Translate

niedziela, 7 czerwca 2020

Kawki, sroki, gawrony w środowisku miejskim i twórczym

W ostatnich latach możemy zaobserwować, jak na ulicach miast (mam tu na myśli przede wszystkim moje miasto), w alejach, parkach, wśród zieleni, znacząco powiększyła się liczba eleganckich, sprytnych srok oraz zgrabnych, wojowniczych kawek. Spotyka się także sójki. Pamiętam, że kiedy byłem mały, to z podobnych ptaków w licznych grupach widywałem tylko gawrony, które też swoim krakaniem - zwłaszcza o późnych godzinach - pobudzały różne zmysły. I tym się dzisiaj zajmiemy - ptakami, ich obecnością w życiu miasta, a potem... kto wie, co będzie potem.
Ptaki krukowate nierozłącznie kojarzą mi się z chłodniejszą porą roku - późną jesienią i zimą - aczkolwiek skrzeczenie srok słychać obecnie niemal ciągle (nawet jak przychodzę do pracy, to słyszę je za oknem, jak skaczą po parkingu firmowym). Kiedyś, przy mroźniejszych zimach, gawrony ze Skandynawii chętnie zalatywały do nas (a potem okoliczne kasztanowce były długimi miesiącami obsadzone przez stada czarnych, kraczących stworzeń).
Sroki z kolei, jak można zauważyć, w ciągu kilku lat zaczęły pojawiać się niemal wszędzie i bardzo blisko ludzi (jak byłem mały, czyli ponad dwadzieścia lat temu, było ich zdecydowanie mniej i były mniej odważne). Pobudowały sobie liczne, misterne gniazda w okolicy (np. w ogródku naprzeciwko mojego), miałem zresztą okazję obserwować pewnego popołudnia, jak przez kilka godzin dwie sroki zbierały patyki, które pieczołowicie dobudowywały do rosnącej wielkiej kuli na drzewie. Zgrabny lot, błyskawiczna, skrupulatna praca mimowolnie budziły we mnie głęboki podziw dla tego cudu natury (gdyby jeszcze sroka, przy swojej znanej drapieżności, przepędzała gołębie, to by było... zbyt pięknie, żeby to było prawdziwe; tak woli wygrzebywać świeżo wysiane nasiona z gleby i łupić gniazda małych ptaków).
Tu przypomina mi się jedna z dziwniejszych historii z upływającej dekady. Któregoś wieczoru przyglądałem się rozkładowi jazdy autobusów na przystanku i właśnie wtedy podeszła do mnie kawka i... zaczęła stukać dziobem w mój but. Dobrze, że był to but zimowy (a nie na przykład sandał), bo wytrzymał ten niespodziewany atak. Byłem tak zdumiony, że nawet nie zareagowałem, a po kilku uderzeniach ptak poszedł sobie w swoją stronę. 
Innym razem, kiedy siedziałem na peronie, widziałem kawkę, która postanowiła - korzystając z tego, że patrzyłem na nią w bezruchu - wyszarpać pożywienie niemalże spod mojej nogi - leżała tam bodajże sałata z kanapki dobrze znanej sieci, która komuś wypadła). Zapewne właśnie dlatego tak łatwo przychodzi im opanowanie siedlisk miejskich - wyzbyły się w dużej mierze strachu, są niesamowicie odważne. A do osiągnięcia czegoś trzeba przede wszystkim - jak powiedział słynny francuski rewolucjonista, Jerzy Danton - trzech rzeczy: odwagi, odwagi i jeszcze raz odwagi. Odważmy się działać. 
Zakończmy rozmyślania nad naszymi czarno-szaro-białymi sąsiadami fragmentem wiersza (umówmy się, to jest swobodne rozumienie tekstu) pochodzącego z Hiszpanii poety Davida Escamilli Język ptaków (oryginalnie: El llenguatge dels ocells), który cudnie wyśpiewała Arianna Savall na swoim albumie Peiwoh (koncert, który go promował, był jednym z najpiękniejszych w moim życiu): 

pojmujemy język ptaków nie dlatego, że one nauczyły się mówić, ale dlatego, że my odnaleźliśmy w nim ścieżkę, na której możemy odpocząć

Język ptaków

Wszystkie zdjęcia, jak zwykle, moje (na tym ostatnim zdjęciu widać mój plecak; łatwo sobie wyobrazić odległość między mną a ową kawką).








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz