Translate

czwartek, 8 grudnia 2022

Heraski literacko-muzyczne, Kraków, 4.12.2022 - poezja, muzyka, piłka nożna i bigos

Kiedy moja dobra znajoma z czasów studenckich, Karolina "Panthera" Strzelczyk, dziennikarka i animatorka kultury, ogłosiła, że w niedzielę, 4 grudnia 2022 roku w Klubie Pod Jaszczurami przy krakowskim Rynku odbędzie się jej flagowa impreza literacko-muzyczna pod nazwą Heraski, od razu wiedziałem, że chcę wziąć w niej udział. Chciałem poznać nowych ludzi i rozszerzyć kontakty, zaprezentować mój program i dobrze się przy tym bawić. Jak wyszło? Zapraszam do przeczytania relacji. 
Heraski to spotkania artystyczne (wciąż nie mogę się przekonać do słowa "wydarzenie" w facebookowym znaczeniu) odbywające się cyklicznie co kwartał w Krakowie od trzech lat. Dotąd miałem okazję uczestniczyć w nich raz, na początku września, i od razu bardzo przypadły mi do gustu: zaproszeni goście byli ciekawi, mieli sporo do powiedzenia, a Karolina, której w roli prowadzącej towarzyszył krakowski poeta Michał Krzywak, tworzyła wiele przestrzeni dla artystycznych dusz. Sama impreza odbywała się w słynnym Klubie Pod Jaszczurami, jednym z najstarszych klubów studenckich w Polsce, działającym od ponad 60 lat, którego lokalizacja, klimat bardzo dobrze pasowały do charakteru naszego przedstawienia.
Od samego początku byłem przekonany, że przydałoby się przygotować nowy program w celu zaprezentowania go (dołączyłem do zainteresowanych wieczorkiem jeszcze we wrześniu). Rozpocząłem prace nad wieloma nowymi utworami, kontynuowałem prace nad starszymi pomysłami, ostatecznie jednak stwierdziłem, że nie podoba mi się ich forma, nie są jeszcze dostatecznie przetrawione przez mózg i trzeba postawić na tematy już sprawdzone. Napiszę o nich osobno, kiedy przyjdzie do zaprezentowania nagrania z występu (tak, po raz drugi dopiero w mojej działalności twórczej pojawi się film). Ale to w następnym wpisie. 
Kilka dni przed imprezą zaniepokoiła mnie Karolina pisząc, że w związku z odbywającymi się w Katarze Mistrzostwami Świata w piłce nożnej z udziałem reprezentacji Polski w Klubie Pod Jaszczurami zostanie utworzona strefa kibica i że w związku z tym spotkanie może zostać przeniesione w inne miejsce, na inną godzinę lub nawet na inny, późniejszy termin. Dwie osoby z kierownictwa klubu, niezależnie od siebie, miały ustalić termin dwóch imprez na tę samą porę, nie wiedząc nawzajem o swoich planach. Stanowiło to dość duży zgrzyt, szczęśliwie udało się z tego wybrnąć. Stanęło na tym, że pora z 17 została zmieniona na 19 (pojedynek 1/8 finału mistrzostw pomiędzy Polską a Francją wypadał w ten sam dzień o 16). I ludzie, jak się okazało, przybyli. Zapewniłem organizatorkę o swojej obecności (myślę, że wypadało). 
W dniu Herasek obudziłem się w stanie dalekim od idealnego, niewypoczęty i przekonany, że wieczorek literacki jest jedynym powodem, dla którego warto wstawać z łóżka. Obejrzałem spory fragment charytatywnego streama na kanałach youtube'owym i twitchowym Polskiego Związku Szachowego (gdzie pełnię funkcję moderatora) z prowadzeniem arcymistrza Zbigniewa Paklezy (tu można zapoznać się z jego działalnością, obserwować, wiedzieć, co się dzieje w szerokim, szachowym świecie) i poszedłem przygotowywać występ. Na wypadek, gdyby coś nie zadziałało, zabezpieczyłem się umieszczeniem w chmurze google wszystkich utworów, które znalazły się w programie (zupełnie improwizowanym, przygotowałem się do niego o tyle, o ile starczyło mi sił. Okazało się, że przy pewnym stopniu zmęczenia fizycznego mózg nie potrafi tworzyć za bardzo nowych, twórczych pomysłów, co najwyżej takie przyziemne). 
O 14:52 wyruszyłem pociągiem do Krakowa. Właściwie to miałem wyruszyć, ale skład miał opóźnienie, więc wyjechałem kilka minut później. Podróż minęła bez większych problemów, a po drodze słuchałem sobie intensywnego albumu Songs of Faith and Devotion Depeche Mode (żeby wprowadzić się w nastrój) i czytałem najnowszą antologię bożonarodzeniową Wydawnictwa św. Macieja Apostoła pt. Radość świąt Bożego Narodzenia (dłuższy opis pojawi się wkrótce, tu strona główna Wydawnictwa, a tu jego strona na Facebooku). 
Do Klubu Pod Jaszczurami dotarłem pod koniec I połowy meczu Polska-Francja (wcześniej zlokalizowałem knajpkę Olimp na dworcu z jedzeniem na wagę). Lokal pełen był żywiołowo reagujących kibiców (a zwłaszcza kibicek). Uwagę zwracał pan, który zaczepiał klientów Klubu (widać, że zaprawiony), ale ochroniarz sprawnie go utemperował. Sam pojedynek nasi piłkarze przegrali 1:3, choć starali się, jak umieli, zawód był niemały, ale, ostatecznie, takiego wyniku się spodziewano (zwłaszcza po poprzednich występach z Meksykiem i Argentyną). Nie rozumiem zachwytów nad ich grą, moim zdaniem entuzjastyczne reakcje były mocno przesadzone (raz, że przegrali, dwa, że wcale rewelacyjnie ani na styk nie zagrali, trzy, słaby poziom pojedynku z drużyną Messiego nie sprawia automatycznie, że ciut lepsza gra z Francją wywołuje entuzjazm. To jakby zachwycać się tym, że fanatyk ruchów kontrkulturowych jeden raz nie lżył lub nie szydził z ludzi o poglądach umiarkowanych i bardziej realistycznych). Sam pomysł rozegrania turnieju późną jesienią (w Europie), kiedy jest szaro, mokro i szybko robi się ciemno, nie podoba mi się, zupełnie nie czuć aury dobrej zabawy, o innych aspektach mistrzostw nawet nie wspominając. 
Po zawodach spora część kibiców została na miejscu i dalej się dobrze bawiła, ja zaś udałem się do wyżej wspomnianego Olimpu, żeby coś na szybko zjeść (i przy tym przejść się trochę, by zeszły emocje sportowe, a pojawiły się te związane z występem). Wybrałem sobie kawałek mintaja, ziemniaki podpieczone i surówkę z kapusty kiszonej. Dobrze, smacznie i przyjemnie - to mogę powiedzieć o lokalu. Ruszyłem z powrotem na Rynek, do którego w międzyczasie dotarli Karolina, Michał i inni uczestnicy zabawy. Zaczęto rozstawiać sprzęt. Pewien niepokój wywoływała obecność głośnych kibiców (mogliby zagłuszyć imprezę i rzeczywiście to zrobili. Wywarło to, generalnie, fatalne wrażenie na miłośnikach literatury. Ludzie, szanujmy się nawzajem, dbajmy o komunikację z potencjalnymi gośćmi i różnymi grupami społecznymi - a kibice i czytelnicy, jak było widać, zdecydowanie do siebie nie przystają). Podziwiam Karolinę i Michała, że tak dużo spraw potrafią naraz ogarnąć i jeszcze od razu dbać o przekaz w mediach społecznościowych (bo, co tu kryć, w którymś momencie chodzi o promocję, żeby więcej ludzi przyciągnąć i na scenę, i na strony). 
Przysiadłem się do stolika, ściągnąłem kurtkę i sweter i patrzyłem, co będzie się działo. Między obecnymi wypatrzyłem mojego starego, dobrego znajomego Adriana zwanego Ryśkiem, który nagrał mój występ i zagadałem. Harmider wciąż dominował w Klubie, kiedy przedstawienie się zaczęło (a ja wyszedłem na miniscenę jako pierwszy). Z mojego występu zapamiętałem głównie trzy rzeczy: to, że zapomniałem powiedzieć "dobry wieczór" do widowni (standard, można rzec), to, jak chwyciłem za mikrofon i podniosłem głos przy trzecim (z czterech) utworze, po czym rozległ się pomruk: kibice zauważyli, że czas dla fanów piłkarstwa się skończył, a zaczęło się spotkanie literackie i zaczęli wychodzić i to, że pozdrowiłem ze sceny legendę szachowej społeczności w internecie, użytkownika Bigos (lub też gulaszobigos czy bigosmniam - tak! można się nazwać bigosmniam! Fascynuje mnie ten pseudonim. Długo by opowiadać historie z nim związane), czym bardzo rozbawiłem Michała Krzywaka. O sobie jeszcze napiszę, kiedy przyjdzie do zamieszczenia (mam nadzieję, że to nastąpi) nagrania. 
Potem występowały inne, generalnie nieznane mi (z racji tego, że niewiele dotąd kroków postawiłem na różnych scenach. W wielu podobnych sytuacjach mam wrażenie, że jestem tam jedną z nielicznych osób niezwiązanych ściśle ze światem artystycznym i czuję się trochę nieswojo), ale nierzadko fascynujące postacie. Zaliczyć do nich trzeba przede wszystkim znakomity duet radiowo-aktorski Mariusza Głąba i Magdaleny Zybowskiej (ideał: być tak swobodnym jak Mariusz; zapewne wystarczy mieć lepiej opanowany ramowy program występu), polsko-węgierskie wystąpienie Anny Marzanny Zdunek (wiersze naszych Bratanków wraz z przekładami), uroczą Berenikę, która prezentując poezję miłosną wypadła bardzo ciepło i sympatycznie, Natalię, która przybyła prosto z Warszawy, Marynę Liakh i jej wspaniały, aktorski popis... 
Na scenie pojawili się też znakomity śpiewający aktor Krzysztof Drozdowski (czuć było w jego śpiewie, głosie, prezencji klasyków poezji śpiewanej) i śpiewający pianista Łukasz Jakubowski. Co tu mówić, był to wspaniały, gorący wieczór. Dla mnie impreza zakończyła się około 21:40, gdy inni wciąż jeszcze się bawili. Tutaj strona imprezy i większa liczba linków i kontaktów. 
Pożegnałem się serdecznie z Karoliną, Adrianem (Michał gdzieś mi w tamtym momencie umknął) i ruszyłem na dworzec, gdzie doznałem konsternacji: pociąg do Gliwic miał prawie godzinne opóźnienie. Na dworze zimno, godzina późna, mózg już senny, co tu robić? Najlepiej - poczekać, po prostu. Kolejnych przygód już nie było, wróciłem z Krakowa około pierwszej w nocy, pogoniłem na nocny autobus (nocna komunikacja miejska woła tu o pomstę do nieba), zdążyłem i koło wpół do drugiej zamknąłem za sobą drzwi. I tak nadszedł poniedziałek. 
Kolejny tydzień zaczął się tak, że bardzo przydała mi się ogromna energia, jaką pozyskałem na Heraskach z kontaktu z ludźmi, z występu, z przekonania o tym, że sprawy idą w dobrym kierunku. Cieszę się, że mogłem poznać nowe osoby, zdobyć nowe kontakty, posłuchać i pooglądać twórców o różnej wrażliwości, zwłaszcza Mariusza o głosie radiowca i znakomitej prezencji, zobaczyć i usłyszeć, co warto w sobie rozwinąć, żeby się dalej rozwijać jako twórca i jako twórca sceniczny. Bardzo udane spotkanie, oby więcej takich. Ludzie, ich energia, pozytywne (a nie: negatywne, jak to niektórzy współcześni głoszą) emocje unoszą w stronę spełnienia. Spotykajmy się, twórzmy, działajmy, wypełniajmy radością przestrzeń, jaką nam dano. 
W kolejnym wpisie zajmę się nagraniem mojego występu. Do poczytania! 

Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa. Zdecydowałem się, jak rzadko kiedy, wrzucić także fotografie nienajlepszej jakości, chodzi w końcu o to, by upamiętnić chwilę, tym bardziej, że towarzyszące spotkaniu emocje są tu niemal namacalne i na wyciągnięcie ręki. 
Mnie na tych zdjęciach nie ma, moją podobiznę zamieściła np. Karolina na swoim facebookowym profilu

Klub Pod Jaszczurami












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz