną niż żyjąca w Polsce (gdzie nie ma palm rosnących na rondach czy rzędów oleandrów wzdłuż drogi, dębów i sosen korkowych). Poszczególne miejscowości, oddalone od siebie o parę kilometrów, działały w innym trybie niż nasz, rozwijało się życie nocne, a wieczory wypełnione muzyką graną na bębnach po dziś budzą gorące skojarzenia.
Ciepła woda w barwie lazuru, bezchmurne niebo i palące słońce, brak wiatru: nie kojarzy się to miło w deszczową, wiosenną lub jesienną sobotę? Prowansja przywołuje mi jeszcze na myśl chłód wnętrz kamiennych budowli, kamienic, kościołów, również to, że miałem okazję pewnej niedzieli służyć do francuskiej mszy katolickiej i pozdrawiać wiernych słowami bon dimanche! Tak, moi drodzy, świat jest pełen niespodzianek, pozwólcie im Was zaskoczyć.
Na koniec dzisiejszego wpisu powiem, że przyszedł mi do głowy pomysł na bardzo nietypową notkę, okraszoną wieloma zdjęciami. Żeby jednak ten plan się urzeczywistnił, to sezon wegetacyjny, który właśnie zaczyna nabierać kolorów, musi się skończyć. Już więc wiecie, że w listopadzie czy grudniu będzie co oglądać. My się tymczasem widzimy ponownie już za kilka dni (i, po krótkiej przerwie, wracam do częstszego publikowania). Do poczytania!
Zdjęcia wykonane przeze mnie - przedstawiające tak popularne w Prowansji azalie - powstały w Polsce, w Gliwicach. Świat jest jeden. (tak, wpis w pewien sposób nawiązuje do ostatniego wykładu w TCK)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz