Port, Port i po Porcie! W sobotę, 17 września, odbyła się 20. edycja Portu Poetyckiego w Chorzowie - największej imprezy dla wierszopisów na Śląsku, organizowanej od wielu lat przez przesympatyczne małżeństwo Barbary i Jacka Dudków. Rzecz miała miejsce w Kompleksie Dobrego Smaku Sztygarka przy ul. Piotra Skargi 34 w Chorzowie. Sam po raz pierwszy miałem okazję uczestniczyć w tak dużym przeglądzie literackim i jestem z niego bardzo zadowolony. Zapraszam do przeczytania relacji.
Wyjechaliśmy z Gliwic o godzinie 15:15 z moimi dobrymi znajomymi, stałymi bywalcami Portu: malarką, poetką, prozaiczką Karoliną Kułakowską oraz jej mężem, kolegą, z którym najdłużej utrzymuję kontakt w ogóle ze wszystkich osób, prozaikiem, pasjonatem romantyzmu Robertem Kowalskim. Po drodze odbyliśmy bardzo ciekawą rozmowę o obrazach koleżanki oraz o ruchach kontrkulturowych i ich wpływie na przestrzeń publiczną. Na miejsce dotarliśmy około 16. Dzień był chłodny, deszczowy, toteż po krótkim spacerze i przywitaniu się z ludźmi schowaliśmy się wewnątrz kompleksu.
Sztygarka mieści się w Chorzowie Starym, na dość rozległym, pełnym zieleni terenie. W jej skład wchodzą liczne obiekty: pensjonat, kawiarnia, ogródek, sale przeznaczone w trakcie Portu do celów prezentacyjnych, wystawienniczych, koncertowych, w pobliżu znajduje się zabytkowa wieża wyciągowa szybu dawnej kopalni węgla Prezydent. Jak to zwykle w tego typu poprzemysłowych obiektach, w środku jest dosyć chłodno.
Plakat promujący imprezę (za: |
Program podzielony był na kilka sekcji: występ ukraińskiej pieśniarki Olhy Hohaczko (znakomity), prezentację Gości Głównych (Patrycja Sikora, poetka pisząca o sprawach aktualnych w sposób bardzo dosadny, redaktorka, Janusz Radwański, poeta i tłumacz współczesnej literatury ukraińskiej i Radosław Wiśniewski, autor wielu książek, współzałożyciel Stowarzyszenia Żywych Poetów z Brzegów, wydawca mojego kolegi Roberta), wystawę prac malarza Radosława Kobierskiego i wywiad z twórcą, Magazyn Wierszy z prezentacjami autorów wcześniej już goszczących w Porcie (i tu pojawili się oboje moi znajomi), koncert Joanny Vorbrodt oraz Hyde Park dla poetów debiutujących na imprezie (i tu pojawiłem się ja). Obok odbywały się ponadto targi książki poetyckiej (bardzo duży wybór prac). Miały też miejsce prezentacje wydawnictw, ale my przybyliśmy dopiero na część główną.
Choć po krótkim koncercie Ukrainki na scenę wyszedł przedstawiciel Urzędu Miasta Chorzowa, przez cały czas trwania Portu dawało się odczuć, że jest on imprezą oddolną gromadzących się na scenie Sztygarki ludzi.
Z uwagi na mnogość występujących poetów (anonsowano około 150 twórców, a pojawiły się przecież także osoby towarzyszące) i ograniczoną liczbę godzin mieszczących się w dobie prezentacje musiały się ograniczyć do krótkiego "dzień dobry", przeczytania czy wyrecytowania utworu (utworów, zwykle ich było 1, 2 lub 3, na więcej nie było czasu), krótkiego "dziękuję" i zejścia ze sceny. W czasie występu kolejny uczestnik Portu już się przygotowywał do wejścia. Nie wszyscy anonsowani goście się pojawili (ciekawe, o której wtedy by się Port zakończył).
Z uwagi na wydarzenia mające miejsce za naszą wschodnią granicą niejeden twórca położył akcent na zajmujących powszechną uwagę kwestiach związanych z wojną, polityką, losem ludzi zmagających się z grozą najazdu i jego konsekwencji. Niejeden też, trzeba zaznaczyć, na tym poległ, bo temat bardzo trudny, wymagający przepracowania... Ważną rolę odegrał tutaj tłumacz najbardziej współczesnej, bo powstałej już w 2022 roku, poezji ukraińskiej - Janusz Radwański. I chwała mu za to.
Sztygarka |
Główne wejście na salę prezentacji |
W Magazynie Wierszy swoją twórczość prezentowały osoby już wcześniej bywające w Porcie, z pewną już renomą w środowisku (czyli niekoniecznie np. mnie). Impreza odbywała się pod hasłem "Port to Wy!" i rzeczywiście: ze sceny usłyszeć można było autorów wielu poetyk, często odwołujących się do różnych problemów współczesnych (kwestia kontrowersyjna), stanów ducha, czasem będących czymś w rodzaju strumienia świadomości (myślę tu m.in. o Macieju Meleckim). Bardzo podobało mi się wystąpienie Karoliny - pamiętam, jak widziałem ją na scenie po raz pierwszy przed kilkoma laty i przyznać muszę, że przez ten czas bardzo się wyrobiła, prezentuje się jak dojrzała artystka (a wtedy zdawała się być na początku wielkiej przygody ze sceną, choć nie była debiutantką). Brawo! Jej poetycka proza poświęcona ulubionemu malarzowi, Oskarowi Kokoschce, zmysłowo intrygowała. Podobnie interesowało mnie wystąpienie Roberta w temacie jego konika - romantyzmu. Z każdym kolejnym takim wejściem świat od razu nabierał intensywności barw.
Jedno mnie tylko zastanawia, dlaczego mianowicie tak wiele osób prezentuje teksty tak depresyjne, tak bardzo koncentrujące się na ciemnych stronach życia (które, umówmy się, w dużym natężeniu stają się przytłaczające i mało zachęcające do zgłębiania zakamarków twórczości), że wydają się w tym przerysowane. W sensie ogólnym: wydaje mi się, że nie zachęca to zbytnio do poezji szerszych kręgów publiczności. Niby mówi się o "autentyczności" smutków, żali i innych negatywnych uczuć zawartych w twórczości, ja jednak uważam, że sztuka jest na swój sposób kreacją, a emocje przez nią często bywają przerysowane. Zresztą, bywają i ludzie pogodni, którym uśmiech nie znika z twarzy - oni również gestem, mimiką, słowem "wyrażają siebie". Mogę się tu odnieść do własnej rodziny, której wielu członków przejawia wesołe usposobienie i byliby po prostu sztuczni, gdyby ciągle żalili się nad swoim losem. W związku z czym: bądźmy sobą (zgodnie z hasłem). Ale to taka dygresja.
Ważna uwaga: bardzo dobre nagłośnienie z pewnością sprzyjało bliższemu kontaktowi z literaturą. Ludzie nie bali się mikrofonu i to też się podobało.
Przed rozpoczęciem części głównej |
Uroczyste otwarcie |
Karolina Kułakowska |
Jeszcze jedna myśl: najbardziej podobali mi się ci literaci, którzy - chyba nie zaskoczę - mieli dobrą dykcję, potrafili się płynnie wysławiać i mieli proste, treściwe i bezpośrednie teksty. Z nimi też najłatwiej było mi potem nawiązać kontakt. Najchętniej wymieniłbym w tym miejscu Panie Izabelę Wageman, Hannę Diktę, ogromne wrażenie wywarła na mnie jeszcze jedna z najstarszych uczestniczek, Mirosława Pajewska - bardzo energiczna, żywiołowa, kierująca swoje wystąpienie bardzo bezpośrednio do odbiorców. Zapamiętuje się postacie wyraziste (po prawdzie, wielu poetów na scenie taka właśnie była) i potem próbuje się w jakiś sposób do nich wrócić. Krótki flesz na scenie może oznaczać wiele godzin spędzonych w zaciszu domowym z książką lub przed ekranem.
Pomiędzy Magazynem Wierszy a Hyde Parkiem na scenie Sztygarki wystąpiła Joanna Vorbrodt. Akompaniował jej na gitarze lub na pianinie mąż. Zespół pojawił się w bardzo okrojonym składzie dwuosobowym składzie [ten akapit edytowano, ale przyznam, że w tym momencie nie za bardzo rozumiem uwagi, które słyszałem na sali o skromnej liczebności muzyków; może mnie się coś pomieszało z kimś innym, kto nie dojechał? może dwie informacje zlały się w jedną? Mniejsza z tym, a artystkę przepraszam za nieścisłość, która się wkradła do tekstu] i był to taki dosyć nastrojowy koncert w dość wolnym tempie. Moim zdaniem artyści dali radę, podobało mi się. Chętnie zobaczę zespół raz jeszcze!
Po piętnastominutowej przerwie ruszył Hyde Park dla twórców debiutujących na scenie Sztygarki (jak ja na przykład), mało (jeszcze) znanych, a niemniej ciekawych. Odniosłem wrażenie, że niemało ludzi nie stawiło się (o jednym przypadku wiedziałem), tym niemniej aż do końca w sali pozostało kilkadziesiąt osób, przed Hyde Parkiem pozwoliłem sobie policzyć, ile krzeseł jest zajętych i kto stoi po bokach sali i wyszło mi około 70 postaci. Pamiętać przy tym trzeba, że wielu poetów przybyło głównie po to, by przedstawić własne utwory i zaraz wybyć (z pewnością niektórzy mieli ograniczony czas, w końcu do Chorzowa zjeżdżali się ludzie z całej Polski - Wrocławia, Warszawy, a nawet Szczecina).
Zdarzyło się kilka występów kuriozalnych (i w Magazynie Wierszy, i w Hyde Parku). Szczególnie zapadł mi w pamięć pewien pan (nazwiska nie pomnę), który zaczął od przydługawego wstępu na temat własnej osoby (o ile zauważyłem, wszyscy inni twórcy od razu przystępowali do prezentowania własnych dzieł, czasem ktoś wspomniał o książce, z której tekst pochodzi czy o inspiracji), o własnej niezwykłości, oryginalnym stylu i nieuleganiu żadnym wpływom (jeśli ktoś zaznajamiał się - choćby pobieżnie - z historią kontrkultury lat 60. i 70., to tam znajdzie wiele podobnych postaci), po czym przeszedł do prezentacji... Cóż, utwór wyraźnie zaniżał poziom portowych tekstów i już po jednym tekście autorowi podziękowano - ku uldze publiczności. Ogólna zasada: najważniejsze jest słowo, dopiero po nim ten, kto mówi.
Robert Kowalski |
Organizatorzy: Jacek Dudek i Barbara Janas-Dudek |
Przyszła pora na mnie. Wyszła z tego nawet śmieszna sytuacja: dłuższą chwilę wcześniej pokazałem swoje teksty siedzącej z nami Karolinie Oparze-Zych (bardzo sympatyczna osoba i treściwa autorka), która o nich zapomniała. Przez moment ich szukałem, a prowadząca Hyde Park Małgorzata Bobak-Końcowa sądziła, że zagubiłem się - ale po chwili miałem już teksty w dłoni i mogłem wyjść na scenę i zasiąść na słynnej kanapie. Przygotowałem dwa utwory, o których będzie jeszcze mowa później - miniaturowe Nadolziańskie sady oraz bardziej rozbudowany Pokój paryski. Spotkały się z umiarkowanymi brawami (było już po 22 i część osób opuściła już Sztygarkę, generalnie pod koniec widownia zmniejszyła się znacznie) i dobrym przyjęciem.
Przyznam, że po zejściu napięcie ze mnie zeszło i nie zwracałem już szczególnej uwagi na kolejnych poetów - proszę mi wybaczyć, zmęczenie dało o sobie znać. Chyba nie da się utrzymać koncentracji przez tak długi czas.
Program artystyczny kończyli swoimi wystąpieniami gospodarze Portu Poetyckiego - Jacek Dudek i Barbara Janas-Dudek. Dobiegała godzina 23. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, wymienili się uwagami na różne tematy i nadszedł czas wypłynięcia - do swoich domów, do swoich spraw, do mediów, w których Portowcy będą żyć minionymi wydarzeniami.
Tyle przygotowań, myślenia o całokształcie imprezy, a część główna zamknęła się w zaledwie 7 godzinach! Tyle pracy, żeby ten jeden, krótki moment wypadł jak najlepiej, a on przeminął w chwilę. Niesamowite, ile energii wkłada się w to, żeby w jednym błysku móc się pokazać z jak najlepszej strony, a trwa on... niewiele więcej od mrugnięcia. Chodzi jednak o to, żeby było co wspominać, żeby zaczerpnąć siłę do dalszych działań, tworzyć nowe plany, sieci relacji z innymi twórcami i z radością za jakiś czas spotkać się znowu. Na koniec wspomnę jeszcze o jednym ciekawym spotkaniu: po zakończeniu udało mi się wyhaczyć w sali Katarzynę Brus-Sawczuk, znaną mi z kilku publikacji antologicznych, w których i ja brałem udział - i odbyliśmy krótką, wesołą rozmowę.
Bardzo udane przedsięwzięcie, myślę, że na kolejne Porty warto już zarezerwować miejsce w kalendarzu. Klimatyczny lokal, ciekawi ludzie i frapująca twórczość, sprawni organizatorzy, bliskość miejsca, zwartość programu - wszystko to zachęca do włączenia się w życie twórczej społeczności. Organizatorom, czyli przede wszystkim państwu Dudkom, Sylwii Kanickiej, Tomaszowi Pietrzakowi i wielu jeszcze innym osobom pięknie dziękuję za ten czas. Zatem - do zobaczenia za rok!
Społeczność portowa (ci, którzy dotrwali do końca; z profilu Izabeli Pichli-Kapuśniok na FB, 18.09.2022) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz